- Książki Książki
- Podręczniki Podręczniki
- Ebooki Ebooki
- Audiobooki Audiobooki
- Gry / Zabawki Gry / Zabawki
- Drogeria Drogeria
- Muzyka Muzyka
- Filmy Filmy
- Art. pap i szkolne Art. pap i szkolne
O Akcji
Akcja Podziel się książką skupia się zarówno na najmłodszych, jak i tych najstarszych czytelnikach. W jej ramach możesz przekazać książkę oznaczoną ikoną prezentu na rzecz partnerów akcji, którymi zostali Fundacja Dr Clown oraz Centrum Zdrowego i Aktywnego Seniora. Akcja potrwa przez cały okres Świąt Bożego Narodzenia, aż do końca lutego 2023.WARSZAWA Warszawa 2018 Copyright (C) by Fabuła Fraza Copyright (C) by Jacek Sarzało Projekt graficzny i skład: Dymitr Miłowanow Redakcja: Dariusz Wilczak Korekta: Alicja Kobel Zdjęcia: Marek Kowal ISBN: 978-83-65411-22-8 Fabuła Fraza Sp. z 02-495 Warszawa ul. Apartamentowa 6/B3 Konwersja publikacji do wersji elektronicznej Spis treści Od autora ROZDZIAŁ I. Młodzik Bydgoski lincz Talent od stóp do głów ROZDZIAŁ II. Przejmowanie władzy Ja tu rządzę Konflikt z Tłokińskim ROZDZIAŁ III. Poczekalnia Przesłanie dla trzynastolatka Mecz najważniejszą ze sztuk ROZDZIAŁ IV. Reprezentacja Sam między wielkimi Portugalskie wejście Deyna i stół pingpongowy Trampolina do świata ROZDZIAŁ V. Wielkie mecze Zapach mistrzostwa 19 razy w pucharach Wagary na stadionie Jak pobić MU i Juventus Bez Bońka i Lennona Włoska powtórka Spóźniony Zibi ROZDZIAŁ VI. Kłopoty to jego specjalność ROZDZIAŁ VII. Medal Mecz życia Skalp Bałtaczy ROZDZIAŁ VIII. Nie tylko Meksyk Szalony maj osiemdziesiątego piątego Bóg na mundialu Z ziemi włoskiej do włoskiej ROZDZIAŁ IX. Książki ROZDZIAŁ X. Trener Klęska na ławce Przyczajony w Rzymie ROZDZIAŁ XI. Powrót B jak biznes Przegrał nawet z Łotwą ROZDZIAŁ XII. PZPN Lato 2008 roku Teraz ja! Casus Ignasiewicza Skuteczność prezesa ROZDZIAŁ XIII. Polityka ROZDZIAŁ XIV. Korupcja Cała Polska widziała Mistrzowska partia Karolina i wujek Janek To nie ja, to on Trup w każdej szafie ROZDZIAŁ XV. Bukmacherka i reklama Marketing dźwignią futbolu Sprzeczność w świecie piwa Tajemniczy Carlo Tarricone ROZDZIAŁ XVI. Wizerunek Dziennikarz - wróg i przyjaciel Król Twittera Zakończenie Od autora Pamiętacie ,,Gomorrę" Roberto Saviano? Pamiętacie jego ,,io so" - ,,ja wiem"? Saviano patrzył i słuchał. A później napisał książkę o włoskiej mafii, bo poznał prawdę słowa. Prawdę, która nie przejmuje się zwodniczością niby-faktów, będących w rzeczywistości różnymi historiami w ustach różnych osób. Nie obchodzi jej, że uczestnicy zdarzeń widzą te same sprawy inaczej, że zmieniają raz wypowiedziane zdania. Prawdę, która nie musi przedstawiać dowodów przeciwstawnych. Ona wie. I w istocie swojej subiektywności jest nie do odparcia. Bo nie ma obiektywnego wzoru prawdy. Nie dlatego przywołuję Savianowy fundament ,,io so", że posądzam Zbigniewa Bońka o związki z mafią, skąd! Robię to, bo - naturalnie zachowując proporcje - podobnie jak neapolitańczyk, ja też wiem. Widziałem, byłem przy tym, zapisałem w głowie. Przez z górą 40 lat. ,,Mój Boniek" nie jest biografią w ścisłym znaczeniu. Nie dlatego opisuję karierę jednej z najwybitniejszych postaci polskiej piłki nożnej, ponieważ myślę, że są tacy, którzy jeszcze jej nie znają. Robię to, by rozliczyć się z dawnym idolem. Jego i swoją przeszłością. Ta książka będzie subiektywna, tak jak subiektywna jest pamięć. Mogę napisać tylko