- Książki Książki
- Podręczniki Podręczniki
- Ebooki Ebooki
- Audiobooki Audiobooki
- Gry / Zabawki Gry / Zabawki
- Drogeria Drogeria
- Muzyka Muzyka
- Filmy Filmy
- Art. pap i szkolne Art. pap i szkolne
O Akcji
Akcja Podziel się książką skupia się zarówno na najmłodszych, jak i tych najstarszych czytelnikach. W jej ramach możesz przekazać książkę oznaczoną ikoną prezentu na rzecz partnerów akcji, którymi zostali Fundacja Dr Clown oraz Centrum Zdrowego i Aktywnego Seniora. Akcja potrwa przez cały okres Świąt Bożego Narodzenia, aż do końca lutego 2023. m widokiem. Niby nic, ale mnie dawało to ukojenie. Mogłem bez końca wsłuchiwać się w odgłosy opadającej na płytki wody, nie czując, jak płynie czas, jednak musiałem iść do pracy. Rozłożyć sztalugę i krzesło. Wyjąć pędzle, farby, a może i pastele, które miałem zawsze ze sobą, i oddać się swojej pasji, czekając na turystów chcących mieć portret na tle pomnika Kopernika czy toruńskiego Ratusza. Niechętnie wstałem z ławki, odwracając się jeszcze raz w stronę fontanny, przy której już biegały dzieci żądne wodnych atrakcji. Toruń był pięknym miastem, lecz latem, prócz basenów na Skarpie i jeziora w Kamionkach, nie dało się znaleźć absolutnie żadnego miejsca, gdzie mogłyby kąpać się dzieci. Nic więc dziwnego, że to właśnie przy fontannach gromadziły się rodziny z Bydgoskiego, Mokrego, a czasem i z Bielan. Nucąc w myślach zasłyszaną w radiu piosenkę Despacito, która w ciągu tygodnia uzyskała więcej odsłon niż największe światowe szlagiery, szedłem na swoje stałe miejsce. -- Zostaw mnie, nie chcę mieć z tobą już nic wspólnego! Nigdy! Rozumiesz?! -- Do moich uszu dotarł nerwowy krzyk kobiety. Rozejrzałem się, chcąc go zlokalizować, i wtedy ujrzałem ich. Mężczyznę podchodzącego w stronę ślicznej blondynki, która z każdym jego krokiem naprzód robiła krok w tył, machając nerwowo rękami. Przyspieszyłem, zbaczając z mojej trasy. Nie wiem dlaczego, ale chciałem jej pomóc. Pozbędę się natarczywego absztyfikanta w zadośćuczynieniu za łagodny wyrok, jaki dziś zapadł w mojej sprawie. -- Witaj, kochanie. -- Złapałem ją mocno za prawą dłoń, przyciągając do siebie. Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, zamknąłem jej usta namiętnym pocałunkiem. -- Widzę, że szybko ułożyłaś sobie życie na nowo -- burknął mężczyzna, wodząc wzrokiem za jej dłonią, którą objęła mnie w tali. -- Teraz przynajmniej jestem szczęśliwa. -- Cmoknęła mnie w policzek. Amant w modnym garniturze odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku przejścia na Rapackiego. Kobieta odprowadzała go wzrokiem, chcąc zapewne upewnić się, że już nie wróci. -- Co to miało być? -- zapytała zdziwiona, kiedy mężczyzna zniknął z pola widzenia. -- Powiedzmy, że dobry uczynek -- uśmiechnąłem się zawadiacko. Prychnęła nerwowo, wymierzając mi niespodziewanie siarczysty policzek. Dotknąłem dłonią piekącego miejsca, chcąc je lekko ochłodzić. -- To tak się dziękuje za pomoc? -- Mogę poprawić -- zaproponowała, lekko unosząc kąciki ust. -- Nachalne wpychanie języka do moich ust na pewno nie było niezbędne w tej sytuacji. -- Niezbędne nie, ale przyjemne owszem -- odpowiedziałem, ruszając w stronę Łuku Cezara. I tylko przez chwilę miałem ochotę odwrócić się, by jeszcze raz spojrzeć na śliczną blondynkę, która zapewne wciąż stała na środku chodnika, wyzywając mnie w swoich pięknych myślach. MAGDA Wróciłam do domu jeszcze przed mamą i Polą. Tata zapewne znów zasiedzi się w firmie, tłumacząc matce, że to on jest głównym żywicielem tej rodziny, więc ona ma nie marudzić. ,,Jak oni wytrzymali ze sobą tyle lat?" -- zastanawiałam się po raz kolejny. Kiedy brałam ślub z Marcinem, wierzyłam, że i nas czeka wspólna przyszłość do grobowej deski. Jaka byłam naiwna, myląc miłość z przyzwyczajeniem! Ale skąd mogłam wiedzieć, jak wygląda zakochanie? Skąd mogłam wiedzieć, że moja wieczność okaże się krótsza, niż planowałam? Chyba nikt, kto bierze ślub, nie myśli o rozwodzie. Gdyby było inaczej, małżeństwa by nie istniały. W momencie składania przysięgi naprawdę wierzy się, a nawet jest się pewnym, że to na całe życie. Nie tylko na dziś, jutro czy kilka lat, ale na stałe. Póki śmierć nas nie rozłą Ja też tak myślałam. Utwierdzano mnie w tym na każdym kroku, powtarzając, że byliśmy sobie od dziecka pisani. Widać los umieścił nas w złym zeszycie i teraz każde z osobna musiało tworzyć na nowo swoją księgę. Naszą wspólną pamiątką była Pola. I pomyśleć, że wytrwaliśmy w tym wszystkim prawie pięć lat. Pięć lat nieudanej zabawy w rodzinę. Zasiadłam do zakurzonego biurka, na którym stała moja maszyna. Marcin i mama nie lubili, kiedy szyłam, a ja znajdowałam w tym ukojenie. Miałam dryg do doboru faktur, tworzenia wykrojów, zdobienia wytworów wychodzących spod moich dłoni. Lubiłam to, ale jeszcze bardziej cieszyło mnie, kiedy widziałam Polę w uszytej przeze mnie po kryjomu sukience. Była taka śliczna, a odpowiednie ubrania robiły z niej prawdziwą księżniczkę. Niepotrzebne jej były te pokazy, na które prowadzała ją mama. I bez tego była najwspanialsza. Sięgnęłam po szary materiał w różowe, drobne serca, podświadomie czując, że Pola wybrałaby właśnie taką sukienkę. