Choć nie jest to ta książka Martina, na którą czekałam z utęsknieniem (mam oczywiście na myśli kolejną część "Pieśni Lodu i ognia"), to nie mogłam przegapić takiej okazji i nie sięgnąć po dzieło, które wyszło spod pióra jednego z moich ukochanych (choć nieco leniwych-to oczywiście pisze z przymrużeniem oka) twórców. W sumie muszę przyznać, że jestem zadowolona, bo "lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu". Jeśli lubicie twórczość Tolkiena, to z pewnością nieobcy wam jest Silmarillion, książka która jest po części kroniką a po części przewodnikiem po Śródziemiu. "Ogień i Krew" to taki Silmarillion Martina. Byłam zachwycona bogactwem historii i tradycji związanej z dynastią Targaryenów. Książka ta, przypomniała mi za co kocham cały cykl "Pieśni lodu i ognia". Cieszę się, że dane mi było przeczytać te wspaniałe historie o dawno zmarłych władcach, z których każdy kolejny był bardziej szalony od swojego poprzednika. Martin po raz kolejny udowodnił, że jego wyobraźnia działa na najwyższych obrotach. No i umielił nam czekanie na wielki finał.
Wiele stuleci przed wydarzeniami opisywanymi w pierwszym tomie cyklu, Grze o tron, Targaryenowie ? jedyna rodzina smoczych lordów, która przeżyła zagładę Valyrii ? zamieszkali na Smoczej Skale, nad którą panowali przez z górą dwa stulecia, nim postanowili podbić całe Westeros. Ogień i krew zaczyna się opowieścią o legendarnym Aegonie Zdobywcy, który stworzył Żelazny Tron, a następnie opisuje dzieje kolejnych pokoleń Targaryenów walczących o utrzymanie tego słynnego krzesła, aż po wojnę domową, która omal nie zniszczyła ich dynastii - notka wydawnicza.
Z początku zamierzałam napisać recenzję podobną do wielu innych, napotkanych przeze mnie na różnych portalach literackich, czy to polskich czy zagranicznych. Zamierzałam zaatakować autora, wypomnieć brak szacunku czytelników, zapytać gdzie jest kolejna część kultowej już "Pieśni lodu i ognia"? Jednak kiedy zaczynałam pisać, przypomniał mi się przeczytany niedawno artykuł, w którym jeden z moich ulubionych pisarzy Neil Gaiman, powiedział "George R.R Martin is not your bi**h", co w wolnym tłumaczeniu znaczy "George R.R Martin nie jest twoją dz**ką". Długo zastanawiałam się nad tym zdaniem i doszłam do wniosku, że mówi ono samą prawdę. Choć jako wierna fanka gry o tron, smoków, Westeros, Johna Snow i całego realmu, z niecierpliwością czekam na kolejną część cyklu, tak z drugiej strony jestem w stanie zrozumieć również autora. Martin nie jest twórcą pokroju Grahama Mastertona czy Stephena Kina, którzy piszą po jednej lub nawet więcej książek na rok. Na kolejne publikacje trzeba czekać długo. Niektórzy zdążą już zapomnieć o czym były poprzednie tomy i muszą zaczynać od początku. Teraz jest nieco łatwiej, gdyż mamy dostęp do ekranizacji. Jednak, choć fabuła serialu, dawno wyprzedziła książkę, to setki fanów cyklu, nadal czekają. Autor z pewnością zdaje sobie sprawę z rzeszy niezadowolonych, zdesperowanych fanów, przeglądających internet w poszukiwaniu informacji o dacie premiery. Ludzie Ci (ze mną włącznie) wywierają na niego wielką presję, poniekąd zmuszają do pracy. Naciskają, wymuszają, jęczą i grożą. Tworzenie w takich warunkach nie może być niczym przyjemnym, dlatego bym się wcale nie zdziwiła, gdyby Martin zrezygnował z napisania kolejnych tomów. Po przemyśleniu postanowiłam już nie pytać i nie naciskać tylko cierpliwie czekać na to, co będzie dalej. Ta recenzja nie będzie zatem narzekaniem na opieszałość autora tylko relacją z przygody, jaką było czytanie "Ognia i krwi".