o tym, co sam przeżyłem, mam tylko dwoje świadków - to moje oczy. Dlatego opowiadam o tym. O prawdzie. Z Andrzejem Gręboszem, byłym napastnikiem ŁKS, który po przyjściu do Widzewa stał się środkowym obrońcą. To był zresztą jeden z fundamentalnych pomysłów prezesa Ludwika Sobolewskiego i trenera Leszka Jezierskiego na stworzenie wielkiego Widzewa. Brać piłkarzy, którzy mieli małe szanse gry w lepszym wówczas sąsiedzkim klubie. Miało to dodatkowo ich napędzać, motywować. I tak rzeczywiście było Bydgoski lincz Ze Zbigniewem Bońkiem znamy się od 20 sierpnia 1975 roku. Tego dnia pierwszy raz wybiegł w koszulce Widzewa na boisko przy ul. Armii Czerwonej, bo tak nazywała się wówczas w Łodzi ulica marszałka Józefa Piłsudskiego. Młodszy od Bońka o sześć lat bez sześciu dni, siedziałem na trybunach i nawet nie przypuszczałem, że oglądam łódzki debiut jednego z największych graczy w dziejach futbolu. A już na pewno największej osobowości polskiej piłki nożnej. Nie wiem, czy Zbigniew Boniek był najlepszym polskim piłkarzem w historii, nie chcę się sprzeczać ze zwolennikami Włodzimierza Lubańskiego, Kazimierza Deyny czy Gerarda Cieślika, każdy z nich miał swoje dobre strony. Ale drugi taki futbolowy charakter do dziś się nie urodził. Z jeszcze jednego nie zdawałem sobie też wtedy na stadionie sprawy. Że również do dziś nie dowiem się, kim właściwie jest Zbigniew Boniek. Choć niemal obsesyjnie wciąż mu się przyglądam. Naturalnie on mnie wtedy nie dostrzegł, za dużo nas było na trybunach. Ale ja bardzo szybko zrozumiałem, że to ktoś, dla kogo będę w stanie uciec z lekcji tylko po to, by zobaczyć, jak gra. Jak choćby dwa lata później, przed meczem Widzew - PSV Eindhoven. W Pucharze UEFA. To szorstka znajomość. Zawsze zachowywaliśmy ze Zbigniewem Bońkiem dystans. Kiedy w 1982 roku wyjechał za granicę, nasze relacje jeszcze bardziej się rozluźniły. Ale to głównie dzięki niemu i dla niego zacząłem pracę w dziennikarstwie sportowym. Mogłem być bliżej idola czy nawet - tak, przyznaję - śledzić go. I im dłużej zajmowałem się polskim futbolem, im więcej o Bońku wiedziałem, im częściej przekonywałem się, do czego jest zdolny, tym wyraźniej do mnie docierało, że nigdy nie poznam go do końca. Bo nikt nie jest w stanie tego zrobić. Nawet on sam. Historia Widzewa, klubu ze wschodniej, robotniczej części Łodzi, zaczęła się kilkadziesiąt lat wcześniej. Na początku lat 70. ubiegłego wieku urodziła się tu drużyna, której od tej pory nie wypada nie znać. Mały, zgoła dzielnicowy klubik, zagubiony gdzieś na peryferiach miasta, na naszych oczach stawał się hegemonem. Miałem szczęście, że akurat wtedy zainteresowałem się futbolem. Nie mogłem więc nie zacząć chodzić na mecze zespołu, który grał całkiem blisko i który dzięki coraz częstszym zwycięstwom potrafił zawładnąć umysłami szczeniaków z okolicznych podwórek. Kazaliśmy nazywać siebie tak samo, jak nazywali się prawdziwi piłkarze, toczyliśmy boje z tymi samymi rywalami, wygrywaliśmy i przegrywaliśmy te same mecze. Tylko bramki mieliśmy z kamieni. Po awansie Widzewa do pierwszej ligi w 1975 roku wiedzieliśmy doskonale, że klub musi kupić nowych zawodników, bo część starych jednak nie przejdzie przez najwyższe piłkarskie progi. Bo to rzeczywiście była wtedy pierwsza liga, nie to co dziś: zestaw klubów tylko dlatego nazywany ekstraklasą, by określenia ,,pierwsza liga" móc