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał, że mam jeszcze prawie dwie godziny do powrotu reszty domowników. Pospiesznie chwyciłam mydło krawieckie, nożyce oraz szpilki, aby stworzyć z kawałka materiału coś wyjątkowego. Kilka kresek, odważnych cięć i sprawnego szycia pozwoliło mi przygotować szkielet wymarzonej sukni dla małej księżniczki. ,,Czegoś tu zdecydowanie brakuje" -- pomyślałam, kierując się w stronę szafy, gdzie na dnie spoczywał karton z napisem ,,Przyda się". Zatopiłam ręce między wstążki, suwaki, guziki i inne przydatne rzeczy, szukając czegoś, co doda sukience dziewczęcości. -- Tiul będzie idealny -- powiedziałam sama do siebie, wygrzebując bladoróżowy kawałek materiału, który chciałam doszyć w pasie. -- I może suwak na całej długości? Wyjęłam tiul, kilka suwaków oraz guziki w kształcie serc na wypadek zmiany koncepcji zapięcia sukienki, po czym wróciłam do maszyny, aby dokończyć swoje małe dzieło. Pewnie wciskałam pedał, lawirując dłońmi obok stopki, by szycia były jak najlepszej jakości. ,,Czasem zwykły szew może dodać wyjątkowości temu, co tworzymy" -- powtórzyłam słowa usłyszane w jednym z odcinków znanego show dla początkujących projektantów, wypowiedziane przez jurora. -- Jesteśmy! -- Do moich uszu dobiegł głos mamy, uświadamiając mi, że wróciły zbyt wcześnie. -- Magda, gdzie jesteś? -- W pokoiku na poddaszu! -- krzyknęłam, próbując prędko dokończyć sukienkę. Ucięłam odstające nici, chcąc jeszcze sprawdzić suwak, nim Pola dotrze na górę i zobaczy, co dla niej stworzyłam. Chyba ona jedyna cieszyła się z mojego daru szybkiego szycia, mając dzięki temu setki poduszek w różnych kształtach, maskotek i ubrań. -- Co robisz, mamusiu? -- Usłyszałam tuż po tym, jak ustał stukot drobnych stóp na drewnianych schodach. -- Uszyłam ci sukienkę. -- Podałam jej moje nowe dzieło, a ona zaraz zaczęła ściągać ubranie, które miała na sobie. -- A ta znowu szyje. -- Głos matki doprowadzał mnie do szału. -- Nie uważasz, że warunek z makroekonomii jest ważniejszy niż jakieś tam szmatki? ,,Zawsze mogło być gorzej" -- pomyślałam, ciesząc się skrycie, że nie zapytała o rozwód. Nie mogłam się teraz z nią kłócić, nie teraz, kiedy Pola tańczyła, śpiewając jedną z piosenek z Krainy lodu, której słowa nawet mnie dodawały skrzydeł. Patrzyłam na nią z radością. Wydawała się taka szczęśliwa i beztroska, jakby nic nie miało dla niej znaczenia. Była jeszcze zbyt mała, aby zrozumieć, co się stało między mną a Marcinem, ale wiedziałam, że kiedyś zacznie o to pytać. Może jeszcze nie teraz, ale kiedyś na pewno. Teraz mogłam się tylko cieszyć jej widokiem. Chłonąć jej szczęście do swojej duszy, aby móc z niego korzystać w nowym życiu. Pola była moją energią, moim słońcem w pochmurny dzień, była dla mnie wszystkim. ALEK Kiedy pierwszy raz rozłożyłem swoje rzeczy pod McDonaldem, nie przypuszczałem, że to będzie moje stałe miejsce przez kolejne dwa lata. Dwadzieścia cztery miesiące porannego wyglądania przez okno, by ocenić pogodę, oraz wieczorne sesje ze sprawdzaniem prognoz na następne dni. Czy będę w stanie rozłożyć nazajutrz sztalugi? W tej pracy wszystko odbywało się spontanicznie, co bardzo sobie chwaliłem. Chyba nikt nie lubi nudy. Przynajmniej tak zazwyczaj mówią ludzie, gdy wykładam im moją teorię świata i życia. Wśród spacerujących próbuję wypatrzeć potencjalnych klientów. Przez dwa lata nauczyłem się rozpoznawać tubylców, którzy zdawali się uczestniczyć w biegu po kamienistej posadzce słynnej Szerokiej. Ich zachowanie było zupełnie inne niż przyjezdnych. Nie patrzyli na szyldy, nie zastanawiali się dwa razy, czy weszli przez odpowiednie drzwi. Działali automatycznie, niczym zaprogramowane miejskie roboty. -- A ty co? Odpoczynek? -- zapytał Karol, który w wakacje grywał na Szerokiej na gitarze, śpiewając stare szlagiery. -- Dopiero dwunasta, gdzie tu do końca, stary! Poznałem go zeszłego lata, kiedy przyszedł do mnie zapytać, czy wyjmuję regularnie pieniądze z kapelusza stojącego przed moją sztalugą. Nie rozumiałem go wtedy. Zdawał mi się jakiś inny, obcy. Dopiero słuchając jego wyjaśnień, zrozumiałem, że musiał przejrzeć setki filmów na YouTubie, nim trafił na ulicę. Nazywałem go wtedy Teor, bo wiedzę teoretyczną o ludziach ulicy miał bez wątpienia ogromną. Pozostało już tylko podszkolić się w praktyce, która wydała się łatwiejsza, niż sam myślał. -- Moja sztuka czeka na klienta, a twoja go bezczelnie zaczepia. -- O nie! -- uniósł się. -- Moja sztuka go pobudza. -- Tak sobie to tłumacz, jak ci lepiej, a ja i tak wiem swoje. Sięgnąłem po pędzle, aby dać mu znać, że kończę przerwę. Nie chciało mi się gadać. Miałem tu zarabiać, a nie nawiązywać przyjacielskie kontakty. Karol odczytał moją aluzję i bez słowa skierował się w stronę Biedronki, gdzie zostawił futerał i wędkarski tani stołek. Zapatrzyłem się na grupę turystów w zielonych chustach, zastanawiając się, skąd pochodzą. Mierzyłem wzrokiem każdego z nich, mając cichą nadzieję, że to nasi zachodni sąsiedzi. Nie bez przyczyny najbardziej lubiłem Niemców. Oni, jako jedni z nielicznych, cenili sobie sztukę i byli skłonni za nią słono zapłacić. Nam w Polsce wciąż było do tego daleko. Kreśliłem zarys pomnika Kopernika, zostawiając miejsce na twarz następnego klienta, którego chciałem ujrzeć jak najszybciej. Cierpliwość w mojej pracy była na wagę złota, jednak mnie to wciąż irytowało. Czekanie zaliczałem do zdecydowanie najgorszych cech pracy na ulicy, na które nie miałem wpływu. Karol coraz głośniej śpiewał piosenkę Perfectu, chcąc wydobyć z turystów kilka euro na zachętę. Patrząc na niego, czasem obiecywałem sobie, że w wolnej chwili podszkolę się w Internecie, aby móc wyciskać ze street lifeu tyle, co on. Ubrani w zielone chusty ludzie zaczęli przesuwać się wzdłuż głównej ulicy, omijając osiołka, który stał na uboczu. Zerknąłem w ich stronę, chcąc nawiązać z kimś kontakt wzrokowy, aby trudniej mu było mnie minąć po cichu. Jeśli wierzyć filmom Karola, to właśnie kontakt wzrokowy dawał nam największe korzyści materialne. -- Guten Tag -- zagadnąłem jednego z przechodniów, mając nadzieję, że dobrze oceniłem ich narodowość. -- Guten Tag -- odpowiedział, posyłając mi uśmiech. Metodą pokazowo-migową zaproponowałem mu portret, na co chętnie się zgodził, zajmując miejsce na ławce obok. Przy słowach piosenki Przeżyj to sam, wydobywających się z ust