Przygody z polską powieścią kobiecą ciąg dalszy. Choć wieść gminna niesie, że Natasza Sońska pisać umie a jej powieści wzbudzają skrajne emocje, to mnie niestety nie była w stanie porwać. Pomysł wydał mi się oklepany, młoda kobieta zostawiona przez mężczyznę, wpada w ramiona innego, który pomoże jej się wylizać i wyleczyć złamane serce. W przypadku takich scenariuszy mogą być tylko dwa zakończenia : powrót starego albo rozkwit nowej miłości. Na próżno czekać na zwroty akcji, momenty kulminacyjne, dreszczyk emocji czy chociażby zabawne pomyłki. Jest to typowa powieść obyczajowa jakiej spodziewają się tysiące polskich czytelniczek. Rodzima autorka jak zwykle nie zawodzi, a pozytywne komentarze sypią się jak z rękawa. Czemu ja w takim razie podchodzę do tej powieści z dystansem i sceptycyzmem?
Zosia została porzucona przez mężczyznę, który wydawał się być miłością jej życia. Igor odszedł pozostawiając po sobie list i mnóstwo wspomnień. Po kilku miesiącach od rozstania, dziewczyna zaczyna spotykać się ze Staszkiem, który jest w niej bezgranicznie zakochany. By pozbyć się wspomnień razem próbują zrealizować wszystkie punkty ze specjalnej listy, którą Zosia stworzyła wraz z byłym chłopakiem. Ma to być formą terapii, która pozwoli dziewczynie odnaleźć się w nowej rzeczywistości bez Igora. Czy Staszek dostanie swoją szansę na szczęście u boku ukochanej? Czy jest on jedynie "plastrem" na złamane serce"?
Choć zdążyłam się przyzwyczaić do faktu, że większość kobiecych bohaterek w polskiej literaturze obyczajowej, jest mało rozgarniętych, nudnych i stylizowanych na typowe, nowoczesne, matki polki, to za każdym razem kiedy spotykam kogoś kto wpasowuje się w ten schemat, nie mogę oprzeć się westchnieniu. Dlaczego ja nie znam takich kobiet? Dlaczego moje koleżanki czy przyjaciółki nie umawiają się na herbatki, nie jedzą szarlotki, nie chodzą wcześnie spać bo je głowa boli i nie są takie flegmatyczne? Tym razem nie dość, że nasza główna bohaterka jest dwudziestoletnią "babcią" to na domiar złego jest nieczuła i egoistyczna. Rozumiem, że rozstanie, szczególnie w przypadku długoletniego związku, może poważnie nadszarpnąć psychikę, jednak czy od razu musimy zadawać ból innym? Po co Zofia spotykała się ze Staszkiem, skoro wszyscy dookoła (nawet on sam) wiedzieli, że go nie kocha i traktuje jak "wróbla w garści". Tylko po to by nie chodzić samej do kina czy móc z kim wyprowadzać psa? Nie rozumiem dlaczego autorka w ogóle wprowadziła motyw tego związku. Nie wystarczyło połączyć Zofię i Staszka przyjaźnią? Byłoby bardziej wiarygodnie i mój stosunek do protagonistki z pewnością by był bardziej pozytywny. Chociaż fakt pozostawania w związku bez "miłości" nie jest jedyną rzeczą, która wpłynęła na mój odbiór bohaterki. Zosia jest istotą leniwą, niesamodzielną i dziecinną. Ma 24 lata a nadal bierze pieniądze od matki, wraca do domku wczesnym wieczorem i zamiast szukać pracy, zawraca głowę swoim, nieco bardziej zorganizowanym i odpowiedzialnym znajomym. W sumie się nie dziwię, że jak w końcu znalazła sobie posadkę, to najbliżsi wyprawili jej przyjęcie. Kolejna rzecz do korekty to zdolności kucharskie głównej bohaterki. Jedną z rzeczy na (nie)miłosnej liście jest ugotowanie skomplikowanej potrawy. Kiedy ten punkt jest omawiany Zofia przyznaje się, że nie potrafi gotować i przypala nawet wodę...nie za bardzo wiem jak to się ma do tego, że przygotowała kilkudaniową kolację dla swojego brata i jego dziewczyny oraz kilkukrotnie w tekście chwalone są jej zdolności kulinarne? Czyżby talent wrodzony, który ujawnił się znienacka?
