Gdy widzę książkę, której autorką jest Karin Slaughter wiem, jestem przekonana, iż będzie ostro, mocno i fascynująco. Tak myślałam dopóki nie sięgnęłam po Moje śliczne. Niestety, ale ta książka mnie rozczarowała. Może autorka się trochę wyeksploatowała, może powodem jest (takie mam wrażenie) pisanie nieomal na akord.
Faktem jest, iż na Moich ślicznych bardzo się zawiodłam. Jednak błam uparta i doczytałam tę książkę do końca. Ale wierzcie mi, nie było warto.
A zapowiadało się tak dobrze... 19-letnia Julia znika bez śladu. W efekcie tej tragedii ojciec popełnia samobójstwo, a siostry Claire i Lydia zrywają ze sobą kontakt. Mija 20 lat. Mąż Claire, milioner, zostaje zamordowany. Claire przeglądając jego rzeczy znajduje drastyczne nagrania. Na nich tajemniczy człowiek brutalnie gwałci młode kobiety. Dlaczego Paul miał takie nagrania? Czy zbrodnie uwiecznione na płycie mają z nim coś wspólnego? Czy męźczyzna skrywał jakiś sekret?
Wdowa rozpoczyna śledztwo, które sprawi, iż będzie musiała cofnąć się w bolesną przeszłość.
Streszczenie brzmi dobrze, zapowiada ciekawą lekturę. Jednak na tym się kończy.
Moje śliczne w porównaniu do innych książek Slaughter jest słaba, a fabuła ciągnie się niczym przysłowiowe flaki z olejem. Historia opowiedziana jest z perspektywy trzech osób. Dobry zabieg, ale niewiele wnoszący do tempa fabuły. Wydawałoby się, że taki styl opowieści sprawi, iż będzie ona ciekawsza, bardziej emocjonująca, każda część będzie się różnic od pozostałych. Nic bardziej mylnego. Gdyby nie napis na okładce nie uwierzyłabym, iż autorką jest Slaughter. W pewnym momencie miałam odczucie, jakby pisarka zapłaciła jakiemuś mało wyrobionemu pisarczykowi za stworzenie tej książki.
Książka jest przede wszystkim przegadana. Do usunięcia wg. mnie nadaje się ok.120 stron. Gdyby dokonać takiego odchudzenia byłoby dużo lepiej, nie idealnie, ale zdecydowanie lepiej.
Całość sprawia wrażenie jakby autorka zbudowała dobry szkielet, dobry zarys historii, umieściła w tym kiepskich, żenujących bohaterów dodatkowo sprawiających wrażenie niezbyt inteligentnych, a pozostałe miejsca wypełniła czym popadło. Niestety. Przez sporą część lektury po prostu się nudziłam. Nieliczne, bardzo nieliczne ciekawe momenty nie zmieniły tego wrażenia.
Bardzo zdziwił mnie taki sposób pisania. Przy odrobinie wysiłku można było zrobić doskonałą, trzymającą w napięciu książkę. Po prostu można było napisać taką książkę, jaką Slaughter tworzyła na początku swojej kariery. Niestety jest nuda, sztampowość i bardzo nędzne, wręcz żenujące dialogi, niczym z kiepskiej telenoweli.
Oprócz głównego wątku, w Moich ślicznych pojawia się kilka dodatkowych, pobocznych. Ta wielowątkowość sama w sobie nie jest czymś złym. To taki znak rozpoznawczy Slaughter, Z tym, że we wcześniejszych książkach autorka potrafiła z tego sensownie wybrnąć, dokończyć wątki. W Moich ślicznych jest wręcz odwrotnie.
Niby o gustach się nie dyskutuje, ale jestem niesamowicie zdziwiona gdy czytam pochwalne peany dotyczące tej pozycji. Chyba czytaliśmy zupełnie inne książki.
Opinia bierze udział w konkursie