Mamy dwójkę bohaterów, Silasa oraz Charlie i to właśnie od tej dziewczyny zaczyna się cała przygoda. Charlie znajduje się w korytarzu szkolnym, ale czuje się zdezorientowana; nie wie jak ma na imię, nie kojarzy ludzi z którymi przebywa, a wszystko wydaje jej się dziwnie obce. Podobnie jest z jej chłopakiem, którego również nie pamięta. Wspomnienia tych dwojga nie spowija mgła, ich retrospekcje oddziela gruby mur z cegły, betonu i tych wszystkich murarskich rzeczy. Nie będę ich wymieniać, bo nie znam się na tym zbytnio.
Trudno mi powiedzieć czy Hoover i Fisher stworzyły coś oryginalnego. Niby nie spotkałam się z takim pomysłem, ale wznoszenie tych pań na wyżyny oryginalności też byłoby przesadą. Luki w pamięci oraz inne tego typu zagrania są raczej powszechnym motywem, ale nie był to też plagiat; nie znoszę takich rzeczy i może nawet kiedyś o tym trochę napisze. Z całą pewnością jest to coś innego od standardowych fabuł, którymi częstuje nas Colleen; w ,,Never never więcej jest niewyjaśnionych, surrealistycznych rzeczy, które do innych książek tej autorki mają się tak jak piernik do wiatraka.
Silas można powiedzieć miód chłopak... I to mi właśnie w nim przeszkadzało. Nie wie kim jest, jak się nazywa, ale za to wie, że chcę chronić dziewczynę, z która był w związku, ale go zdradzała. Rozumiem, opiekuńczość i te sprawy, lecz dla mnie to naciągana reakcja. Odniosłam troszeczkę wrażenie, że to bohater wykreowany na potrzeby idealnego chłopaka dla nastolatki czyli potencjalnej czytelniczki. Za dużo lukru i to mi wadziło, aczkolwiek gdyby nie ta absurdalność przyprawiona brakiem realizmu to Silasa dało się lubić. Charlie ma dwie twarze; za dnia ostra brzytwa, wieczorem przy swoim chłopaku potulny kotek. Nie zrobiło to na mnie wrażenia, ale to też taka bohaterka, która nie lamentuje nad pierdołami. Zazwyczaj działa prosto i konkretnie, a to mi się bardzo podobało. Żadnych pierdów o kolorze nieba, tym, że jest za gruba bądź za chuda itp.
Całą historię czyta się w try miga, dzięki lekkim piórom autorek. Ostatnio jedną książek potrafię czytać kilka dni, a czasami przekraczam nawet tydzień. ,,Never never ma prawie czterysta stron, a po kilku godzinach przeczytałam już trzysta, więc naprawdę jest to historia - tak jak inne Hoover - które czyta się szybciutko, lecz to by było na tyle plusów, bo nie ma w tym nic pouczającego czy wartościowego. Wiecie, taka luźna powieść o dwóch osobach, które ot tak straciły pamięć.
Czytało się ją błyskawicznie i gdybym miała ją komuś polecić to głównie uczniom. Dlaczego? Sama uczęszczam do szkoły, a co za tym idzie chętnie degustuje w pozycjach lekkich, młodzieżowych czyli takich jak ta, które czyta się błyskawicznie. Jeśli jednak szukacie naprawdę silnych emocji to sięgnijcie lepiej po ,,November 9, które polecam już wielokrotnie. Nie żałuje zakupu tej lektury, bo kilkakrotnie się uśmiechnęłam i zrobiło mi się ciepło na sercu z powodu dwójki bohaterów i ich listów, które pisali kiedyś do siebie, a teraz na nowo je poznają, jednak to nie była ta Hoover, do której jestem przyzwyczajona i którą tak polubiłam. Moja ocena to 7/10 mimo tych wszystkich negatywów, ale pamiętajcie to powieść lekka, taka na kaca, kiedy chcemy coś niezobowiązującego. Nie spodziewajcie się niczego górnolotnego.
źródło:...
Opinia bierze udział w konkursie