Karola, mogłem zatopić się w mój zamknięty świat, jakim było malarstwo. Sam nie pamiętam, kiedy odkryłem w sobie pasję do tworzenia małych dzieł sztuki, które dla wielu wciąż były bohomazami. Turyści w zielonych chustach stali przed muzykiem, zapewne sypiąc do wystawionego futerału drobne, kiedy ja mogłem dać mężczyźnie przede mną coś, co zdoła zabrać z sobą do domu. Mogłem dać mu sztukę z Toruniem w tle. MAGDA Notatki z makroekonomii leżały na stole wciąż nieruszone. Myśl, że do poprawki zostało ponad dwa miesiące, nie dodawała mi ochoty do nauki czegoś, co mnie w ogóle nie interesowało. Zajęta zabawą z Polą starałam się odwlec czas przeglądania notatek oraz kucia ich na pamięć. Gdybym wiedziała, że ekonomia jest tak nudna, wybrałabym inny spośród wartościowych -- według mamy -- kierunków. Przecież były jeszcze prawo, administracja, a nawet teologia, przed którą się strzegłam. Kto by pomyślał, że moja matka zechce zrobić ze mnie świętą po tym, jak w wieku szesnastu lat oznajmiłam jej, że jestem w ciąży. Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Pamiętam też wszystko, co miało miejsce wcześniej, nim potwierdziła się wieść o ciąży. Nasz pierwszy raz, który był moim prezentem na jego osiemnaste urodziny. Rozkładałam pospiesznie świece, kiedy był na dole, a inni śpiewali mu ,,Sto lat". Rodzice wyjechali na Mazury, zostawiając nas samych. Miała być huczna impreza zwiastująca wkroczenie w dorosłe życie, ale ja żyłam czymś innym. Już od dawna wiedziałam, że właśnie w dniu osiemnastych urodzin Marcina przestanę być dziewicą. Zawołałam go na górę, a on o nic nie pytał. Zamknęłam drzwi, sprawdzając trzy razy, czy na pewno się nie otworzą, po czym zdjęłam z siebie różową sukienkę. Widział mnie już kilkakrotnie w bieliźnie, lecz dopiero spoglądając na leżące na nocnym stoliku prezerwatywy, zrozumiał, że tym razem nie skończymy na niewinnych zabawach z użyciem dłoni. -- Jesteś pewna? -- zapytał, wpijając się w moje usta, nim zdążyłam odpowiedzieć. Ściągnął z siebie ubranie, mówiąc, bym poszła w jego ślady. Nie było w tym nic romantycznego, nic, co widziałam na filmach. Po prostu rozebraliśmy się, aby kochać się po raz pierwszy z krótkimi przerwami na pocałunki. Byliśmy chyba szczęśliwi, tak mi się wtedy wydawało. Wieść o ciąży pojawiła się kilka miesięcy później. Czuliśmy się dorośli, choć tacy jeszcze nie byliśmy. Czekaliśmy tylko na wyjście rodziców, aby móc poznawać swoje ciała w każdy możliwy sposób. Z perspektywy czasu wiem, że to nie była miłość, ale cholerna ciekawość, która zaprowadziła nas na złe tory. Mogłoby się wydawać, że mieliśmy piękne życie. Bogaci rodzice, zagraniczne podróż To właśnie podczas jednej z nich się zapomnieliśmy. Rodzice opalali się nad basenem, a ja pod pretekstem złego samopoczucia udałam się do pokoju. Zachęcony przez matkę Marcin poszedł mnie odprowadzić, abym nie padła po drodze. Leżąc na hotelowym łóżku, Marcin zapytał: -- Myślisz, że tutaj, w Egipcie, smakujemy tak samo? Wzruszyłam obojętnie ramionami, lecz on już zdjął spodenki kąpielowe i wskoczył pod kołdrę, aby zsunąć ze mnie podkoszulek. Nie opierałam się, choć było mi słabo. Rozumiałam wtedy, że on ma większe potrzeby niż ja, i nie protestowałam. Wiedziałam, że jeśli od razu skieruję jego penis w odpowiednie miejsce, obędzie się bez gry wstępnej. -- Mamusiu, porysujesz ze mną? -- Z zamyślenia wyrwał mnie głos Poli. -- Oczywiście, kochanie. -- Ucałowałam ją w czoło. Pobiegła do komody, w której schowane były kredki. -- A wy znów będziecie bazgrolić? -- W drzwiach pokoju pojawiła się matka. -- Będziemy rysować -- poprawiłam ją, nie chcąc, aby Pola powtarzała słowo ,,bazgroły". Matka zabrała małej kredki, które ta trzymała w dłoniach. -- Lepiej byś ją pisać nauczyła, to chociaż pożyteczne -- syknęła, odwracając się na pięcie. Właśnie w takich chwilach czułam, że moja dorosłość nie istnieje. Niby miałam dziecko, do niedawna nawet męża, ale wciąż mieszkałam z rodzicami, którzy mnie utrzymywali. Czułam się z tym źle i wiedziałam, że tylko ukończenie studiów może wszystko zmienić. Sięgnęłam po zabawkowy tablet dla Poli, sama zabierając się za czytanie leżących na stole notatek. Miałam już motywację, miałam swój cel. Musiałam się od niej uwolnić. Tylko od niej, ojca wciąż nie było w domu. ALEK Coraz częściej miałem ochotę rzucić to wszystko w cholerę. Ludzie nie rozumieli, że pięćdziesiąt złotych za te moje ,,marne kreski" to i tak niewiele, i wciąż się targowali. Nie zdawali sobie sprawy, że muszę opłacić jak oni rachunki i jeszcze zakupić materiały. Może nie pracowałem po osiem godzin dziennie, ale to nie oznacza, że byłem gorszy, przecież też zarabiałem. Nie kradłem -- chciałbym dodać, ale sytuacja ze sprayami była tego drobnym zaprzeczeniem, choć przecież każdemu zdarza się zbłądzić. Przeliczyłem drobne rzucone przez przechodniów, ciesząc się, że świat nosi w sobie także dobrych ludzi. Między bandą nadętych snobów i skąpców są pojedyncze dobre dusze, które wrzucą co jakiś czas choćby złotówkę do mojego szczęśliwego kapelusza. Rozłożyłem pieniądze równo na ławce pod pocztą. To tutaj zawsze kończyłem swój dzień pracy, nigdy nie rozumiejąc, dlaczego ludzie wolą gnieść się pod pomnikiem Kopernika, kiedy tu mają dużo miejsca do siedzenia. -- Dwieście trzydzieści sześć złotych -- powiedziałem dumnie do siebie, czując, że niedługo bardziej będzie opłacało mi się po prostu stać z kapeluszem, niż malować. Głodny jak wilk rozejrzałem się dookoła, zastanawiając się, gdzie iść na dzisiejszą obiadokolację. W końcu trzeba uczcić dobry dzień. Mój wzrok spoczął na znanym logo Manekina. Tego fenomenu nie rozumiałem. Naleśniki jak naleśniki, a w całej Polsce ludzie czekali na nie w ogromnych kolejkach, wywołując we mnie niechęć do odwiedzania