Moją przygodę z fantasy zaczęłam prawie 25 lat temu. Pierwszą książką, jaką przeczytałam, był "Hobbit. Czyli droga tam i z powrotem". Dziś troszkę żałuję, że zaczęłam od klasyki. Kiedy na samym początku przeczytamy coś, co stało się inspiracją dla wielu twórców i uznawane jest za bestseller, ciężko jest potem trafić na książkę, która dorówna ideałowi. Oczywiście w swojej karierze czytelniczej, trafiałam na perełki,jak chociażby pisana przez lata saga "Pieśń lodu i ognia" Georga R.R Martina, zwana potocznie "Grą o tron", czy właśnie cykl "Koło czasu" Roberta Jordana. Pamiętacie te cieniutkie książeczki z rysunkowymi okładkami, na których swoje muskuły prężył długowłosy barbarzyńca? Tak, zgadliście, mowa tutaj o Conanie, wojowniku z Cymerii. Jeśli mnie pamięć nie myli doczekaliśmy się ponad 60-ciu tomów. Z początku nie mogłam uwierzyć w to, iż autor tego popularnego cyklu, napisał również epickie dzieło na miarę twórczości Tolkiena, zwane "Kołem czasu". Jest to z pewnością saga, która zostanie w waszych sercach na zawsze, która spokojnie może zawalczyć o podium w kategorii fantasy. W mojej pierwszej trójce oczywiście już się znajduje.
Rand, Mat i Perrin mieszkają w Polu Emonda, sennej wiosce gdzieś na końcu świata. Chłopcy wiodą monotonne życie, nieświadomi, że dni ich beztroski dobiegają końca. Oto do wioski przybywa tajemnicza kobieta imieniem Moraine. Jest ona członkinią potężnego zakonu kobiet władających Jedyną Mocą - Aes Sedai. Przynosi ze sobą ostrzeżenie przed mrocznymi siłami Czarnego, który budzi się z uśpienia, by zapanować nad wszystkimi istotami. Na potwierdzenie jej słów wioskę atakują krwiożercze trolloki - dzikie bestie, które wielu uważało za stwory wyłącznie z legend. Gdy Pole Emonda staje w ogniu, Moraine pomaga chłopcom w ucieczce, jest bowiem przekonana, że jeden z nich jest Smokiem Odrodzonym - wybrańcem, którego przeznaczeniem jest przeciwstawić się Czarnemu i stanąć kiedyś do Ostatniej Bitwy, Tarmon GaiDon, od której wyniku zależą losy świata.
Cykl "Koło czasu" zaczęłam czytać w języku angielskim i było to bardzo intensywne i ciekawe przeżycie. Kilkanaście lat temu dopiero uczyłam się języka, więc lektura była niczym innym jak randką ze słownikiem. Irlandzki wydawca podzielił dzieło Jordana na ponad dwadzieścia części, jednak z tego co pamiętam nie wszystkie były dla mnie osiągalne. Kiedy w moje ręce trafiło polskie wydanie byłam wprost zachwycona. Cieszę się z faktu, że Zysk postawił na prostą a jednocześnie symboliczną okładkę, o wiele lepszą od poprzednich, rysunkowych. Jednak tym co zrobiło na mnie największe wrażenie była grubość książki : prawie 1000 stron. 1000 stron niesamowitej przygody, w których zakochujemy się już od pierwszego tomu. Okazało się, iż pomimo kilkunastu lat, które upłynęły od mojej pierwszej styczności z tym cyklem, nadal bardzo dużo pamiętam. A wiecie co to znaczy? Znaczy ni mniej ni więcej, iż jest to dzieło wybitne, gdyż inne książki zazwyczaj zapominam po paru tygodniach. Jeśli to was nie przekona, to już chyba nic tego nie zrobi.
Całość zaczyna się podobnie do innych książek tego gatunku. Od samego początku widać inspirację twórczością Tolkiena, jednak sam styl i sposób budowania świata i fikcyjnej rzeczywistości, jest u Jordana zupełnie inny. Mamy więc młodego chłopca, odpowiednika Frodo, który staje przed szansą uratowania całego świata przed zagładą. Podobnie jak u Tolkiena, nasz bohater, "dobiera" sobie drużynę, z którą wyrusza na wielką bitwę. Póki ten scenariusz się sprawdza to nie mam nic przeciwko. "Oko czasu" to typowa powieść fantasy w której zło walczy z dobrem, jednak odcieni szarości znajdziemy tutaj sporo, co sprawia, że nie do końca wiemy którym postaciom możemy zaufać, a które z miejsca należy znienawidzić. U Tolkiena wszystko było mniej skomplikowane. To właśnie on sprawił, że elfy uważamy za istoty z natury dobre, krasnoludy mężne i waleczne, niziołki bohaterskie i rodzinne a orki mordercze i na wskroś złe. U Jordana pojawiły się postacie do tej pory nieznane. Z początku większość z nich wydawała mi się enigmatyczna, chociażby Aes Sedai czyli kobiety, które mogły przenosić jedyną moc. Większość ludzi się ich bała, uważała za zło. Wiadomo, to co obce i nieznane wzbudza w nas strach. Jako czytelnik nie wiedziałam czy istoty te chcą pomóc naszym bohaterom czy może ich zamiarem jest ich wykorzystać? A może wszystko po trochu? Dopiero zagłębiając się w lekturę poznawałam psychikę naszych bohaterów, ich cele i dążenia, talenty i słabości. "Oko świata" to pierwsza część cyklu, której celem jest zapoznanie czytelnika z nowym realmem i rządzącymi nim regułami. Przedstawia ona również metamorfozę, którą musieli przejść nasi bohaterowie. Choć czytelnik wie, że to Rand jest "wybrańcem" , wiedza ta jest niedostępna dla trójki przyjaciół. Każdy z nich myśli, że to on może być tym, kto zaważy o losach świata. I każdy z nich na swój sposób musi radzić sobie z tym ciężarem. Choć jest to książka fantasy , autor we wspaniały, metaforyczny sposób, przedstawia czym jest dojrzewanie. Po 1000 stronach widać przemianę w naszych bohaterach, choć nadal nie uważam by byli gotowi na ostateczne starcie, tak na pewno stali się bardziej dojrzali i doświadczeni.