Zabrakło mi tutaj perspektywy Igora. O ileż pełniejszy byłby obraz i wydźwięk tej powieści gdyby i on został dopuszczony do głosu. Ponieważ autorka na początku nie zdradza nam przyczyny zerwania to wymyślałam w głowie różne, nawet te nieprawdopodobne, scenariusze. Może był gejem? Może chorował na HIV i nie chciał zarazić partnerki? Niestety powód okazał się banalny i jedyne co wywołał to uniesienie brwi. Reszta bohaterów (oprócz naiwnego pantoflarza Staszka,nad którym nie zamierzam się rozwodzić) to postaci epizodyczne, którym nie zostało poświęcone zbyt wiele czasu. Może w kolejnych tomach?
"Listy (nie)miłosne" są zdecydowanie książką o miłości a konkretnie o jej braku. Zofia, by zapomnieć o byłym narzeczonym, poddaje się dość zadziwiającej terapii, jaką jest pisanie listów do ukochanego, który ją zostawił. Na dobrą sprawę, by poznać całą fabułę tej książki i co najważniejsze wszystkie myśli kłębiące się w głowie głównej bohaterki, wystarczyło przeczytać właśnie te epistoły. Drugim elementem terapii było zrealizowanie wyzwań wymyślonych wspólnie z byłym. Nie wiem kim trzeba być, jak bardzo głupim czy zakochanym człowiekiem, by się na coś takiego zgodzić. Spełniać marzenia swojego poprzednika i do tego czerpać z tego przyjemność. Pomysł co prawda był ciekawy, choć nieco ściągnięty z powieści Greena "Papierowe miasta", lecz wydał by się o wiele bardziej wiarygodny jeśli Staszek byłby jedynie przyjacielem. Rozumiem, że autorka chciała przedstawić proces narodzin miłości, jednak nie wydaje mi się, żeby człowiek był w stanie to uczucie w sobie wyhodować. A czy naszej bohaterce się udało? Tego wam oczywiście nie zdradzę.
Pozytywną postacią w książce była mama Zofii, kobitka w sile wieku, zamożna wdowa, która postanowiła otworzyć się na świat i czekające na nią możliwości. Zakochała się i postanowiła walczyć o swoje. Muszę przyznać, że była dowodem na to, że człowiek zakochany głupieje, jednak w jej przypadku było to raczej zabawne i pocieszne niż śmieszne i żałosne. Postać ta przekazuje nam czytelny sygnał, że nigdy nie jest za późno na zmiany. Daje nadzieję i wiarę w lepsze jutro.
Ciężko jest recenzować książkę, która praktycznie nie ma fabuły, bo parę wyjść do knajpy i wyjazdów w plener nie można nazwać wciągającym scenariuszem. Liczyłam na to, że język i styl autorki, okażą się czymś wyjątkowym, w końcu setki czytelniczek nie mogą się mylić. I choć książka została napisana poprawnie to w większości opierała się na ciągłych powtórzeniach i monotonii. Jednak trudno się temu dziwić w przypadku, kiedy nasza główna bohaterka, jest postacią raczej depresyjną. Zastanawiam się jaka treść znajdzie się w następnych tomach, gdyż jedyne co przychodzi mi do głowy to kolejne nudne sprawozdanie z kolejnych nudnych dni z życia nieciekawych bohaterów. Już w "Na Wspólnej" się więcej dzieje. Niestety ja odpadam. Myślę jednak, że i bez mojej rekomendacji, książka ta znakomicie się sprzeda i poradzi na rynku. To jest to co lubią polskie czytelniczki a gusta ciężko jest zmienić. I nie warto o nich dyskutować.
Opinia bierze udział w konkursie