tego lokalu. Podszedłem bliżej, by zajrzeć do środka. Niespecjalnie lubiłem jeść na dworze, więc nawet nie zerkałem na ogródek. Wyszukałem wolny stolik, jeszcze chwilę zastanawiając się, czy na pewno naleśnik jest tym, o czym aktualnie najbardziej marzy mój żołądek. Burczenie jedynie przyspieszyło decyzję, aby wejść do lokalu. Zająłem miejsce w rogu sali, która czasy świetności zdecydowanie miała już za sobą. ,,Inaczej bym ją pomalował" -- myślałem, czując, że w głowie automatycznie tworzy mi się plan całego wnętrza. ,,Może sprzedać tę wizję właścicielowi?" -- śmiałem się do siebie, w myślach widząc wzburzoną minę szefa, który zapewne kochał to ciemne wnętrze. Młoda kelnerka podeszła, by podać mi kartę dań, i spytała, czego się napiję. Zajrzałem w menu, zerkając jedynie do działu piw. -- Pszeniczne miodowe -- zdecydowałem, a ona odeszła, dając mi jeszcze chwilę na zastanowienie. Przejrzałem kartę, której nie miałem w dłoni od ponad roku, zdając sobie sprawę, że nastąpiły tu zmiany. Brakowało naleśnikowego tagliatelle z kurczakiem i kurkami, które zastąpił szpinak. Podniosłem rękę, dając znak, że dokonałem wyboru. -- Co dla pana? -- spytała uprzejmie dziewczyna, która pewnie była w moim wieku lub niewiele młodsza. Toruńska gastronomia jest pełna studentów tutejszego uniwersytetu, którzy dorabiają sobie do kasy dostanej od starych. Niejednokrotnie słyszałem, że za napiwki można śmiało jechać na wakacje za granicę, co ewidentnie zachęcało do pracy. -- Poproszę naleśnikową lasagne i brownie z lodami na początek. -- Najpierw deser, potem danie główne, dobrze zrozumiałam? -- dopytywała niepewnie. -- Zawsze zaczynam od osłodzenia sobie życia, bo nigdy nie wiem, jak się ono może skończyć -- wyznałem. Zaśmiała się, ukazując dołeczki w obu policzkach. -- Gwarantuję, że nasze dania są bezpiecznym życiowym wyborem. Zostawiła mnie samego, idąc wklepać zamówienie do komputera. Wstałem, by pójść po lokalne gazety leżące na jednym ze stolików. Zawsze to lepsze niż bezczynne oczekiwanie. Sięgnąłem po jedną z gazet, kiedy do moich uszu dotarł dźwięk dzwonka telefonu. Zerknąłem na ekran mojego samsunga, na którym widniało teraz zdjęcie Maksa. Odruchowo go rozłączyłem, obiecując sobie, że zadzwonię do niego, kiedy wyjdę z lokalu. Schowałem telefon do kieszeni, lecz dźwięk otrzymanej wiadomości nakazał mi ponownie na niego spojrzeć. ,,Popierdoliło cię, że mnie odrzucasz?". Kilka słów od Maksa potrafiło wywołać uśmiech na mojej twarzy. Cieszyłem się, że z naszej dwójki to on był w gorącej wodzie kąpany, kiedy ja wszystko przyjmowałem ze stoickim spokojem. Aż dziw, że nasza znajomość przetrwała tyle lat. Poznaliśmy się jakieś dwanaście czy trzynaście lat temu na zajęciach plastycznych w Domu Harcerza, które odbywały się dwa razy w tygodniu. Najpierw prowadzała mnie na nie babcia, lecz z czasem sam zacząłem oczekiwać tych wtorków i czwartków, kiedy mogłem poznać nowe techniki oraz dowiedzieć się czegoś więcej o jeszcze wtedy obcej mi sztuce. Maks siedział obok mnie, wytykając mi regularnie błędy w łączeniu z sobą kolorów. Był naszym prymusem i pewnie dlatego teraz kończył studia na Wydziale Sztuk Pięknych, po których miał już zapewnioną pracę we Francji. Mnie nie chciało się uczyć. Ledwo zdałem maturę, czując, że życie jest zbyt krótkie, aby marnować całe lata na naukę, która mi się nie przyda w przyszłości. Bo czego mogłem nauczyć się na ASP, co mógłbym wykorzystać na ulicy? Takie życie było wygodne. Może nie do końca bezpieczne, bo nigdy nie wiedziałem, jak będzie wyglądało moje jutro, ale lubiłem tę adrenalinę, jaką sam w nie wprowadziłem. Miałem już odpisać Maksowi, lecz przyniesiony przez kelnerkę talerz, na którym leżało smakowite brązowe ciasto otoczone lodami z liściem mięty, wygrało. ,,Może nie taki przereklamowany ten Manekin" -- pomyślałem, sięgając po widelczyk. Urwałem kawałek ciepłego ciasta, które zamoczyłem w lodach, aby ofiarować moim kubkom smakowym prawdziwą ucztę. Wielu ludzi zachwalało szarlotkę z lodami, ale ja byłem pewien, że nie mieli do czynienia z przepysznym połączeniem, jakie leżało właśnie na moim talerzu. Deser szybko zniknął, co kelnerka odczytała jako znak, że czas na danie główne. Uśmiechnięta dziewczyna położyła przede mną półmisek z lasagne, dodając, żebym uważał, bo jest jeszcze gorące. Odwzajemniłem uśmiech, postanawiając, że zostawię dla niej napiwek. ,,Może będę miał w ten sposób swój mały udział w jej wakacjach na Teneryfie czy innej gorącej wyspie" -- pomyślałem, wbijając widelec w bryłę znajdującą się pośród sosu pomidorowego w półmisku. Kosztowałem z radością każdy kęs, ciesząc się, że tu przyszedłem. Ogromne kolejki zazwyczaj mnie odstraszały przed częstymi wizytami w Manekinie, ale dziś miałem szczęście, znajdując tu niewielki stolik, w sam raz dla takiego samotnika jak ja. Poprosiłem o rachunek, nie chcąc dłużej denerwować Maksa ciszą z mojej strony. Skoro dzwonił, a nie pisał, to musiało chodzić o coś naprawdę pilnego. Wyszedłem z lokalu i usiadłem na ławce, na której wcześniej liczyłem pieniądze. Sięgnąłem po mojego samsunga i wybrałem numer przyjaciela. -- Ja pierdolę, no w końcu! -- Odebrał już po pierwszym sygnale. -- Te bluzgi są trochę mało artystyczne -- zaśmiałem się. -- Jakbyś miał urwanie dupy z wystawą dyplomową, tobyś nie szczędził łaciny, choć i bez tego do moherów ci daleko. Uśmiechnąłem się pod nosem, zastanawiając się, ile jeszcze ciętych ripost padnie z ust przyjaciela. -- Po co dzwoniłeś? Bo raczej nie, żeby pogadać o wystawowym bólu dupy. -- ,,Urwaniu", głąbie! -- poprawił mnie. -- Siadaj ze swoim bladym dupskiem, bo nie uwierzysz, jak ci powiem. -- Nie ma szans -- wyznałem. -- Nie pierdol, tylko siadaj -- denerwował się. -- Nie mogę już bardziej siedzieć niż