- Książki Książki
- Podręczniki Podręczniki
- Ebooki Ebooki
- Audiobooki Audiobooki
- Gry / Zabawki Gry / Zabawki
- Drogeria Drogeria
- Muzyka Muzyka
- Filmy Filmy
- Art. pap i szkolne Art. pap i szkolne
O Akcji
Akcja Podziel się książką skupia się zarówno na najmłodszych, jak i tych najstarszych czytelnikach. W jej ramach możesz przekazać książkę oznaczoną ikoną prezentu na rzecz partnerów akcji, którymi zostali Fundacja Dr Clown oraz Centrum Zdrowego i Aktywnego Seniora. Akcja potrwa przez cały okres Świąt Bożego Narodzenia, aż do końca lutego 2023.c w nozdrza słony, morski zapach. - A niech to dunder świśnie! - zawołał Piotr. - To mi się nawet podoba. Pięć minut później nikt już nie miał na nogach butów i skarpetek. Brodzili w chłodnej, czystej wodzie. - Na pewno wolę to, niż kiszenie się w dusznym pociągu i zbliżanie do łaciny, francuskiego i algebry! - zauważył Edmund. I znowu nikt nic nie mówił przez dłuższy czas, wszyscy byli zajęci chlapaniem się w wodzie i wypatrywaniem krewetek i krabów. - Tak czy owak - odezwała się w końcu Zuzanna - myślę, że powinniśmy coś postanowić. Niedługo zachce nam się jeść. - Mamy kanapki, które mama dała nam na drogę - odpowiedział Edmund. - W każdym razie ja mam swoje. - Ja nie - oznajmiła Łucja. - Moje były w tej mniejszej torbie. - I moje też - dodała Zuzanna. - Moje są w kieszeni płaszcza, tu, na plaży - powiedział Piotr. - To by były dwa drugie śniadania na czworo. Nie wygląda to zbyt wesoło. - Och, bardziej marzę o jakimś piciu niż o jedzeniu, przynajmniej w tej chwili - powiedziała Łucja. Teraz każdy poczuł pragnienie, co jest zupełnie normalne, gdy w gorącym słońcu brodzi się przez dłuższy czas w słonej wodzie. - To tak, jakbyśmy byli rozbitkami - zauważył Edmund. - W książkach zawsze na wyspie znajduje się jakieś źródło z czystą, świeżą wodą. Dobrze by było pójść i poszukać. - Czy to znaczy, że trzeba wrócić do tego gęstego lasu? - zapytała Zuzanna. - Wcale nie - odpowiedział Piotr. - Jeżeli tu są jakieś strumienie, to muszą wpadać do morza. Jak pójdziemy plażą, to w końcu na któryś natrafimy. Ruszyli więc ku brzegowi lasu, najpierw przez pas gładkiego, mokrego piasku, a potem po suchym i łamliwym, przesypującym się między palcami nóg. Na skraju plaży włożyli skarpetki i buty. Edmund i Łucja chcieli je tu zostawić i iść dalej boso, ale Zuzanna stwierdziła, że to głupi pomysł: - Możemy już ich nie znaleźć, a będą nam potrzebne, jeśli zastanie nas tutaj noc i zrobi się zimno. Ubrali się i powędrowali wzdłuż brzegu, mając morze po lewej stronie, a las po prawej. Okolica była cicha i spokojna, tylko od czasu do czasu pojawiała się samotna mewa. Do gęstego i splątanego lasu trudno było zajrzeć. Nic się w nim nie poruszało, ani śladu ptaków czy nawet owadów. Muszle i wodorosty, anemony i maleńkie kraby w skalnych rozpadlinach - wszystko to są rzeczy bardzo ciekawe, ale szybko ma się ich dość, jeżeli w gardle zasycha z pragnienia. Po brodzeniu w chłodnej wodzie dzieci czuły, jak pieką nogi i ciążą im ciasne teraz buty. Zuzanna i Łucja dźwigały swoje płaszcze od deszczu. Edmund położył swój na peronowej ławce, nim zaczęły się czary, więc teraz niósł na zmianę z Piotrem jego okrycie. Brzeg zaczął skręcać w prawo. Po kwadransie doszli do wrzynającego się w morze skalistego cypla, za którym brzeg cofał się pod ostrym kątem w głąb lądu. Kiedy minęli cypel, szli w zupełnie przeciwnym kierunku niż wówczas, gdy po