Jeden z cykli fantasy, który towarzyszył mi odkąd zacząłem się interesować fantastyką w liceum, dobiegł oficjalnie końca. Nadszedł finałowy tom Otchłani, a wraz z nim odpowiedź na pytanie kto zwyciężył - ludzie, a może demony? Nie będę ukrywał, że na zakończenie tego cyklu czekałem bardzo długo, a okazało się ono jedynie dobre.
Arlen, Jardir, Rena, Shanvah oraz Shanjat wyruszają ku bramie Otchłani, prowadzeni przez pokonanego, ale nie złamanego Alagai Ka. Nie ma już dla nich odwrotu, nie ma miejsca na wątpliwości, ani czasu na wahanie. Przeciwko sobie mają całą potęgę Nie oraz hordy demonów strzegące królowej znoszącej jaja. Rozpoczął się powiem czas roju i wkrótce otchłańce wyjdą na powierzchnię w niespotykanej dotąd liczbie... Aby Arlen i jego towarzysze zwyciężyli, będą musieli poświęcić to, co kochają najbardziej. Jeżeli zawiodą, po ludzkości nie pozostanie żaden ślad...
Większą część książki, autor poświęcił podróży Arlena i jego towarzyszy wgłąb Otchłani. Zaczyna się zwyczajnie, bo od wejście do groty i podążania drogą w dół. Po drodze jednak czeka na bohaterów dużo niebezpieczeństw, jak również przeszkód, które zbudowały demony, aby uniemożliwić dostanie się kolejnemu Wybawicielowi do serca Otchłani. W trakcie podróży bohaterowie będą musieli się zmierzyć nie tylko z zagrożeniem ze strony demonów, ale również z własnymi słabościami. W międzyczasie zostaje pokazana rozpaczliwa walka na powierzchni o przetrwanie. Ocalałe miasta stawiają wciąż opór, lecz wobec sprytu młodych demonów umysłu muszą im przyznać wyższość i dom po domu oddają pole znienawidzonemu wrogowi. Każda godzina Nowiu to ciężka walka o przetrwanie, okupiona śmiercią setek ludzi...
W drugiej księdze Otchłani przyszedł w końcu czas doprowadzić do końca wszystkie wątki, które pojawiły się od samego początku pierwszego tomu cyklu. I cóż, z tym bywa różnie. Nie chodzi tutaj bynajmniej o to, że autor nie kończy tych wątków, co bardziej o sposób w jaki je zakończył. Niektóre doprowadził do interesującego i niekiedy nieoczekiwanego końca, inne wręcz odwrotnie. Jest tutaj również dużo patosu, wiele potyczek z demonami, ale czegoś mi w tym wszystkim zabrakło. Czegoś, dzięki czemu mógłbym bardziej przejmować się losem bohaterów, jak również całej Thesy. Mam wrażenie, że w poprzednich tomach autor lepiej potrafił budować napięcie i niewiadomą, czy bohater przeżyje kolejną noc, czy mieszkańcy nie zostaną kolejnym żerem demonów itp. Tymczasem w drugiej księdze Otchłani dostajemy kolejne sceny, które są po prostu poprawne, tego czego się spodziewamy i nic więcej. Nie będę ukrywał, że spodziewałem się czegoś lepszego. Podobnie jest z kwestią samego zakończenia - wielkiego zaskoczenia nie ma.
Całościowo Cykl demoniczny prezentuje się dobrze, ale tylko dobrze. Przede wszystkim jest to spowodowany tym, że w całej historii Brett za dużo uwagi poświęcał różnym bohaterom, polityce i wielu innym rzeczom, które dość często niepotrzebnie rozwlekały akcję. Oczywiście, budowało to obraz świata i pozwalało lepiej poznać bohaterów, ale gdzieś po drodze Brett zatracił troszkę sens opowieści, która zrobiła się lekko przydługa i tylko co pewien czas autor przypomina sobie o najważniejszym, czyli walce z demonami oraz Wybawicielu, który ma ich uratować. Niemniej jednak lektura całego cyklu nie była straconym czasem, przeżyłem wraz z Arlenem i pozostałymi bohaterami wspaniałe przygody, które dobiegły końca.
Otchłań, księga II stanowi zwieńczenie cyklu demonicznego Petera V. Bretta, które przynosi odpowiedzi na wiele pytań. Jednak zakończenie jest po prostu dobre i dość przewidywalne, choć są momenty, w którym autor mnie zaskoczył.