Jacek Łukawski znany miłośnikom fantastyki przede wszystkim z cyklu ?Kraina martwej ziemi? spróbował swoich sił w kryminale. I bardzo dobrze, że spróbował, bo efekt końcowy mnie oszołomił. Mało tego, skłonił do rozmyślań nad głębią pokręconej ludzkiej natury.
Główny bohater, Damian Wolczuk zaliczył czarny czwartek. Przegrał w sądzie, stracił etat i przyłapał narzeczoną na zdradzie. Ucieka z Warszawy i ze swojego roztrzaskanego życia. Rozbicie samochodu w drodze do Krakowa jest już tylko uwieńczeniem tej czarnej serii.
Trafia do niewielkiej miejscowości Chęciny, gdzie zostaje tymczasowo uziemiony. Tkwi tu w zawieszeniu pomiędzy przeszłością, a przyszłością, niczym element nie pasujący do układanki. Czy to pech, czy zarządzenie losu? Dziennikarz czuje, że tu może kryć się temat, którego desperacko potrzebuje. Bo cóż może bardziej nakręcać ludzką ciekawość niż morderstwa, dawne niepotwierdzone legendy o opętanym mnichu i dziwne wydarzenia, o które można posądzać wpływ złego? Artykuł jak się patrzy.
W pewnym momencie z obserwatora staje się uczestnikiem tych tragicznych wydarzeń. Powinien wycofać się, czy brnąć dalej wiele ryzykując?
Autor daje nam wiele nitek, za które możemy pociągać, wiele tropów, które okazują się mylne. Tu niemal każdy skrywa mroczną tajemnicę i nie jest tym za kogo się podaje. Teraźniejszość przeplata się z nierozliczoną przeszłością, która powraca niczym deja vu. Głęboko ukryte zło wypełza na powierzchnię, by znów siać spustoszenie.
Brzmi mrocznie, mistycznie? Niewątpliwie poza umiejętnie budowanym napięciem, właśnie klimat powieści jest jej największym atutem. Ale nie dajcie się zwieść, to nie opowieść o duchach, chyba, że mamy na myśli duchy przeszłości. Duchy, które zdawały się pogrzebane, od których uciekamy. Które dopadną nas wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewamy.
Opinia bierze udział w konkursie