używać dla kolejnych osiemnastu grających poziom niżej. Swoją drogą, absurd jakich mało. Skąd wiedzieliśmy, że Widzewowi potrzebne są wzmocnienia? Z ,,Głosu Robotniczego", który najlepiej w okolicy pisał o sporcie. A myśmy przecież nie tylko umieli biegać za piłką. Umieliśmy też czytać. Kiedy rozeszła się wieść, że do Łodzi przyjdzie Zbigniew Boniek, nasze rozczarowanie było duże. Patrzyliśmy po sobie w zdumieniu i klęliśmy, na czym świat stał. Jak to?! Młody szczawik z drużyny gorszej niż Widzew ma być wzmocnieniem?! Przecież Zawisza Bydgoszcz zajął zaledwie piąte miejsce w drugiej lidze. Od łódzkiego beniaminka - fakt, że w naszych oczach najlepszego na świecie - dzieliła go ośmiopunktowa przepaść! Słabszy ma wzmocnić silniejszego?! Nasze niedowierzanie nie miało granic, byliśmy gotowi iść z awanturą do klubu, który - jak nam się wydawało - w ogóle nie wziął pod uwagę naszych oczekiwań. Ale w Widzewie wiedzieli, co robią. Zbigniew Boniek miał wówczas raptem 19 lat i za sobą już kilka niezłych meczów, a także gigantyczną aferę. Jak się wkrótce okaże - pierwszą z wielu. Swoista wybitność w czynach, wkładanie we wszystko, co robi, całego siebie, zostanie mu zresztą do końca polskiego rozdziału futbolowej kariery. Zawsze dawał z siebie 100 procent. Jeśli grał - to najlepiej, jeśli wpadał w tarapaty poza boiskiem - to również w takie, o jakich inni mogli tylko marzyć. Szedł w górę w tempie ekspresowym. Nie oglądał się, nie zatrzymywał, na nikogo nie czekał. Był jak motocykl żużlowy - nie miał hamulców i jechał wyłącznie do przodu. Od początku był symbolem wyrazistości. Nie wszystko robił idealnie, ale wszystko po swojemu. To naprawdę mogło imponować, mogło zostawiać ślady w sercu. I zostawiało. Pod koniec owego sezonu, który przyniósł promocję Widzewowi, Zawisza Bydgoszcz grał z Lechią Gdańsk. Spotkały się dwie drużyny z czołówki tabeli, mecz był o tyle ważny, że Lechia wciąż walczyła z Widzewem o pierwsze miejsce na mecie sezonu. Zawisza również należał do grupy trzymającej władzę w ówczesnej drugiej lidze, jeszcze wtedy nie stracił wszystkich szans. Ale tego dnia koniecznie musiał wygrać. Tuż przed końcem meczu, po charakterystycznej, przebojowej akcji, Boniek został sfaulowany w polu karnym. I po chwili sam ustawił piłkę jedenaście metrów przed bramkarzem. Później tłumaczył, że żaden z kolegów nie chciał strzelać, a skoro tak - to on musiał. Trafił w słupek. Ostatecznie Lechia wygrała 1:0, odbierając złudzenia gospodarzom, którzy na pierwszą ligę poczekali jeszcze dwa lata. Po meczu doszło na stadionie Zawiszy do gorszących scen. Zdzisław Krzyszkowiak był w tych latach posągiem. Wspaniały w przeszłości lekkoatleta, mistrz olimpijski, mistrz Europy, rekordzista świata w biegu na 3 km z przeszkodami. Trener, pułkownik Ludowego Wojska Polskiego, wychowawca młodzieży, słowem - autorytet nad autorytetami. [...]
książka
Wydawnictwo Fabuła Fraza |
Oprawa miękka |
Liczba stron 320 |
Szczegóły | |
Dział: | Książki |
Promocje: | wysyłka 24h |
Kategoria: | Biografie i wspomnienia, Biografie i autobiografie, Sport, Piłka nożna |
Wydawnictwo: | Fabuła Fraza |
Oprawa: | miękka |
Okładka: | miękka |
Wymiary: | 150x210 |
Liczba stron: | 320 |
ISBN: | 978-83-65411-16-7 |
Wprowadzono: | 12.05.2018 |
Zaloguj się i napisz recenzję - co tydzień do wygrania kod wart 50 zł, darmowa dostawa i punkty Klienta.