"Ktoś z zewnątrz nie zobaczyłby wtedy pewnie w tej całej sytuacji nic niezwykłego. A tylko dwa nagie ciała ślizgające się (...), godzinami przeszukujące się nawzajem metodycznie jak izraelskie security control walizki na lotnisku. (...) Z zawstydzenie przypominam sobie gorączkowość, dziką pilność, z którą zdzierałam przed nim ubranie, lecz chciałam i skórę, i mięśnie. Rozedrzeć nerwy, wyłuskać kości. Wydrzeć z ciała i rzucić na ten stos bezwstydu wszystko, wszystko, co we mnie piękne, i wszystko, co nijakie, poślednie, opaczne, wstrętne".
Ufff...
Nowa Masłowska nie bierze jeńców.
Smutna konstatacja świata wokół nas i w nas, ale za to jak podana.
Jak napisana!
NO I JAKA TA KSIĄŻKA?
Zbiór opowiadań łączący się jednak kilkoma wątkami fabularnymi.
Niektórzy mówią powieść, inni... literacka banicja.
Jest to jedna z najoryginalniejszych książek, jakie czytałam - do tego to dopiero druga pozycja spod szyldu "Masłowska", stąd nie jestem nią zmęczona ani znudzona, a wręcz przeciwnie - jest to dla mnie duży powiew literackiej świeżości.
Bo raz na jakiś czas czuję czytelnicze zmęczenie lub nazwijmy to może tak: znudzenie. I potrzebuję wtedy przełamać czytelniczy amok czymś innym. Inny rodzajem pisania. Z reguły to, co czytam, można by określić prozą pisaną językiem, niekiedy naprawdę pięknym, ale nie zaskakującym w swojej formie.
I wtedy sięgam dla przełamania i zmiany smaku po kryminały lub coś pobliskiego gatunkowi.
Masłowska jest dla mnie odkryciem również w tym względzie - nie jest kryminałem, ale czymś, co równie świetnie czyść kubki smakowe zmęczonego czasem czytelnika.
JĘZYK I STYL
"Szczerze? Jednego w tej pracy nienawidził: robić tostów. Tosty śniły mu się po nocach, odkąd w opiniach Google ktoś napisał, że znalazł w swoim zapieczony kawałek paragonu. I niby to było na jego zmianie. Jakby dorwał typa, toby włóczył za samochodem. Jakby miał samochód. Kiedyś będzie miał, to będzie włóczył. Znawców, kur*wa, koneserów. Recenzentów chleba z serem. Przychodzisz do knajpy, to pij wódkę albo piwo i się baw, gadaj ze znajomymi i ciesz się życiem, a nie zamawiaj gównotosty za dwadzieścia zeta i potem dziwuj się i lamentuj, że to nie był puszysty suflet z muśnięciem aerozolu truflowego".
Nie znam nikogo, kto by podrobił ten język i był blisko z pisaniem Masłowskiej.
Autorka ma swój styl i to nie byle jaki.
Te frazy, czasem jak wyciągnięte z komentarzy z fejsbuka, a czasem zasłyszane na przystanku.
Ironiczne, kpiarskie, surrealistyczne kombo.
Bywa, że owe zdania nie są "ładne i miłe", ale są mocno zajmujące i pasują bardzo do tego, o czym autorka pisze.
Mam taką refleksję, że niestety ten język opowiada w dużej mierze nasze życie w tu i teraz.
Czytam opinie o jej twórczości i natykam na takie, jak: "że tego nie da się czytać, że to bełkot, że co to w ogóle ma być".
Dla mnie to takie porównanie, że każdy czuje jakoby mógł być Picasso, bo przecież każdy potrafi namalować takie bohomazy.
No cóż, jak już chyba wszyscy wiemy, tak to się jednak nie dzieje.
Nie zgadzam się z takimi opiniami jak wyżej zupełnie, ale rozumiem, że ta proza może nie być dla każdego, po prostu.
Czuję, że albo się ten język zrozumie (w sensie, przyjmie), da się mu ponieść albo po prostu nie.
Mój zachwyt budzą w tej książce całe fragmenty, akapity i strony, które najpierw przeczytałam szybko, zachłyśnięta tą frazą a potem czytałam niekiedy po raz drugi, spokojniej i z większym zastanowieniem.