raz pierwszy wyszli z lasu na plażę. Za wodą pojawił się drugi brzeg, porośnięty lasem tak samo gęstym jak ten, który zamierzali zbadać. - Zastanawiam się, czy jesteśmy na wyspie, czy też idziemy wzdłuż głębokiej zatoki i w końcu dojdziemy do tamtego brzegu - odezwała się Łucja. - Nie mam zielonego pojęcia - odpowiedział Piotr i znowu brnęli dalej w milczeniu. Brzeg, którym szli, zaczął się teraz zbliżać do przeciwległego. Za każdym razem, kiedy dochodzili do kolejnego cypla, spodziewali się zobaczyć miejsce, w którym oba brzegi łączą się, i za każdym razem czekało ich rozczarowanie. Doszli w końcu do jakichś skał i wspięli się na nie, aby rozejrzeć się po okolicy. - A niech to licho! - krzyknął Edmund. - Wcale mi się to nie podoba. Nigdy nie dojdziemy do tamtego lasu. Jesteśmy na wyspie! Miał rację. W tym miejscu przesmyk między nimi a przeciwległym brzegiem miał zaledwie jakieś trzydzieści metrów szerokości, ale teraz widzieli już wyraźnie, że jest to tylko jego najwęższy odcinek. Dalej brzeg znowu się cofał, a pomiędzy nim a dalekim lądem jaśniało otwarte morze. Było oczywiste, że obeszli już więcej niż połowę wyspy. - Spójrzcie! - zawołała Łucja. - Co to takiego? - Wskazała na długi srebrny kształt wijący się jak wąż przez plażę. - Strumień! Strumień! - krzyknęli pozostali. Pomimo zmęczenia, nie tracąc ani chwili, ześlizgnęli się po skałach i pobiegli ku świeżej wodzie. Wiedzieli, że trudno pić wodę ze strumienia na piaszczystej plaży, skierowali się więc od razu do miejsca, w którym strumień wypływał z lasu. Drzewa i krzaki rosły tu tak samo gęsto jak wszędzie, ale strumień wyżłobił głębokie koryto między pokrytymi mchem brzegami, tak że zgiąwszy się wpół, mogli wejść w las tunelem utworzonym przez zarośla i gałęzie drzew. Przy pierwszej, brązowej, pomarszczonej przez prąd sadzawce upadli na kolana i pili, pili, i zanurzali w wodzie twarze, a potem ręce aż po łokcie. - No, a teraz, co z tymi kanapkami? - odezwał się w końcu Edmund. - Och, czy nie lepiej zachować je na później? - powiedziała Zuzanna. - Później mogą być jeszcze bardziej potrzebne. - Jak by to było dobrze - wtrąciła Łucja - gdybyśmy teraz, kiedy już nie chce się nam pić, byli tak mało głodni jak wtedy, kiedy BYLIŚMY - Tak, ale co z tymi kanapkami? - powtórzył Edmund. - Będziemy je oszczędzać, aż się zepsują? Pamiętajcie, że tu jest o wiele cieplej niż w Anglii, a niesiemy je w kieszeniach od wielu godzin. Wyjęli więc dwie paczuszki z kanapkami, które podzielili na cztery części. Nikt nie najadł się do syta, ale poczuli się teraz o wiele lepiej. Zaczęli dyskutować nad tym, jak zdobyć coś na następny posiłek. Łucja proponowała, by wrócić nad morze i nałowić krewetek, ale ktoś przypomniał, że nie mają przy sobie żadnej siatki. Edmund stwierdził, że trzeba nazbierać mewich jajek, ale kiedy zaczęli się nad tym zastanawiać, doszli do wniosku, że po pierwsze - nikt nie widział po drodze ani jednego jajka, a po drugie - jak je ugotować? Piotr pomyślał sobie, że jeśli tylko nie wydarzy się coś niezwykłego, to prawdopodobnie już niebawem nadejdzie czas, gdy z radością zjedliby i surowe jajka. Nie widział jednak sensu, by mówić o tym na głos. Zuzanna upierała się, że głupotą było zjadanie kanapek tak wcześnie. Zanosiło się na to, że jedno czy dwoje z nich za chwilę straci panowanie nad sobą. W końcu Edmund powiedział: - Słuchajcie! Pozostaje nam tylko jedno. Musimy zbadać ten