teraz. Po drugiej stronie nastąpiła chwilowa cisza, jednak szybko ponownie dotarł do mnie głos podekscytowanego Maksa: -- Stary, ministerstwo i jakiś tam gagatek ogłosili konkurs dla takich jak ty. ,,Takich jak ja" -- powtórzyłem jego słowa w myślach, zastanawiają się, o co mu chodzi. -- Nie można mieć skończonych specjalistycznych studiów ani nawet plastycznego liceum. To coś dla takich leni jak ty. Ale jaka nagroda, stary! -- No jaka? -- zapytałem, nie rozumiejąc jego ekscytacji. -- Sto tysiaków, stary. Sto gorących, polskich tysiaków. Przełknąłem głośno ślinę, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Nagroda faktycznie była imponująca, ale pewnie chętnych do ustawienia się po nią w kolejce także nie braknie. -- Wolałbym gorące euracze czy dolce, ale złotówki też brzmią kusząco. A jaki jest temat? Sięgnąłem do plecaka po długopis, by zapisać temat konkursu plastycznego dla ,,takich jak ja". -- Bezwarunkowo. -- Ale co bezwarunkowo? -- zapytałem zdziwiony. Konkursy plastyczne nosiły w sobie zawsze długie, pokręcone tytuły, a ten był zbyt krótki i zdecydowanie zbyt otwarty. -- Bezwarunkowo i tyle. Nic więcej, stary. Teraz musisz okiełznać swoją długaśną czuprynę, aby mózg mógł zacząć tworzyć wizje. Maks miał duszę artysty, ale zdecydowanie daleko mu było do uzewnętrzniania jej swoim wyglądem. Z naszej dwójki to ja zapuściłem włosy do ramion, które często splatałem gumką, by móc swobodnie nałożyć jeden z kapeluszy, pasujący akurat do mojego luźnego stroju. On zazwyczaj widziany był w jeansach i koszulach, które zapewne krępowały ruchy, a jego głowę zdobił jedynie lekki meszek włosów. -- Jest tylko jeden problem. -- W głosie Maksa wyczułem lekkie zwątpienie. -- Konkurs trwa do końca tygodnia, ale liczy się data stempla pocztowego. -- Ochujałeś!? -- wybuchłem, dopiero po chwili przypominając sobie, że wkoło mnie jest pełno ludzi przysłuchujących się naszej rozmowie. -- Chcesz mi powiedzieć, że mam cztery dni na znalezienie pomysłu i jego realizację, ale to nie problem, bo liczy się data stempla, a nie wpłynięcie do komisji? Gdyby liczyło się wpłynięcie, to nie mam już ani jednego dnia, chyba że lokum mają w Toruniu, w co szczerze wątpię. -- I masz rację, bo to stolica znów przywłaszczyła sobie wszystko, ale spójrz na to pozytywnie. ,,Pozytywnie?" -- zastanawiałem się przez chwilę, co według Maksa oznacza to słowo. Bo jak myśleć pozytywnie, kiedy masz tylko cztery dni na wykonanie pracy mogącej dać ci kupę siana? -- Zatem słucham. -- Czego? -- zapytał zdziwiony. -- Tych pozytywów. Maks zamilkł, zapewne błagając swoje myśli o genialny pomysł, który jak widać, nie nadchodził. -- Muszę kończyć, stary, bo wizja świata w kwadratach nie może już dłużej czekać. Wyślę ci na Messengerze zdjęcie z adresem, żebyś mi dupy nie zawracał, jak już coś skrobniesz -- zgrabnie wybrnął z tematu i zakończył rozmowę. -- Powodzenia na tej twojej wystawie -- powiedziałem, lecz jego już tam nie było. Wstałem z ławki, zastanawiając się, z czym kojarzy mi się temat konkursu. ,,Co może być bezwarunkowe i nieustające?" -- pytałem sam siebie, tworząc w ten sposób własną definicję tego słowa, które można tłumaczyć na wiele sposobów. Jeśli miałem wygrać, musiało to być coś wow! Coś, co jest trwałe i szczere, coś czego ja sam chyba jeszcze nie znalazłem w życiu. Bo ileż można mówić o miłości. Nawet tej jednej jedynej, która nie pozwala w nocy spać, napędza nas do działania i nie oczekuje niczego w zamian. Nie takiej, jaką znałem dotychczas, w której jedynym spoiwem był seks, a reszta stanowiła ogromną przepaść. Zatopiony w myślach szedłem w kierunku rozstaju dróg przy Empiku, zastanawiając się, gdzie w tym mieście znajdę miłość, jaką będzie mi dane przelać na papier. MAGDA Rodzice znów mieli ciche dni. Omijali się na każdym kroku, coraz wyżej unosząc głowy. ,,Jakie to wszystko jest chore" -- śmiałam się w duchu, kiedy widziałam matkę smażącą sobie jajecznicę na bekonie. Robiła to specjalnie, by jeszcze bardziej wkurzyć ojca, który kochał tak rozpoczynać dzień. Ojciec przeglądał poranną gazetę, zagryzając przy tym kanapki z szynką i serem, co jakiś czas zerkając obojętnie na wesoło nucącą pod nosem matkę. Czułam, że i dla mnie ich kłótnia może być dobrą wróżbą. Zazwyczaj w takie dni każdy chciał mieć mnie po swojej stronie, zapominając o wszystkim, co było wczoraj czy tydzień temu. Liczyła się tylko ich mała wojna, a ja miałam się opowiedzieć po jednej ze stron, czego nienawidziłam. Od zawsze uważałam, że dzieci nie powinny być mieszane w małżeńskie konflikty i chyba dlatego tak bardzo cierpiałam na myśl, że ranię Polę, poniekąd zabierając jej ojca. -- Polka, chcesz naleśniki? -- postanowiłam przerwać niezręczną ciszę panującą w domu. -- A będą z nutellą i bananem? -- dopytywała. Skinęłam niechętnie głową, czując, że jestem złą matką, która pasie dziecko od rana słodyczami, ale przecież tak nie było codziennie. Każdy czasem potrzebuje święta, a Poli przytrafiło się ono właśnie dzisiaj. -- Pomożesz mi? -- zaproponowałam, sięgając po patelnię. -- Pewnie -- uradowana podciągnęła jeszcze wyżej krótkie rękawy swojej bluzki. Z radością patrzyłam na córkę sięgającą po mąkę, mleko i jajka. Badawczo zerkała na mnie, dając mi znać, że reszta produktów jest poza jej zasięgiem i to ja mam je zorganizować. Wzięłam zatem sól i szklankę, aby wlać do niej wody mineralnej. -- A ty, mamo, z czym będziesz jadła? -- zapytała Pola, kiedy wbijałam jajka do miski. Spojrzałam na nią z czułością, ciesząc się, że jest taka troskliwa już od najmłodszych lat. Pamiętała, że nie lubię naleśników z nutellą, a chciała, żebym jadła razem z nią. -- Wyjmij dżem truskawkowy. -- Uśmiechnęłam się do niej. -- Robi się. Po zorganizowaniu nutelli, dżemu i obraniu banana Pola