Nie zamierzam ukrywać, że "Na Święta przytul psa" to mój pierwszy romans świąteczny w życiu. Muszę to zaznaczyć we wstępie, ponieważ nie posiadam żadnego porównania do innych powieści z tego podgatunku, wobec czego ocena może trochę odbiegać od realiów. Choć czy to ważne? Najważniejsze, że w historię Lizzie Shane zupełnie wsiąknęłam, nie zważając na czas, miejsce czy miliony obowiązków piętrzących się wyżej niż stos nieprzeczytanych książek.
Tą świąteczną opowieść poznajemy z dwóch perspektyw. Pierwsza należy do Bena Westa - radnego miasteczka Pine Hollow, opiekuna zastępczego swojej siostrzenicy Astrid, a także mężczyznę, którego mieszkańcy potocznie nazywają Grinchem lub Ebenezerem Scrooge. Ben od zawsze próbował zgrywać samodzielnego człowieka, który każdą propozycję pomocy traktował jako zarzut, że sobie nie radzi. Do tego stopnia pochłonęły go negatywne myśli, że nie potrafił cieszyć się z życia. Właściwie nie ma co oszukiwać, mężczyzna kompletnie się zatracił, bo na piedestał zawsze stawiał dobro Astrid i to, jak postrzegany jest w oczach innych rodziców. Ben pragnął zostać opiekunem idealnym, każdy kłopot wyolbrzymiając i traktując jako problem pokroju co najmniej wojny światowej.
Drugą perspektywę przywłaszczyła sobie Ally Gillmore, która na święta postanowiła przyjechać do dziadków i pomóc im w prowadzeniu schroniska dla zwierząt. Opuściła Nowy Jork, porzuciła zawód uznawanej fotografki, chcąc wrócić do korzeni i po raz pierwszy od śmierci rodziców spędzić typowo rodzinne Boże Narodzenie. Łudzi ogromną nadzieję na wpasowanie się do grupy, bo nie zamierza dłużej czuć się samotna oraz nikomu niepotrzebna.
Oczywiście, jak to w romansach bywa, musi pojawić się punkt zapalny. Coś, co sprawi, że bohaterowie na siebie wpadną i zaczną spędzać ze sobą czas. Wszak uczucia muszą wykiełkować, prawda? Tym ogniwem łączącym Ally i Bena jest wstrzymanie dotacji na schronisko przez radę miasta, a także Astrid, która marzy o posiadaniu pieska.
Ally i Ben w trakcie walki o adopcję psów wplątują się w wiele przygód, o których powoli zaczyna plotkować całe miasteczko. Krótkie, przelotne rozmowy przeradzają się w długie pełne zwierzeń i emocji. Ale czy bohaterowie nasiąknięci negatywnymi uczuciami i brakiem wiary w siebie będą potrafili otworzyć się na drugą osobę? Czy dadzą szansę własnemu szczęściu? I przede wszystkim czy uda im się odnaleźć domy dla psiaków, których jedynym marzeniem jest znalezienie miłości człowieka?
Gdyby w "Na Święta przytul psa" nie pojawił się świąteczny klimat, książkę uznałabym co najmniej jako zwyczajny romans. Na szczęście mikołaje, śnieg, topniejące serca, parady i sam fakt zbliżającego się Bożego Narodzenia do tego stopnia mnie zauroczył, że na finiszu popłakałam się ze wzruszenia. Pierwszy raz w życiu beczałam nad książką. Serio. Bezgranicznie wczułam się w historię miłości Bena i Ally - realnych bohaterów z krwi i kości, którym jedyne, czego brakowało w życiu, to poczucia spełnienia. Kto by się spodziewał, że odnajdą je pośród tuzina niesamowitych psiaków, porzuconych przez głupotę ludzką.
Bardzo się cieszę, że historia budowania zaufania i pierwszych uczuć między bohaterami wypadła realistycznie. Nie było tu miłości od pierwszego wejrzenia albo tak popularnych ostatnio w książkach nienawiści, brutalnego seksu ani przemocy, porwań czy mafii. "Na Święta przytul psa" to romantyczna wersja normalnego spotkania dwóch pokrewnych dusz, które mogłoby zaistnieć w życiu codziennym. Autorka doskonale wykreowała swoich bohaterów, nadając im prawdziwe charaktery i wzbogacając je o duszę. Podobały mi się także przemiany wewnętrze, jakie musiały zajść u Bena i Ally, by chociaż mogli mówić o wspólnym szczęściu.
Jestem typową psiarą (słowo stworzone od kociary), dlatego niesamowicie urzekło mnie stawianie dobra zwierząt ponad własne. Oczywiście, momentami niektóre fragmenty dotyczące adopcji psów wydawały się nieco nierealne (bo jaka jest szansa, że po wklejeniu zdjęć do biuletynu oraz wzięcia udziału w paru paradach, mieszkańcy od razu pokusili się o adopcję dwunastu psów? Schronisko istniało od około dwudziestu lat, więc dlaczego wcześniej tego nie zrobili?). Historia miała chyba jednak na celu ukazanie specyficznego, świątecznego klimatu, kiedy to w ludziach uaktywnia się gen dobroci. A przynajmniej częściowo.
W "Na Święta przytul psa" pojawiły się też inne, niemniej ważne, wątki, których poznanie zdecydowanie urozmaicało lekturę. Zwłaszcza moje serce zdobyła niewinność Astrid, dziesięcioletniej dziewczynki, starającej się pozbierać po śmierci rodziców i marzącej o posiadaniu pieska. Bo czy istnieje bardziej naturalna oraz szczera miłość niż dziecka do swojego pupila?
"Na Święta przytul psa" Lizzie Shane zdecydowanie polecam. Fani romansów odnajdą w książce wszystko, co kochają. Powieść spodoba się także osobom niezbyt często sięgającym po gatunek (przykładem jestem ja). "Na Święta przytul psa" idealnie oddaje świąteczny klimat i pozwala poczuć ich magię oraz to, że każde życzenie może się spełnić. Nawet to najbardziej nielogiczne i niemożliwe. Wystarczy uwierzyć, dać szansę i poczynić pierwszy krok. Zróbcie więc pierwszy krok, sięgając po książkę - nie zawiedziecie się, gwarantuję. Aha, i Wesołych Świąt. :)
Opinia bierze udział w konkursie