"Manitou" to debiut Grahama Mastertona wydany po raz pierwszy w 1976 roku, który do dnia dzisiejszego widnieje jako klasyka horroru. To krótka książka (liczy raptem dwieście dwadzieścia stron) rozpoczynająca sześciotomowy cykl o tejże nazwie.
Pewnego dnia Karen Tandy zgładza się do doktora Hughes z nietypową naroślą na karku. Z początku lekarze podejrzewają guza nowotworowego, jednak po oględzinach i wstępnym wywiadzie medycznym od razu odrzucają tę hipotezę. Dlaczego? Bo guz rośnie w zadziwiająco szybkim tempie oraz pod wpływem dotyku zaczyna się... ruszać.
Nie ma co zwlekać, trzeba operować! Przed operacją jednak Karen udaje się do jasnowidza, Niesamowitego Erskinea, któremu opowiada o dziwnych snach nawiedzających ją od czasu, gdy pojawiła się ta dziwna narośl.
Czym okaże się ten nienaturalny guz? W jakie niebezpieczeństwo wplącze się Erskine i Hughes? I co z tym wszystkim wspólnego mają Indianie?
"Manitou" Grahama Mastertona to interesująca opowieść momentami potrafiąca wywołać dreszczyk emocji. Czytelnicy nie znajdą tutaj zbytecznych opisów ani typowego lania wody. Autor brnie przez historię szybko, trzymając się głównego wątku, kompletnie ignorując te poboczne. Skupia się na wydarzeniach bezpośrednio związanych z naroślą, przez co w oka mgnieniu odkrywa wszystkie karty.
Rozumiem, dlaczego książka zdobyła taką dużą popularność i uznanie w tamtych czasach, lecz patrząc przez pryzmat aktualnych horrorów, to "Manitou" wypada dość cienko. Nie wystraszyłam się ani razu, chociaż czasami czułam pewien dyskomfort psychiczny, a kiedy czytałam o guzie, coś swędziało mnie na karku. Brakowało mi wprowadzenia w historię, bo tak naprawdę dostałam wyłącznie dialogi i akcję z guzem. Nie znalazłam żadnych emocji. Nie poznałam też przeszłości bohaterów, więc nawet nie zdołałam ich polubić.
Nie zmienia to jednak faktu, że dobrze mi się czytało i z chęcią sięgnę po kontynuację, czyli po "Zemstę Manitou". Z początku myślałam, że narośl ma więcej wspólnego z demonicznymi klimatami, a tutaj zostałam miło zaskoczona. Ogromnie podobał mi się motyw szamańsko-indiański, ponieważ pierwszy raz spotkałam się z nim w horrorze.
Czy polecam "Manitou"? Dla osób interesujących się klasykami horroru - owszem, gdyż warto poznać wcześniejsze schematy pisania powieści grozy i to, jak autorzy prowadzili narrację, jak wprowadzali straszne, przerażające wręcz elementy. Jak się okazuje, nie trzeba obcinać głów, gwałcić, wywoływać demonów czy lać krew hektolitrami, by stworzyć ciekawy horror, podczas czytania którego ciągle czuje się nietypowy niepokój.
Opinia bierze udział w konkursie