Na wstępie muszę powiedzieć, że książka ta nie jest powieścią. Jest to książka historyczna, napisana dokładnie tak jak nakazuje gatunek, z punktu widzenia wszystkowiedzącego narratora-kronikarza. Jest to wymyślona opowieść o wymyślonym świecie, jednak to nadal historia, więc jeśli nie lubicie książek tego typu, to już na wstępie radzę wam sobie odpuścić. Jak większość książek opisujących dawne dzieje, bitwy, walki o tron, zakazane związki, rodzinne niesnaski, tak i ta jest nie do przełknięcia za jednym razem, choć jeśli znajdzie się taki śmiałek, to nie zawaham się i uścisnę mu rękę. Osobiście uważam, że ród Targaryenów, był najbardziej barwny, interesujący a zarazem "niepokojący" ze wszystkich rodów wykreowanych przez autora. Nie ma w tym nic dziwnego, zawsze pociąga nas to co brudne, kontrowersyjne czy po prostu inne. Targaryenowie byli potężni dzięki temu, że łatwo wchodzili w związki kazirodcze i nie dopuszczali do siebie "obcej" krwi. Byli piękni, groźni, odważni i dążyli do celu po trupach. No i oczywiście mieli smoki. "Pieśń lodu i ognia" to jeden z tych cyklów fantasy gdzie samej magii jest jak na lekarstwo. Bardziej liczy się polityka. Dlatego jak tylko się dowiedziałam, że wydana zostanie historia Targaryenów i ich smoków to nie mogłam się doczekać daty premiery, bo to właśnie za ich czasów magia była jeszcze "żywa". Muszę wam przyznać, że jestem geekiem jeśli chodzi o "Grę o tron". Najchętniej weszłabym do książki i chodziła po świecie Martina, zaglądając pod każdy kamień. Niestety autor nie ma tej lekkości pióra ani tej fantazji i umiejętności budowania świata jak Tolkien, jednak to co stworzył, nadal wciąga bez reszty i sprawia, że z tomu na tom chcemy coraz więcej. "Ogień i krew" zdecydowanie podbiła moje serce dzięki temu, że jest niezwykle szczegółowa i dostarcza na pozór mało istotnych i niepotrzebnych faktów. Niektóre historie są nam już znane z poprzednich książek, inne opowiadają o całkowicie nowych wydarzeniach, a jeszcze inne rzucają inne światło na całą linię fabularną. Dopiero po przeczytaniu tej książki dowiedziałam się jaka była historia Westeros pod panowaniem Targaryenów, jak twardy i zimny był to ród i jakich szalonych zrodził władców. Oczywiście Gra o Tron przygotowała mnie na najgorsze, jednak to co przeczytałam tutaj wprost wyrzuciło mnie z butów.
Tom pierwszy "Ognia i krwi" obejmuje czas od panowania Aegona Zdobywcy do jego szóstego następcy Aegona III, który zasiadł na Żelaznym Tronie 130 lat po tym, jak Aegon Smok i jego siostry po raz pierwszy postawili stopę w Westeros. Wnikliwy czytelnik zauważy, że część z tych historii została już opisana w "Świecie lodu i ognia. Nieznana historia Westeros i Gry o Tron", jednak tam dzieje Targaryenów zajmowały zaledwie 50 stron, a tutaj ponad 600, i to dość małym drukiem. Oczywiście nie udało się uniknąć powtórzeń, często nawet całych fraz, jednak "Ogień i krew" zawiera również całkowicie nowe informacje i fakty, które poszerzają naszą wiedzę o Siedmiu Królestwach, ich polityce, władcach i wojnach, które były ich udziałem. Spotkamy tutaj wielu bohaterów, którzy wspominani są w "Pieśni lodu i ognia", tych do których wielkości i sławy aspirują nasi bohaterowie, nawet ponad 300 lat później. Jedną z moich ulubionych historii jest ta o Podboju. Aegon, Visenya i Rhaenys to bohaterowie, którzy wydają się niezwykle "żywi" a bitwy, które toczą są wręcz epickie. Uwielbiałam również króla Jaehaerysa I i jego żonę, dobrą królową Alysanne. Jaehaerys wstąpił na tron ??w 48 r. ,w wieku czternastu lat, aby rządzić Siedmioma Królestwami przez następne pięćdziesiąt pięć lat, aż do śmierci naturalnej śmierci w 103r. Maester Umbert mówił, że Aegon Smok i jego siostry podbiły Siedem Królestw, ale to Jaehaerys Rozjemca naprawdę je zjednoczył. Bajka!
Choć George R.R Martin ma wielu krytyków, choć zarzucają mu lenistwo, ściąganie żywcem z historii Anglii i Europy, tak nie ma chyba nikogo kto nie słyszał by o jego fenomenalnym cyklu. O autorze można powiedzieć wszystko tylko nie to, że nie potrafi pisać i porwać za sobą czytelników. Musi o tym świadczyć fakt, że ja, osoba która spała na lekcjach historii a klasówki odpisywała od kolegów, czytałam z szeroko otwartymi oczami. Zapamiętywałam te setki dat i nazwisk, miejsc i bitew, choć wiedza ta w gruncie rzeczy jest mi do niczego nie potrzebna. Barwo Panie Martin, udało się panu zrobić ze mnie nerda. Jeśli jesteście zapalonymi czytelnikami "Pieśni lodu i ognia" to jest to coś dla was, wspaniała lektura uzupełniająca. Polecam. A sama biorę się za tom II.
Opinia bierze udział w konkursie