Harper Curtis, bezrobotny i bezdomny zawadiaka, który dla kilku centów nie zawaha się ukrócić ludzkiego życia. Przypadkowo wchodzi w posiadanie klucza do wyjątkowego domu. Domu, który posiada niezwykłe możliwości, pozwala nie tylko ogrzać się w swoim wnętrzu, zjeść pierwszy od wielu dni prawdziwy posiłek, czy napić się dobrego alkoholu. Dom swojemu lokatorowi pozwala także wędrować w czasie, przenieść się do dowolnego momentu. W zamian żąda tylko małego dowodu wdzięczności. Harper ma stać się mordercą. Ma obserwować i zabić wszystkie lśniące dziewczyny.
Kirby Mazrachi, choć sama o tym nie wie, jest jedną z dziewczyn, które lśnią. Musi umrzeć. Zostaje napadnięta i potwornie pokiereszowana, ale jakimś cudem utrzymuje się przy życiu. Życiu, które od tej chwili naznaczone jest piętnem; tej, która przeżyła własną śmierć. To staje się obsesją Kirby, dziewczyna dąży do tego by zdemaskować niedoszłego mordercę, podejrzewa że jest on odpowiedzialny za inne zbrodnie. Wspiera ją Dan, reporter, który niegdyś zajmował się sprawami kryminalnymi i opisywał jej przypadek. To, co odkrywają, wydaje się być zupełnie nieprawdopodobne...
Lauren Beukes pracuje jako dziennikarka i scenarzystka telewizyjna. Swoje opowiadania publikowała w kilkunastu antologiach. Jest także autorką bestsellerowej powieści Zoo City, która została wydana przez Rebis w 2012 roku.
Na co liczyłam sięgając po Lśniące Dziewczyny? Przede wszystkim na dobrze napisany thriller z nieszablonową serią morderstw. Otrzymałam to i nawet nieco więcej, gdyż okazało się, że wątek kryminalny został przepleciony z fantastycznym. Co prawda "fantastyka" kojarzy mi się z bajkowymi krainami i istotami nie z tego świata:elfami, goblinami i krasnoludkami, ale jak inaczej nazwać element portalu, który przenosi mordercę w czasie? Ponieważ kilka lat temu przemaglowałam ten pomysł z Kingiem i jego Dallas 63 i nie było to dla mnie nic nowego, przeszłam nad tym do porządku dziennego i spokojnie kontynuowałam lekturę. Podróż w czasie, by zabijać? A czemu by nie.
Tych podróży w czasie jest zresztą bardzo wiele i czytelnik "skacze" wraz z mordercą z jednego momentu w drugi. Dwadzieścia, trzydzieści lat? To nie przeszkoda. Wystarczy tylko uchylić drzwi Domu. Co za tym idzie, trzeba się troszkę pilnować i skupić, aby zachować odpowiednią chronologię wydarzeń. Początkowo wprowadza to nieco chaosu, ale autorka szybko przyzwyczaja nas do tego, kto jest kim i dlaczego akurat w tym roku. Z biegiem czasu wszystko ładnie się zazębia i tworzy spójną całość.
Lśniące Dziewczyny z pewnością nie zaliczają się do typowej literatury z gatunku kryminału czy thrillera. Na ogół w tego typu książkach czytelnik uczestniczy w śledztwie, a nawet gimnastykuje swój umysł, główkując: kto zabił. W tej powieści mordercę znamy niemal od pierwszej chwili. Wiemy, dlaczego zabija (Dom mu kazał), jak zabija ( uczestniczymy w każdym akcie mordu i musimy zmierzyć się z bardzo brutalnymi szczegółami, polecam osobom o bogatej wyobraźni... ), kto go przechytrzył i kto go ściga. Ponieważ wiemy naprawdę wiele, pozostaje nam tylko wygodnie się oprzeć i skupić na przyjemności płynącej z lektury. A przyjemność płynie wartko, bo Lauren Beukes posiada dobre, miłe dla czytelnika pióro, które aż chce się śledzić.
Muszę zwrócić uwagę na fakt, że autorka sporo uwagi poświęca swoim bohaterom i znakomicie kreuje ich postaci. Nie chodzi mi tu tylko o głównych bohaterów czyli Curtisa i Kirby, którzy stali mi przed oczyma jak wymalowani, ale także tych drugoplanowych. Każda z zamordowanych kobiet jest charakterystyczna i barwna, każda z nich zdradza czytelnikowi kawałek swojej historii, przykuwa uwagę i wzbudza współczucie, wszak czytelnik wie, że za chwilę zginie... Momentami bardzo emocjonalnie podchodziłam do tych bohaterek drugiego planu, jak przykładowo w chwili gdy ginęła matka czwórki dzieci...
Jestem bardzo zadowolona z lektury tej książki i ogromnie cieszę się, że trafiła w moje ręce. Nie wykluczam, że przeczytam ją jeszcze raz, za pewien czas, aby wszystko ułożyć sobie po raz kolejny. Oczywiście nie jest to idealna książka, zawiera pewne niedociągnięcia. Żałuję, że autorka nie przedstawiła nam ani skrawka historii Domu. Chciałabym ją poznać. Wiedzieć, dlaczego wymagał ofiar i czy rzeczywiście wymagał.
Zirytowało mnie także zakończenie, skojarzyło mi się z finałem typowego horroru produkcji amerykańskiej.
Jednak te szczegóły giną w cieniu pozytywnych wrażeń z lektury Lśniących Dziewczyn...