Ci, którzy spotkali się już z twórczością Roberta Jordana wiedzą, że jego styl jest niezwykle wyrazisty i szczegółowy. Jeden z moich znajomych nazwał go czepliwym : bo jak się uczepi jakiegoś szczegółu, to może o nim pisać bez końca. Ja to uwielbiałam. Zazwyczaj najsłabszą stroną książek fantasy jest dla mnie niedokładny i mało wyczerpujący opis świata. Autorzy zapominają, że zabrali nas w podróż w nieznane i ich głównym celem jest służenie nam za przewodnika. Często zamiast wyjaśniać, każą nam się domyślać. U Jordana jest na odwrót. Każda postać posiada historię, która jest warta wzmianki albo nawet eseju. Każde z miejsc słynie z jakiegoś wydarzenia, na każdym kamieniu ktoś siedział. Nasz autor uwielbia snuć swoje opowieści i robi to z lekkością. Owszem momentami zdarzają się przestoje, zbędne retrospekcje i powtórzenia, jednak czytelnik traktuje je nie jako coś irytującego lecz "manierę" literacką, coś co wyróżnia Jordana. Kiedy nasi bohaterowie podróżują przez las, słyszymy jego szum i czujemy wilgoć, kiedy spoglądamy z wieży Aes Sedai uderza nas pęd powietrza a w oddali słychać szum magii. Opisy są liryczne, dosadne, rozbudowane. Jordan nie pisze lecz maluje słowem. Jego dbałość o szczegóły wyraża się również w tym, że nadał imiona koniom, w tym mojej ukochanej Beli. Mało kto zadaje sobie teraz trud by tak pisać. Zastanawiam się czy ostatnie części cyklu, napisane już przez innego autora, zachowały tę dbałość o szczegóły.
W jednej z recenzji przeczytałam, że przydługie opisy i rozbudowane retrospekcje sprawiają, że fabuła traci napięcie a moment zaskoczenia jest tak rozciągnięty w czasie, iż czytelnik traci zainteresowanie. Nie zgadzam się z tym. Jeśli udało wam się przeczytać niezwykle chaotyczny Sillmarilion Tolkiena czy jakąkolwiek książkę Sandersona, to pokochacie i styl Jordana. Jest on prawdziwie epicki.
Jak napisałam już wyżej, głównym założeniem tej książki jest zaznajomienie czytelnika z nowym światem. Jest swego rodzaju przewodnikiem gdzie tworzenie tła dla wydarzeń ma zdecydowany priorytet. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że uwielbiałam każdą chwilę, każdy moment spędzony z tą powieścią. Rober Jordan zna wykreowany przez siebie realm na wylot. Choć ewidentnie widać tutaj inspirację tolkienowskim Śródziemiem, tak autor czerpał również z rzeczy znanym nam z życia codziennego : religii, historii, języków a nawet mitologii. Stworzył świat pełen niezwykłej wiedzy i oryginalnej magii. Jednak by w pełni cieszyć się lekturą, musicie podejść do tej książki z cierpliwością. Anglojęzyczni mówią na takie dzieła "slow burners". Mamy tutaj do czynienia z fabułą, która potrzebuje trochę czasu (głównie przez opisy i dodane historie) by się w pełni rozkręcić. Ciekawie robi się dopiero po przekroczeniu mniej więcej połowy książki, jednak od tego momentu ręczę, że nie będziecie mogli się od niej oderwać. Całe szczęście, że od ręki dostępne są kolejne tomy.
Kochani usiądźcie wygodnie i przygotujcie się na długą i satysfakcjonującą podróż. "Oko świata" może nie jest najoryginalniejszym początkiem serii fantasy, jednak zwiastuje niesamowitą, wielką przygodę, w której cieszę się, że mogłam wziąć udział. Potraktujcie tę książkę jak wino z dobrego rocznika, wybierzcie idealną okazję i rozkoszujcie się każdą kroplą. Dotarcie do dna butelki samotnie może okazać się wyzwaniem, jednak zdecydowanie warto się go podjąć. Obiecuję, że kaca nie będzie. Polecam z całego serca. Mój top 10.
Opinia bierze udział w konkursie