podeszła, żeby wsypać do ciasta szczyptę soli. -- Mamo, a skąd wiesz, że moja szczypta jest dobra, a nie twoja? -- Od kiedy pamiętam, zawsze kiedy wspólnie gotowałyśmy, zadawała to samo pytanie. -- Bo twoje palce dodają tej soli szczyptę cukru. -- Ale ja nie jestem cukierkiem. -- Dla mnie jesteś największą słodyczą. -- Ucałowałam ją w czubek głowy. Mikserem wymieszałam dokładnie wszystkie składniki, żeby móc przejść do smażenia naleśników. Polka plastikowym nożykiem kroiła banany na desce, skupiając się mocno na tej czynności. ,,Jest perfekcjonistką, już od najmłodszych lat" -- pomyślałam, dumna, że to właśnie ja mam szczęście być jej matką. Sama nie wiedziałam, kiedy nasmażyłam dwadzieścia naleśników, ale miałam przeczucie, że się nie zmarnują. Tata nie zdołał pewnie najeść się kilkoma kanapkami, więc nie pogardzi dokładką w postaci naleśników. Rozłożyłam na stole trzy talerze, celowo pomijając mamę, która wciąż delektowała się swoją jajecznicą. Gdyby patrzył na nią ktoś obcy, na pewno nie zauważyłby, że nienawidziła bekonu, który teraz dokładnie mieliła w ustach na złość ojcu. -- Tato, zjesz z nami? -- A dostanę trochę nutelli? -- Spojrzał pytająco na Polę, która podała mu słoik z brązowym kremem. Matka posłała mi mordercze spojrzenie, lecz udałam, że go nie widzę. Postanowiłam, że tym razem nie wciągną mnie w swoją wojnę, bo będę neutralna, choć pewnie ona już mnie skreśliła, obsadzając po stronie ojca. -- Babciu, a ty nie chcesz naszych naleśników? -- Ja tu mam już wystarczająco dużo jajek, nie potrzeba mi więcej -- odpowiedziała z nieszczerym uśmiechem. -- Nawet z nutellą? -- dopytywała Pola. -- Nawet z nutellą i bananem. -- Zerknęła na ojca, po czym przeniosła wzrok na mnie i wstała od stołu. Słyszałam, jak szuka w szafce butów, które chwilę później musiała włożyć na nogi, gdyż echo niosło ich stukot po kafelkach w hallu. Dźwięk zatrzaśniętych drzwi sugerował, że mama wyszła do pracy, a ja miałam chwilę, żeby porozmawiać z ojcem. -- Polka, przyniesiesz mi z góry tę lalkę, której urwała się głowa? -- Przypomniałam sobie o zabawce, której żywot kilka dni temu dobiegł końca. -- Teraz? -- Teraz, póki jest jeszcze dziadek. Może on coś wymyśli. -- Uśmiechnęłam się zachęcająco. Wstała z krzesła i pobiegła po schodach na górę szukać w swoim pokoju lalki. -- O co wam poszło tym razem? Tata uśmiechnął się pod nosem, nabierając na widelec kawałek naleśnika. -- O to, co zawsze. -- Dlaczego nie możesz jej czasem ustąpić i zgodzić się iść na bankiet w urzędzie? Nie rozumiałam taty, ale widać miał swoje powody, dla których zawsze odmawiał towarzyszenia mamie na imprezach w urzędzie miejskim, gdzie była radną. -- Wystarczą mi moje biznesowe bankiety. -- Na które mama z tobą chodzi! -- zauważyłam. -- Chodzi, żeby się pokazać, kochanie. Ja jej tam wcale nie ciągnę siłą, a zresztą, gdybym ustąpił, to o co byśmy się kłócili? Takie dni jak ten są czasem potrzebne w małżeństwie. Zwłaszcza po prawie ćwierćwieczu razem. -- Zaśmiał się. Czasami miałam wrażenie, że są dla siebie dwojgiem obcych ludzi, jednak takie uśmiechy jak ten dzisiejszy pokazywały mi, że jest jeszcze między nimi nić wyjątkowego uczucia, jakie połączyło ich przed laty. -- Muszę lecieć, dacie sobie radę? -- Tata wstał od stołu, wkładając do ust ostatni kęs naleśnika. Skinęłam głową, czekając, aż pocałuje mnie w czubek głowy. To był nasz rytuał, który teraz ja dzieliłam także z Polą. Pamiętam, jak będąc małą dziewczynką, cieszyłam się na każdy taki pocałunek na do widzenia i na dzień dobry. Były dla mnie wyznacznikiem dnia i czasu spędzonego z tatą, który mimo iż miał dużo obowiązków w firmie, zawsze znalazł czas, by okazać mi czułość. Tata wyszedł, a ja i Pola miałyśmy kolejny dzień tylko dla siebie. ALEK Całą noc rozmyślałem o tym cholernym konkursie, zastanawiając się, jak go ugryźć, żeby się nie przejechać na wstępie. Temat miłości wydawał się oklepany, ale przecież mnie chodziło o coś innego, wyjątkowego. Chciałem uchwycić jej bezwarunkowość i prostotę. Bo tylko głupcy kochają na pokaz, prawdziwa miłość wygląda inaczej. Inaczej, czyli jak? Leżałem na kołdrze, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Wskazówki od wujka Google także miały się nijak do tematu konkursu i wizji, która rodziła się w mojej wyobraźni. Miałem tak mało czasu, a przy tym tak wiele Samo rysowanie było w tym wszystkim najłatwiejszą czynnością. Postanowiłem wstać i przejść się w stronę Strugi, która latem bliższa była strumykowi niż rzece. Chciałem poszukać koncepcji, czegoś, co zbliżyłoby mnie do realizacji zadania, bo przecież musiałem wziąć udział w tym konkursie. I nie o kasę tu chodziło, ale o zaistnienie. Takie zwycięstwo to wywiady i nowe projekty, jakich na toruńskim rynku jeszcze nie wykonywałem. Mimo lata ulice o tej porze świeciły pustkami. Zapewne w centrum miasta świat wyglądał inaczej, ale tu, na Mokrym, ciężko było o żywą duszę. Gdzieniegdzie dało się dostrzec zaspanych ludzi stojących w drzwiach klatki, czekających na swojego pupila, któremu w środku nocy zachciało się zrobić siku. Doszedłem powoli do jednego z mostków, które według mieszkańców wymagały remontu. Chciałem popatrzeć na zebrane tutaj kaczki. O tej porze roku było ich kilkanaście, a pewnie idąc wzdłuż rzeki, spotkałbym ich jeszcze więcej. Przez chwilę żałowałem, że nie wziąłem chleba, żeby móc je trochę dokarmić, ale szybko zorientowałem się, że już za kilka godzin przyjdą tu rodzice ze swoimi małymi pociechami, które na pewno wrzucą kaczkom trochę jedzenia. -- Bezwarunkowo -- powiedziałem do siebie, patrząc na dwie z nich, wyglądające, jakby spały. Uśmiechnąłem się, rozumiejąc, że tylko zwierzęta są skłonne do bezwarunkowej miłości, i to one powinny być uwiecznione na moim obrazie. ,,Ale czy