Nigdy nie byłem w wojsku, mam w głowie parę klisz, niewygodne prycze, zionie z pieców umieszczonych gdzieś na poziomie sutereny zapach kartofli Michelina. Druty, czołganie, ziemia, przeciągły krzyk używającego sobie w ramach wojskowego reżimu, starszego o dwa roczniki pajaca, tętno gra rock?n?rolla, mówią że czegoś nauczą. I człowiek w ramach obywatelskiego obowiązku sprzed lat przeczołgał ten kierat, a to co zapamiętał, to mniej więcej te parę stereotypowych wspomnień. Po latach jednak nie dorobi się to wszystko żadnej syntezy, bo poza tym, że było ciężko, nic nie było. Byli tam jacyś przed i po, potem zlikwidowali pobór i wspomnienie się ?rypło?. Z Macochą Hůlovej jakby podobnie, druty nad głową, błocko zakrywa świeżo zaplombowaną jedynkę, drący się debil nie rusza, ot przeczołgać się i zapomnieć. Tu doszło jeszcze poczucie, że skoro już ?mundur? został nałożony, to może warto coś napisać ku przestrodze tych, którzy jeszcze tego ?ananasa? nie kupili.
Petra Hůlová umie pisać, tu nie ma żadnych wątpliwości, ale chyba jednak coś się ?popstrykało? w drodze literackiej, były mocne początki, a jak ktoś zakosztował w czymś niezłym jakościowo, to pęd za kontynuacją już potem spory. Tak bardzo chciała wystrzelić w kosmos, że na koniec została z tego ta kapsuła z lichym ?spadochronikiem?, który tyle razy widzieliśmy w jakimś skrócie telewizyjnym.
Zauważyliście może ten mglisty fenomen? Nie wiem czy wszystko zrozumiałam, to było tak inne, nie szukajcie łatwej lektury, wchodzicie tu na własną odpowiedzialność, najbardziej osobiste, autorka poszła dalej niż do tej pory????Jak wiele trzeba powiedzieć by nie powiedzieć nic , a przecież tyle powiedziała w tej książce Petra Hůlová.
Ta książka to feministyczne wyziewy duszy kury nioski od harlequinów, która pije i pisze na przemian. Czasem pewnie tylko pije, bo na tyle jedynie pozwala klaustrofobiczna licentia poetica kamienicy w której mieszka. Piętro niżej wścibska staromodna sąsiadka, na sobie szlafrok i egocentryczny ból, choć nie wiadomo z czego.