las. Pustelnicy, błędni rycerze i inni tacy zawsze jakoś potrafili wyżyć w puszczy. Jedli korzonki, jagody i różne takie rzeczy. - Co to były za korzonki? - spytała Zuzanna. - Zawsze myślałam, że chodziło o korzenie drzew - powiedziała Łucja. - Dajcie spokój! - przerwał Piotr. - Edmund ma rację. Zresztą i tak coś trzeba robić. A chyba lepsze to niż powrót na oślepiające słońce. Podnieśli się i zaczęli iść w górę strumienia. Nie był to lekki spacer. Musieli zginać się wpół pod nisko wiszącymi gałęziami, przełazić przez zagradzające drogę pnie i przedzierać się przez zbity gąszcz jakiegoś paskudnego zielska przypominającego rododendrony. Wkrótce wszyscy mieli podarte ubrania i przemoczone buty. Nikt się nie odzywał, słychać było tylko plusk strumienia i hałas, jaki sami robili, przedzierając się przez zarośla i raz po raz wpadając do wody. Byli już porządnie zmęczeni, kiedy nagle poczuli jakiś cudowny zapach, a potem dostrzegli coś jaskrawokolorowego, migającego wśród zieleni wysoko, na prawym brzegu strumienia. - Hej! - krzyknęła Łucja. - Mogę się założyć, że to jabłoń. Miała rację. Wspięli się na stromy brzeg, z trudem przedarli przez gąszcz jeżyn i stanęli przed wielkim, starym drzewem, uginającym się pod ciężarem złocistych jabłek, tak jędrnych i soczystych, jak tylko można sobie było wymarzyć. - I to nie jest jedyne drzewo - zauważył Edmund z pełnymi ustami. - Spójrzcie tylko i - Rzeczywiście, jest ich mnóstwo - powiedziała Zuzanna, odrzucając ogryzek pierwszego jabłka i zabierając się do drugiego. - Tu musiał być kiedyś sad, dawno, dawno temu, zanim całe to miejsce zdziczało i zarosło. - A więc ta wyspa była kiedyś zamieszkana - zauważył Piotr. - A cóż to takiego? - odezwała się nagle Łucja, wskazując przed siebie. - Tam do smoka, to przecież mur! - zawołał Piotr. - Stary, kamienny mur. Torując sobie drogę wśród zwałów opadłych gałęzi, dotarli do muru. Był bardzo stary, miejscami wykruszony i popękany, porośnięty mchem i zielskiem, wciąż jednak wyższy niż największe z drzew. A kiedy podeszli jeszcze bliżej, stwierdzili, że w murze widnieje wielki łuk, który musiał być kiedyś zwieńczeniem bramy, wypełnionej teraz prawie całkowicie największą ze wszystkich jabłoni. Musieli wyłamać trochę gałęzi, aby dostać się do środka, a kiedy to zrobili, oślepiło ich nagle światło słońca. Znaleźli się na rozległej przestrzeni otoczonej murem. Nie było tu drzew, tylko trawa, stokrotki, bluszcz i szare mury. Było to miejsce jasne, lecz tajemnicze, ciche i nieco ponure. Doszli do samego środka, zadowoleni, że mogą wreszcie wyprostować plecy i poruszać swobodnie nogami. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki Lew, Czarownica i stara szafa Książę Kaspian Podróż ,,Wędrowca do Świtu" Srebrne krzesło Koń i jego chłopiec Siostrzeniec Czarodzieja Ostatnia bitwa
książka
Wydawnictwo Media Rodzina |
Data wydania 2008 |
z serii Opowieści z Narnii |
Oprawa miękka |
Liczba stron 222 |
Produkt wprowadzony do obrotu na terenie UE przed 13.12.2024
Szczegóły | |
Dział: | Książki |
Wydawnictwo: | Media Rodzina |
Wydawnictwo - adres: | wydawnictwo@mediarodzina.pl , http://www.mediarodzina.pl , 61-657 , Pasieka 24 , Poznań , PL |
Oprawa: | miękka |
Rok publikacji: | 2008 |
Wymiary: | 125 x 195 |
Liczba stron: | 222 |
ISBN: | 978-83-7278-301-1 |
Wprowadzono: | 02.06.2008 |
Zaloguj się i napisz recenzję - co tydzień do wygrania kod wart 50 zł, darmowa dostawa i punkty Klienta.