"Opowieść warmińska" zajęła w moim sercu szczególne miejsce. Jej bohaterów pokochałam od pierwszego tomu, a z każdą kolejną częścią moja miłość do nich wciąż rośnie. Coraz bardziej się do nich przywiązuję, a ich losy śledzę z zapartym tchem. "Nasze drzewa są jeszcze młode", przyprawiły mnie o szybsze bicie serca, wielokrotnie wycisnęły łzy i przeczołgały emocjonalnie. Świat ogarnęła mordercza wojna, Lizka za sprawką Oswalda znalazła się w obozie Hohenbruch. Opisywane przez autorkę dantejskie sceny rozgrywające się w obozie, faktycznie miały miejsce.
Franz próbuje ratować ukochaną i jak najszybciej chce dotrzeć do obozu, lecz niestety pociąg, którym jedzie, ulega katastrofie. Nie dość, że nie udało mu się pomóc Lizce, to leży ranny w szpitalu i może zostać oskarżony o dezercję.
Gertruda dopiero teraz zrozumiała, jacy źli i bezwzględni są jej starsi synowie. Rozpacza, że tak źle ich wychowała. Po śmierci męża zbliżyła się do Augusty i Jana. Chciałaby pomóc Franzowi w odnalezieniu ukochanej, ale od potrzeby pomagania silniejszy jest paniczny strach o rodzinę, więc tylko udaje, że wciągnęła się w poszukiwania Lizki.
Lizka z towarzyszkami niedoli rozpaczliwie próbują przeżyć, chociaż tyfus, głód i bezwzględne traktowanie przez Niemców dziesiątkuje więźniów. Wciąż powtarzają sobie, że ich drzewa na trumny są jeszcze za młode, lecz tu nie używano trumien do pochówku, tu nic nie używano. Wrzucano ciała na wózek i wieziono do lasu, zakopywano jak truchło zwierząt we wspólnym, bezimiennym dole. Bez godnego pochówku, bez modlitwy niczym śmieci. Opisy warunków w obozie są tak realistyczne i wstrząsające, że jeżą włos na głowie. Ciężka praca, urągające wszelkim normom warunki bytowe, w jakich przetrzymywani są więźniowie, nieludzkie traktowanie, karmienie lurą, która nie nadaje się do jedzenia to obozowa codzienność. Trudno sobie wyobrazić, że ludzie opętani ideologią Hitlera lepiej traktowali swoje zwierzęta aniżeli ludzi uwięzionych w obozie.
Gdy wydaje się, że upodlenie więźniarek sięga dna, zdarza się cud narodzin dziecka, który porusza serca nawet najbardziej zatwardziałych więźniarek. Ciężarna kobieta ukrywa jak może swój błogosławiony stan, w czym wszystkie jej pomagają, a potem ostatkiem sił wydaje na świat dziecko. Lizka otrzymuje od kobiety niejako testament, w chwili śmierci powierza jej swoje dziecko i każe przysiąc, że je uratuje. I tak rodzi się plan ucieczki Lizki z dzieckiem z obozu. Cud narodzin dziecka w obozie i to jak wszystkie te lepsze i gorsze więźniarki w obliczu tych narodzin starały się, aby to dziecko przeżyło, wyciska łzy. Żadna nie myślała o sobie ani konsekwencjach, jakie mogłyby je spotkać, gdyby to się wydało.
Przeraża okrucieństwo, bezwzględność Oswalda i jego kompanów oraz ich bezpodstawna wiara w istnienie rasy aryjskiej. I nie do końca jest to opętanie ideologią Hitlera, która i owszem dała im narzędzia pozwalające znęcać się nad innymi i dzięki czemu mogli realizować swoje chore wizje. Podążając śladami braci Reiter od samego początku tej historii, doskonale się wie, że byli to ludzie pozbawieni sumienia, okrutni i bezwzględni, którzy nawet nie mieli serca dla własnego ojca, chociaż to z jego winy tacy się stali.
"Opowieść warmińska" to wyśmienita saga, napisana przepięknym językiem, ze świetnie wykreowanymi bohaterami. Autorka przekazuje w niej sporo wiedzy historycznej, zgrabnie wplecionej w fikcję literacką. Moim zdaniem "Nasze drzewa są jeszcze młode" to najtrudniejsza i najbardziej wstrząsająca część ze wszystkich. Piękna, wspaniała, wyciskająca łzy, chwytająca za gardło, opowiadająca o życiu, śmierci, ogromnej miłości, która ocali i o nadziei ponad wszystko, bo "nasze drzewa są na trumnę jeszcze młode", jak wciąż powtarza Bogna przyjaciółka i towarzyszka niedoli Lizki. Okazuje się, że człowiek, by przetrwać, nie potrzebuje wielu rzeczy, tylko wielkiej nadziei. "Nasze drzewa są jeszcze młode" to powieść o okrucieństwie wojny, bezwzględności i nienawiści człowieka, za które los wkrótce wystawi rachunek i każe słono zapłacić.
Wioletta Sawicka kolejny raz urzekła mnie pięknym językiem, zachwyciła niezwykłym kunsztem pisarskim oraz niesamowitą wiedzą na temat tego, co działo się na ziemiach warmińskich w tamtym okresie. Z niezwykłą czułością opowiada o ziemi warmińskiej, jej mieszkańcach i ich losach, w każdym słowie czuć pasję, zaangażowanie i ogromną wiedzę historyczną autorki. Jestem pod wielkim wrażeniem przedstawionych przez Wiolettę Sawicką wartości , ogromu włożonej pracy i wiedzy merytorycznej.
Nie da się obok tej powieści przejść obojętnie, po jej przeczytaniu spojrzy się na świat z zupełnie innej perspektywy. Wojna nie tyle zmienia ludzi w bestie, ile raczej ujawnia bestie ukryte w ludziach. Autorka dość często podkreśla, że to jakim się jest człowiekiem, ma wpływ przykład wyniesiony z domu i wychowanie. Po obu stronach zdarzali się dobrzy i źli. Niektórzy Niemcy też potrafili zachować się przyzwoicie, rzucić kromkę chleba, zapewnić przymusowym przyzwoite warunki mieszkania lub przygarnąć cudze dziecko.
Czy Lizce uda się uciec z obozu i ocalić dziecko? Czy kiedyś będzie taka jak dawniej? Czy będzie umiała normalnie żyć z piętnem z przeszłości? Czy strach wciąż będzie koło niej i czy będą mieli szansę z Franzem wieść takie życie, o jakim zawsze marzyli?
Opinia bierze udział w konkursie