TREŚĆ
"(...) mieli między sobą połączenie, a nawet coś więcej: oboje byli czarnymi owcami tej zaszczytnej warszawskiej rodziny, oboje szli łeb w łeb po ten tytuł. Przypałowcy, outcaści, marzyciele, wywrotowcy, nie potrafili się zmieścić w oczekiwaniach, wymaganiach i tytułach, i czasem płacili za to swoją cenę".
My sami, ciągle ci sami. A Masłowska wśród nas - nadstawia wewnętrzne ucho i rejestruje. A potem analizuje, przetwarza i prezentuje nam takie oto dzieło.
Nie pamiętam, kiedy zdarzyło mi się przy książce tak zaśmiać, wręcz parsknęłam kilka razy śmiechem.
A z drugiej strony, smutne to konstatacje, bolesne i trudne. Szaro-rzeczywiste problemy. Rozterki i rozedrgania.
Pokiereszowani, przeczołgani, zachwyceni facebooko-insta-życiem. Niedopasowani.
Nie do końca te historie są być może o nas, ale jakby jednak często tak.
Opowiadania o ludziach, których można stworzyć z komentarzy w social mediach - czytamy wymianę zdań i tworzymy w głowie ich obraz. Formujemy im twarze, wkładamy w usta słowa, nadajemy gestom ruch. A potem obserwujemy, jak nabierają życia. I co w tym stworzonym przez nas życiu robią?
To książka o brak czasu i ciągłych ponagleniach. O brak zastanowienia i zaangażowania. To historie szybkich reakcji na trudne zdarzenia, bez refleksji i wglądu.
Choć jednak momentami takie przebłyski są, zdarzają się, coś zaświta i budzi głębszy namysł.
Tylko czy nie jest już zbyt późno i czy jest jeszcze szansa na zwrot akcji?
Trudne momenty, próby samobójcze, rozstania i samookaleczenia.
Magiczne rany, które jak w tytule, nigdy się nie zrastają i nie goją.
Ta książka nie daje nadziei ani nie podpowiada rozwiązań, no chyba że jakieś absurdalne i irracjonalne...
Z CZYM MNIE ZOSTAWIŁA?
"Magiczna rana" daje nam możliwość do zastanowienia się, gdzie i z czym (z kim) jesteśmy.
Do pomanewrowania myślami i do autorefleksji.
Co ciekawe, po przeczytaniu pierwszego opowiadania chciałam ją rzucić w kąt, myśląc: "Co to w ogóle ma być?".
Na szczęście, sama nie wiem doprawdy dlaczego, chyba coś mnie podświadomie prowadziło, czytałam dalej i dotarłam do opowiadania "Rękopis znaleziony w butelce po fancie".
No i tu mnie wessało, chyba nawet z dużym zaskoczeniem dla mnie samej. Poczułam się wciągnięta i zaprzęgnięta w odkrywanie razem z autorką rzeczywistości wokół.
No cóż, czasem jak widać trzeba chwili do namysłu, a bardziej - pozwolenia sobie na wsiąknięcie w klimat, język i zrozumienie zamysłu autora. Był moment, kiedy miałam wrażenie, że autorka siedziała i pisała w rozgorączkowanym amoku, ledwo nadążając z tymi wszystkimi zdaniami, jakie wydobywały się z jej głowy, aby zdążyć je spisać nim umkną. Potok, zalew słów i sytuacji.
Choć, jak się okazało, było to złudne poczucie - na spotkaniu autorskim, podczas kiedy pisarka podpisywała mi książkę, zadałam jej pytanie o to, jak jej się to pisało właśnie. Otóż, była to jednak mozolna praca, w skupieniu i z dużym namysłem nad słowami, aby wybrzmiało to tak, jak ona by chciała.
Pozory mylą, i tym razem.
Ta książka, mimo że chwilami rozbawia, to w gruncie rzeczy jest smutna, przejmująca i sięga bardzo do głębi.
Pokazuje nam życie, takim jakie ono jest, ale używa to tego trochę innego języka, niż my byśmy sami użyli.
Zachłysnęłam się Masłowską.
Zachwyciłam.
Zasmuciłam.
Przeczytałam i podczytuję nadal; napisałam recenzję a nadal trzymam ją blisko, nie odłożyłam jej na półkę, w moim przypadku o czymś to świadczy.
Czytajcie i Wy, bo mamy bardzo dobrą prozę do czytania.
I rozmyślania.
Polecam ją bardzo.
Moja ocena: 8/10
Opinia bierze udział w konkursie