Opowiadania zawarte w Nieradości Pawła Sołtysa, a przynajmniej większość z nich, to proza przez P. Właśnie, większość: bo zdarzają się mniejsze i większe potknięcia, wtrącenia, które rozpychają i tak szczupłą książkę, ale niewiele wnoszą.
Pytanie tylko, czy zawsze trzeba coś wnosić. To proste: nie. I nie chodzi mi o oddziaływanie książek na społeczeństwo (brzmi to jak cytat z raportu ministerialnego), tacy autorzy są modni w swoim czasie i znikają wraz z problemem, który opisali. Cytując klasyka, pisanie jest ostatecznością, więc jeśli już chwytamy za pióro, to musimy coś dać nie tylko sobie (wszak onanizm intelektualny tchnie pustką), ale przede wszystkim czytelnikowi. Nie moralne wskazówki, lecz emocje, które gdzieś tam są, o których istnieniu dobrze wiemy, tylko wolimy ich nie dopuszczać do głosu.
I tym właśnie, mniej więcej, zajmuje się Sołtys w swoich opowiadaniach. Mówi nam o sprawach najprostszych, a jednocześnie najtrudniejszych. Co krok łapie za gardło, to znów ciągnie w górę, żeby za chwilę spotkać się z nami na dnie egzystencji, pod podszewką widzialnego świata.
Czytałem i czytam ten zbiór z niesłabnącym zainteresowaniem. Przyglądam się językowi, wręcz się nim zachwycam, bo jest czym, bo jest cudownym popisem lingwistycznym w czasach, kiedy bardziej stawia się na treść, a mniej na formę. Nurzam się w zmitologizowanej przez Sołtysa codzienności, przeszłości, teraźniejszości. Z przyjemnością wchodzę w jego refleksje o starości, przemijaniu, śmierci, krajobrazowi, ojcu, matce, znajomych, nieznajomych, miastach, miejscach, przedmiotach?
Nie ma tu wielkich wybuchów, fajerwerków akcji, nie ma mowy o czytaniu z wypiekami na twarzy przez całą noc, to nie jest tego rodzaju twórczość. Sołtys z pietyzmem pochyla się nad szczegółem, ale nie gardzi panoramą; niuansuje, ale momentami też uogólnia. Odbija się to też w niezwykłym języku, który jest właściwym bohaterem i właściwą akcją. Pomimo lingwistycznej ekwilibrystyki, która wielu może rozdrażnić (bo odbiorą ją jako tak zwane pustosłowie), autor nie tylko oddaje świat bohaterów, nie tylko wypełnia tenże świat emocjami, uczuciami, o których czytelnik wie, ale nie do końca umie sobie z nimi radzić, ale też mocno angażuje uwagę swojego odbiorcy: każe mu myśleć, niczego nie podaje na tacy.
I wszystko, tutaj można byłoby zamknąć recenzję i nie brnąć dalej. Jednak czegoś tu brakuje. Może równości: ten zbiór składa się z opowieści świetnych, ale też z opowieści niedomkniętych, gdzie puenta zostaje zawieszona wysoko i może autor wiedział, co ma na myśli, ale czytelnik już niekoniecznie ma tego świadomość.
Jednorodność tematyczną zaburzają też refleksje o byciu pisarzem. Mocno nie pasują do całej koncepcji, a jest w nich coś kiczowatego. Autor odsłania się czytelnikom jako autor, opowiada o swoich słabostkach, ale ostatecznie zadajemy pytanie: co nas to obchodzi, co wnosi w eklektyczny, ale spójny w swojej eklektyczności zbiór, spowiedź pisarza? Ni czas to, ni miejsce, a materiału z tych opowieści starczyłoby na felietony, a nie na opowiadania pełnej krwi.
Nieradości nie przeczytamy w tramwaju, pociągu, gdzie gwar, głosy, smartfony, klaksony, alarmy i karetki pogotowia. Nie podczytamy ukradkiem w pracy, w przerwie między mailem a telefonem. To opowiadania nocne, do czytania przy zgaszonym świetle, w cichym mieszkaniu, ale z otwartym oknem: bo daleki szum miasta musimy mieć w uszach podczas lektury. Nieradość wymaga ogromnej uwagi, skupienia, pewnego oczytania, ale, co najważniejsze, nie jest to proza trudna, hermetyczna, niedostępna.
Co nie oznacza, że jest popularna. Balansująca gdzieś na krawędzi, pomiędzy ? literaturą wysoką? a ?literaturą popularną?. Jest w niej coś z kontekstów dobrze znanych czytelnikowi, dzięki czemu może się w niej zadomowić, odnaleźć. Ale jest też coś więcej, co wyróżnia Nieradość spośród morza książek podobnych. Może ta delikatna melancholia, specyficznego rodzaju smutek, z którego Sołtys utkał te opowieści? A może fakt, że w ?jego długich zdaniach są ludzie i rzeczy, i miasta, i książki, i Charms, i wszystko inne, o Boże, do diabła??
Czyli wszystko, co w książkach najważniejsze.