to nie będzie zbyt proste?" -- zastanawiałem się, wracając do domu. Położyłem się ponownie, czując, że tej nocy przyśni mi się coś wyjątkowego. Miałem już przecież fundamenty, zostało jedynie wybudować na nich piękny dom -- mój obraz. MAGDA Dziś miał przyjść Marcin. Moje ciało drżało na samą myśl o tym spotkaniu. Nie chciałam tego, jednak Pola miała prawo widzieć się z ojcem. Już i tak zbyt wiele zmian wprowadziłam w jej życie. Siedziałam na kanapie, nerwowo spoglądając na zegarek. Czas płynął szybciej, niż bym tego chciała. Pola krzątała się po domu, rozrzucając kolorowe kulki, które dziadek kupił jej wraz z basenem po ostatniej wizycie w Krainie Zabaw. Głośny dzwonek do drzwi wybrzmiał trzy minuty szybciej, niż powinien. Marcin nigdy nie należał do spóźnialskich, ale dziś mógłby zmienić swoje nawyki. Pocierając chłodne ramiona, ruszyłam w stronę wejścia. Wzięłam dwa głębokie oddechy, nim nacisnęłam klamkę, aby wpuścić go do środka. Nie byłam gotowa na to spotkanie. Nie dziś, a może i nigdy. Stał w progu, trzymając w prawej ręce bukiet kwiatów, a drugą obejmując ogromnego szarego pluszowego słonia. -- Pięknie wyglądasz, Madziu, -- Nachylił się, żeby mnie pocałować, jednak zdążyłam się odsunąć. -- Nie dotykaj mnie -- syknęłam wściekle. -- Teraz ani nigdy. Rozumiesz? Spuścił na chwilę głowę, lecz byłam pewna, że nic nie zrozumiał. Był zbyt pewny siebie, myślał, że wszystko ujdzie mu płazem, jak zdrada kilka miesięcy po naszym ślubie. ,,I ja, głupia, dałam sobie wmówić, że to moja wina" -- obwiniałam się teraz za to, że już wtedy nie przejrzałam na oczy. Wierzyłam jego wyznaniom miłości i tłumaczeniom, że był pijany, a ja przecież byłam w ciąży. Zrzuciłam winę na siebie. A on mi na to pozwolił. Zresztą nie tylko on. Matka też gadała, że gdybym nie wyglądała jak słonica, to przyszedłby odreagować do mnie. ,,A może było ich więcej?" -- zastanawiałam się czasem, lecz teraz już mnie to nie obchodziło. -- Kwiaty dla ciebie, myszko. -- Podał mi trzymany w dłoni bukiet. -- Nie mów do mnie ,,myszko"! -- rzuciłam, zaciskając zęby i pięści. ,,Jak ja mogłam być taka ślepa?" -- pytałam samą siebie w myślach, sięgając po kwiaty, z którymi ruszyłam wprost do kuchni. Szedł za mną, zapominając, że przyszedł do córki. Dopiero kiedy otworzyłam kosz na śmieci, na jego twarzy pojawiło się niedowierzanie. Zamarł w tej pozycji na dłuższą chwilę. -- Nienawidzę róż -- rzuciłam, przechodząc obok niego w drodze do salonu. -- I ciebie też nienawidzę. Milczał, lecz byłam pewna, że wewnątrz aż kipi ze złości. Nie był przyzwyczajony do takiej Magdy. Zawsze byłam potulna, spokojna, typowa szara myszka, która nie chciała nikomu zawadzać. To on o wszystkim decydował, wmawiając mi umiejętnie, że ja też tego chcę. -- Pola jest na górze, tam możecie się pobawić, bo ja chcę się pouczyć. -- Mam się z nią bawić? -- zdziwił się. -- Tak. Pewnie nie wiesz, jak to się robi, bo od tego byłam zawsze ja -- odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Nie interesowało mnie jego zdanie. Ruszyłam w stronę kanapy, na której wcześniej rozłożyłam notatki i książki. Czułam, że tylko w ten sposób uda mi się wytrzymać jakoś te dwie i pół godziny, które planował tu spędzić mój były mąż. -- Tata! -- Do moich uszu dobiegł radosny głos Poli, utwierdzający mnie w przekonaniu, że muszę to wszystko znosić. Dla jej dobra -- muszę. Wzięłam łyk zielonej herbaty z mojego ulubionego turkusowego kubka w białe grochy, po czym zaczęłam czytać zapiski z wykładów. Nudziły mnie, ale kto powiedział, że studia są ciekawe? One mają nas tylko nauczyć fachu, który przez kolejne naście lat będzie naszym źródłem zarobku. Liczby nigdy mnie nie kręciły. Chyba że mowa o centymetrach, które kochałam mierzyć podczas szycia. Tylko wtedy czułam, że ta cała matematyka ma jakiś sens, że da się ją lubić, a nawet i kochać. Ekonomia była czymś zupełnie innym. Tutaj liczbom towarzyszyły formułki, których wkuwanie było dla mnie marnotrawstwem pamięci długotrwałej. -- Idziemy z Polą na lody. -- Głos Marcina zdecydowanie nie pasował do informacji, jakie właśnie przyswajał mój mózg. -- Mieliście się bawić -- przypomniałam. Marcin posłał mi chłodne spojrzenie. -- Na lody, na lody! -- skandowała z boku Pola, która uwielbiała ten deser. -- Przynieś swoje sandały, kochanie -- poprosiłam. Wstałam, czując na sobie jego wzrok, lecz nie spojrzałam w jego stronę. Brzydziłam się nim. Tak bardzo bolał mnie jego widok, lecz wiedziałam, że muszę go znosić. ,,Może to lepiej, że pójdą na lody" -- pomyślałam. Trzask zamykanych drzwi przyniósł mi ulgę. Spokojnie nabrałam powierza, chcąc je jak najdłużej zatrzymać w sobie. Wdech, wydech, wdech, wydech. Ponownie zaczęłam czytać notatki, nie mogąc się skupić na treści. Moje myśli wciąż biegły lata wstecz, kiedy miałam okazję wszystko zakończyć i być szczęśliwą. To był trzydziesty ósmy tydzień. Mogłam urodzić w każdej chwili, a on świętował koniec roku. Miał się wyszumieć na chwilę przed maturą i najtrudniejszym egzaminem, jaki zesłał na nas los. Obiecał, że to ostatni raz, a ja mu wierzyłam. Zostałam w domu, modląc się, aby dziecko nie pchało się tego wieczora na świat. Marcin wrócił nad ranem. Czekałam na niego, bujając się w fotelu, który dostałam od ojca. Wyczytał, że kobieta w ciąży powinna dużo czasu spędzać w bujaku, żeby zachęcić dziecko do ruchów, i dbał, bym siedziała w nim godzinami, czytając książki. Tego ranka też czytałam. Spędzałam miłe chwile z książką Sylwii Trojanowskiej, kiedy on wszedł do naszego pokoju. Śmierdział piwskiem, które pewnie lało się w nocy litrami. W końcu on i jego koledzy kończyli liceum, czuli się dorośli. Marzyłam, aby położył się spać, lecz jemu zachciało się czułości. Napierał na mnie, wodząc dłońmi po nabrzmiałych piersiach, co