Teriana jest członkinią załogi Quincense ? statku ludu Maarinów przemierzającego Bezkresne Morza. Jako córka kapitan Tesyi, jednej z Triumwiratu Maarinów, dziewczyna stoi na bardzo wysokiej pozycji i szykuje się do przejęcia roli matki w przyszłości. Gdy przyjaciółka Teriany zostaje zmuszona do niechcianego małżeństwa, dziewczyna decyduje się złamać najważniejsze przykazanie swojego ludu ? wyjawia jej tajemnicę, której Maarinowie strzegli przez wieki. Wybór ten niesie za sobą śmiertelnie niebezpieczne konsekwencje.
Marek jest dowódcą okrytego sławą Trzydziestego Siódmego Legionu, który pomógł Imperium Celendoru podbić cały Wschód. Posiada reputację bezwzględnego przywódcy, wykonującego posłusznie zadania zlecone mu przez Senat. Marek posiada także tajemnicę, która bez względu na wszystko musi pozostać strzeżona. Aby nie ujrzała światła dziennego, gotów jest poświęcić życie ? swoje lub reszty świata.
Kiedy jeden z senatorów Imperium kandydujący do roli konsula dowiaduje się o istnieniu Mrocznych Wybrzeży, załoga Quincense zostaje wzięta do niewoli. Chcąc przeprowadzić podbój nieznanych terenów, wysyła Marka na czele legionu na wyprawę na Zachód, a Teriana ma wskazać żołnierzom drogę morską, która ich do nich doprowadzi. Niespodziewanie zawarty sojusz pomiędzy Markiem a Terianą stanie się powodem wielu konfliktów i postawi bohaterów przed wieloma trudnymi wyborami.
Z twórczością Danielle L. Jensen spotkałam się już czterokrotnie ? najpierw przeczytałam całą Trylogię Klątwy (Porwaną pieśniarkę, Ukrytą łowczynię i Waleczną czarownicę), a następnie oczarowana nią sięgnęłam po prequel historii Cecile i Tristana, czyli Niedoskonałych. Nie byłoby przesadą stwierdzenie, że Trylogia Klątwy była jedną z ważniejszych dla mnie serii fantastyki młodzieżowej, ponieważ początkowo trudno było mi się do niej przekonać, a finalnie się w niej zakochałam. Można więc uznać, że powieści Danielle L. Jensen (a przynajmniej wszystkie, które wydano w Polsce) znam na wylot i dodatkowo bardzo lubię, a z tego względu musiałam mieć określone oczekiwania odnośnie Mrocznych wybrzeży ? pierwszego tomu nowej serii tej autorki. Chciałam, aby uwiodły mnie one co najmniej tak samo skutecznie jak Porwana pieśniarka, utrzymały w napięciu jak Ukryta łowczyni i rozbiły mi serce na kawałki jak Waleczna czarownica. Czy książka ta miała szansę poradzić sobie z tak wysoko postawioną poprzeczką?
Miała. Potencjał był bowiem ogromny. Tym, co oczarowało mnie już na samym początku, były realia, w jakich osadzono akcję Mrocznych wybrzeży. Możecie nie wiedzieć, że jestem wielką fanką historii, a tak wyjątkowy okres w dziejach świata jak starożytność szczególnie mnie fascynuje. Odkrywszy więc, że Danielle L. Jensen stworzyła przestrzeń fikcyjnego Imperium Celendoru na wzór Starożytnego Rzymu, z miejsca przyznałam Mrocznym wybrzeżom dużego plusa i byłam niesamowicie podekscytowana lekturą. Nie trzeba czytać końcowych Podziękowań autorki, w których znajduje się taka informacja, aby zauważyć liczne podobieństwa Celendoru do Imperium Rzymskiego ? podział społeczeństwa na patrycjuszy i plebejuszy, ugrupowania polityczne (optymaci), urzędy państwowe (konsul), istnienie legionów czy chociażby przestrzeń w mieście nazwana Forum. Autorzy książek młodzieżowych nieczęsto cofają się w czasie do minionych epok, a tym bardziej nie do tak odległej starożytności. Fakt, że Danielle L. Jensen zdecydowała się to zrobić, dodaje powieści dużo oryginalności i wyjątkowego klimatu, który przemycany jest na każdym kroku. Ja jako miłośniczka starożytnego świata mogłam jedynie naprzemian cieszyć się i wzdychać z zachwytu.
