Czy są tu fani romansów z motywem fake dating/fake marriage? Jeśli tak, to koniecznie zwróćcie uwagę na "Marriage for one", bo coś czuję, że pokochacie Jacka Hawthornea!
Między nimi wszystko wydarzyło się w odwrotnej kolejności. Zaczęli od ślubu, a jak skończą?
Rose miała tylko podpisać kilka dokumentów, jednak pewien arogancki prawnik zwabił ją do swojego biura i złożył propozycję nie do odrzucenia.
Mogła na niej jedynie zyskać, więc już kilka tygodni później miała męża i wymarzoną kawiarnię.
Układ wydawał się prosty, chociaż nadal do końca nie wiedziała, jakie korzyści ma z niego Hawthorne.
Z czasem inne sprawy zajęły myśli Rose, a z każdym dniem Jack odkrywał swoją nową stronę, udowadniając, że nie jest nieczułym gburem.
Życie jednak nie lubi nudy, stawia na naszej drodze różne przeszkody i daje szansę na wykazanie się.
Jak ze swoimi przeszkodami poradzą sobie Jack i Rose?
Dobiją bezpiecznie do brzegu, czy może podzielą los słynnej pary o tych imionach?
" - Jestem tutaj, Rose - wyszeptał, a jego szorstki głos obmył mnie jak pieszczota, która otworzyła coś wewnątrz mnie. - Może nie jestem tym, którego chciałaś lub potrzebowałaś, ale jestem. Jestem tutaj."
Moi drodzy, to był piękny slow burn! Tak jakoś szybko mi się to czytało, że absolutnie nie poczułam tych ponad 500 stron, a za to mam wrażenie, że zdążyłam bardzo dobrze poznać bohaterów.
Jacka długo nie mogłam rozgryźć. Podobała mi się ta niepewność co do jego zamiarów, zastanawiałam się, o co mu chodzi i czemu jest, jaki jest. Równocześnie był takim słodziakiem, robił i mówił takie kochane rzeczy, że nie dało się nie darzyć go sympatią.
Podobnie było z Rose- bardzo fajna dziewczyna, ambitna, pracowita i uparta, ale przy tym urocza, zabawna i wrażliwa.
Razem stworzyli coś wyjątkowego i zadziwiająco silnego, jak na początki tego wszystkiego.
Podobało mi się to, że ich słowa, piękne i romantyczne, były poparte czynami. Autorka świetnie ujęła ich uczucie właśnie w gestach, w opiekuńczości zwłaszcza, więc naprawdę dało się je odczuć.
"Mogłem bez niej żyć. Mogłem jakoś przetrwać, wiedząc, że jest dzięki temu szczęśliwsza. Życie nie tkwi w bezruchu, niezależnie od tego, czy dotrzymujesz mu kroku i czy pozwalasz, by niósł cię ze swoim nurtem, ale ja nie chciałem bez niej żyć.
Taki był mój wybór. Nie chciałem spędzić reszty życia bez Rose, patrząc na nią z oddali. Chciałem i musiałem być u jej boku, trzymać ją za rękę, szeptać jej, jak bardzo ją kocham, aż moja miłość stanie się jej częścią, będzie jej niezbędna do życia.
Chciałem stać się jej tlenem, jej sercem. Chciałem wszystkiego, na co nie zasługiwałem."
Bywało też zabawnie, interakcje głównych bohaterów zawsze wywoływały iskry, wzbudzały jakieś emocje, ale ciągle zachowana była ta nutka niepewności.
Szczerze mówiąc, obawiałam się większej "dramy". Nie mogę też zdecydować czy jestem z tego powodu szczęśliwa, czy rozczarowana.
Z jednej strony pragnęłam dla nich happy endu, a z drugiej lubię, kiedy coś się dzieje. Myślę jednak, że w tym przypadku bohaterowie przeszli wystarczająco i zasługują już na spokój i szczęście. Tylko czy autorka myślała tak samo?
Musicie się przekonać!
8/10
"- Nie mam już domu, Rose.
Zatrzymałam się, wciąż odwrócona do niego plecami.
- Ty jesteś moim domem - dokończył."
Opinia bierze udział w konkursie