Początkowo akcja książki toczy się dwoma torami: z jednej strony mamy Terianę, marynarz statku morskiego ludu Maarinów, a z drugiej Marka, sławnego dowódcę legionu. W jaki sposób drogi tej dwójki bohaterów się połączą? Teriana pod wpływem groźby uśmiercenia całej jej załogi zgadza się zabrać na pokład Quincense oddział Marka i przeprowadzić legionistów niebezpieczną drogą morską do Mrocznych Wybrzeży. Tam na zlecenie Senatu ma się odbyć podbój nowo odkrytych terytoriów. Sama akcja w pierwszej połowie książki skupiała się mocno na konfliktach pomiędzy Senatem a Markiem oraz Maarinami a mieszkańcami Celendoru, spomiędzy których wyzierały prywatne historie Marka i Teriany. Ta część powieści podobała mi się bardzo ? stopniowe poznawanie bohaterów na tle społeczno-historycznym pozytywnie nastawiło mnie do drugiej połowy książki? w której jednak to, co tak mnie zainteresowało w Mrocznych wybrzeżach, zeszło na drugi plan.
Nietrudno jest się domyślić, że w (prawie) każdej książce młodzieżowej w takiej czy innej formie występuje wątek romansowy, a ta zasada dotyczy również fantastyki młodzieżowej. Zresztą i w Trylogii Klątwy miłość odgrywała znaczącą rolę i napędzała działania bohaterów. W przypadku poprzedniej serii tej autorki miałam jednak zupełnie inne odczucia względem relacji głównych bohaterów ? o ile na myśl o Cecile i Tristanie uśmiech sam pojawiał się na mojej twarzy, to za nic nie potrafię się zmusić do tego, aby szczerze kibicować Terianie i Markowi, ponieważ ich miłość wydaje mi się zwyczajnie nierealna i nie na miejscu. Już na początku powieści przeczuwałam, że pomiędzy tą dwójką zrodzi się jakieś uczucie, ale przez długi czas miałam również nadzieję, że jednak się tak nie stanie. Wizja miłości pomiędzy najwyżej stojącym w hierarchii legionistą a jego zakładniczką jest moim zdaniem bardzo naciągana. Mam oczywiście świadomość, że wiele książek młodzieżowych łączy w pary postacie, które w rzeczywistości nigdy nie miałyby prawa się spotkać, i Mroczne wybrzeża nie są pod tym względem niczym wyjątkowym, jednak? nie mogę się pozbyć maleńkiego uczucia rozczarowania, ponieważ miałam nadzieję ujrzeć w tej książce zupełnie nieszablonowe rozwiązania, które jednak okazały się tymi najbardziej typowymi.
Stwierdzenie, że ?im dalej w las tym gorzej? byłoby tu zdecydowanie zbyt ostre, ale coś w nim jest ? z każdą stroną Mrocznych wybrzeży odkrywałam coraz więcej TYPOWOŚCI, która początkowo ukrywała się za niesamowitymi realiami świata Imperium Celendoru. Cała historia okazuje się iście romansowa ? kiedy już temat miłości pojawia się po raz pierwszy, zaczyna występować w coraz to większej ilości, aż całkowicie pochłania wszelkie inne wątki. Żałuję, że tak się stało ? że to nie miłość była tłem tej powieści, lecz to, co naprawdę ciekawe: życie w legionie, podróże morskie, polityczne intrygi i podboje nowych terenów zamieszkałych przez nieznane plemiona.
Nie chcę jednak, aby wydźwięk tej recenzji był negatywny. Mroczne wybrzeża to początek zupełnie nowej serii, która wyróżnia się spośród innych powieści młodzieżowej fantastyki unikalną przestrzenią i realiami świata. Choć nie udało mi się związać z bohaterami (a przynajmniej nie z tymi głównymi, ponieważ ci drugoplanowi wydają mi się znacznie ciekawsi), wciąż chcę śledzić ich dalsze losy. Kiedy na rynku wydawniczym pojawi się drugi tom tej serii, z chęcią po niego sięgnę ? chociażby po to, aby obserwować tło tej historii, które tak mnie oczarowało.
Po lekturze Mrocznych wybrzeży miałam dosyć mieszane odczucia, lecz ostatecznie przeważyły te pozytywne. Choć książka przykłada się do powielania schematów w powieściach młodzieżowych i nie zaskakuje zupełnie tokiem akcji, jeśli chodzi o wątek miłosny, to posiada także liczne mniejsze zalety, na których należy się skupić - świat wzorowany na Starożytnym Rzymie robi naprawdę duże wrażenie. Polecam tę książkę fanom Danielle L. Jensen oraz tym, którzy po raz pierwszy spotykają się z tym gatunkiem książki. Sięgając po Mroczne wybrzeża przyjemnie spędzony czas macie gwarantowany.
Opinia bierze udział w konkursie