jakiś czas kierując moją dłoń w okolicę swojego krocza. Sapał ciężko, nadgryzając zębami moje wargi. -- Marcin, przestań! -- prosiłam kilkakrotnie, lecz dopiero kiedy krzyknęłam, odskoczył ode mnie jak oparzony. -- Kaśka się tam cieszyła -- rzucił. -- Jaka Kaśka? Zaśmiał się szyderczo, zdejmując z siebie koszulę. -- Gdybyś nie wyglądała jak słonica, tobym się w ciebie spuszczał, a tak musiała mi wystarczyć ruda. Miałam ochotę podejść, by wymierzyć mu siarczysty policzek, ale nie byłam w stanie. Brakło mi sił. Niemoc wgniotła mnie w fotel, pozwalając jedynie wypłynąć ciężkim łzom, które gromadziły się pod powiekami. Marcin opadł na nasze małżeńskie łóżko, zostawiając mnie samą ze swoimi myślami. Wtedy po raz pierwszy poczułam nienawiść. Gdybym tego dnia postąpiła, jak należy, moje życie dziś nie byłoby jednym wielkim stłuczonym wazonem, na którym rysy pozostaną już na zawsze. Ale ja mu wybaczyłam. Dałam sobie wmówić, że to był jednorazowy incydent, któremu winny był alkohol. I ja oczywiście. ALEK Noc minęła zbyt szybko. A może to dzień zbyt szybko nastał po moich nocnych wyprawach w no właśnie -- czego? Inspiracji? Chyba to słowo najlepiej odzwierciedlało moje artystyczne potrzeby. Inspiracja. Niby proste, ale cholernie trudne do okiełznania. ,,A mówią, że to mnie ciężko ujarzmić" -- zaśmiałem się do siebie, czując, że moje eksdziewczyny widocznie dalekie były od inspirujących poszukiwań. Założyłem ciemne jeansy z wielkimi dziurami, do których dobrałem jeden z ostatnich czystych T-shirtów w kolorze granatu. Pospiesznie sięgnąłem po teatralnego, by przekąsić coś, zanim kupię sobie kanapki w jednej ze znanych toruńskich piekarni. Spojrzałem na zegarek, wiedząc, że nie muszę się spieszyć. ,,Sam sobie panem, sam sobie władcą" -- powtarzałem w myślach motto, które towarzyszyło mi od pierwszego dnia na ulicy. -- Dzień dobry, panie Bogdanie -- przywitałem się ze starszym panem z bloku obok, kiedy zamykałem kłódkę. -- Dobrze, że noce nie są chłodne, bobyś się, dzieciaku, wyziębił. -- Moja babcia zawsze mi mówiła, że kiedyś złapię wilka, więc czekam. Kto by nie marzył o byciu obrońcą Czerwonego Kapturka! -- zaśmiałem się. -- Oj, Alek, Alek, kiedy ty dorośniesz. -- Pokręcił z uśmiechem głową, podając mi bułkę. -- Pewnie śniadania nie jadłeś. Sięgnąłem po pieczywo, łapczywie je nadgryzając. -- Wszamałem teatralnego, ale świeżej bułce nigdy nie odmówię. -- Idź już, maluj, nim zaczniesz mi o babach filozofować. Posłałem mu lekki uśmiech, wiedząc, że rozmowa ze mną jest dla niego jedną z przyjemniejszych rzeczy, jakie niesie mu każdy dzień. Ileż można oglądać seriale i te paradokumenty, jakimi zatrute są ramówki stacji telewizyjnych? Cieszyłem się, że moje życie niewiele miało w sobie monotonii i zależności od innych. Bez konkretnych godzin czy dat. Niezależność, którą zburzyła jedynie sprawa w sądzie. Spokojnym krokiem szedłem w stronę Starego Miasta, obserwując ludzi. Byli tacy zwyczajni, tacy niepasujący do mojego planu. Nie było w nich inspiracji. ,,Może nie warto szukać, bo ona sama nadejdzie" -- przypomniałem sobie słowa Maksa, które ten wymawiał jak mantrę. Nie wiedząc czemu, postanowiłem posłuchać jego rady. Minąłem dworzec PKS, na którym w wakacje nie było wielu podróżujących, aby wyjść na Uniwersytecką, od której do centrum dzielił mnie już tylko kawałek. Kochałem to miasto. Miało swój urok, niepowtarzalny klimat. Czułem jakiś dziwny sentyment do tych ulic, a nawet ludzi. Nienawidziłem monotonii, jednak widok znanych twarzy w drodze do pracy sprawiał mi radość. Z czasem zaczęliśmy się do siebie uśmiechać, by później przejść na wyższy level, jakim było ,,dzień dobry". Niby obcy, ale już bliżsi. Szedłem Prostą, postanawiając zajrzeć jeszcze do kiosku po gazetę. To, że nie oglądałem telewizji, nie znaczyło, że nie mogę wiedzieć, co się dzieje w świecie. Poprosiłem o ,,Nowości" i ruszyłem, wertując po drodze cienki papier. ,,Konflikt wśród radnych" -- głosił ogromny napis na pierwszej stronie, którego nie dało się nie zauważyć. Ominąłem go. Niespecjalnie interesowałem się polityką, szczególnie teraz, kiedy ludzie notorycznie wychodzili na ulice, by walczyć o swoje prawa. ,,Ile już tego było?" -- pytałem sam siebie, mając przed oczyma Czarny Protest, na którym w Toruniu przyszło kilka tysięcy osób. -- Co tak późno? -- zapytał Karol, kiedy zbliżałem się do swojego miejsca. -- Miałem ciężką noc -- przyznałem. Karol uśmiechnął się, odkładając gitarę do futerału. -- Jakbym zdobywał bazy całą noc, to miałbym banana na mordzie, a ty wyglądasz jak wykolejony tramwaj. -- Jedyna baza, jaką zdobywałem w nocy, to most nad Strugą. -- Wow, bzykałeś się na moście czy zlazłeś do rzeczki? -- zapytał z podekscytowaniem. Walnąłem go lekko w głowę. -- Rozmyślałem. Karol podniósł prawą dłoń w okolicę skroni, udając, że strzela sobie z niej w głowę. -- Zabij mnie, jeśli tak wygląda starość. -- Skierował kciuk w stronę palca wskazującego, symulując wystrzał. -- Gadasz jak popieprzony -- rzuciłem wściekle, rozumiejąc, że mimo ledwie dwóch lat różnicy między nami dzieli nas wielka przepaść. On, każdego dnia wyrywający inną na swoje romantyczne śpiewy, i ja, który przy nim wydawałem się nudnym malarzyną, choć przecież miałem za sobą wiele jednonocnych historii miłosnych. -- Spadam do siebie, a ty gnij tutaj i rozmyślaj -- zaśmiał się, przechodząc na drugą stronę. Ustawiłem sztalugę, przed którą rozłożyłem krzesło i patrząc na grającego Karola, wyjmowałem farby z plecaka. ,,Może on ma rację" -- zastanawiałem się, wsłuchując się w przebój Myslovitz, który -- jak czułem -- był skierowany do mnie. -- ,,Nie poddaj się, bierz życie, jakim jest". -- Karol był już przy refrenie. -- ,,I pomyśl, ż" -- ...na drugie nie mam szans -- dokończyłem pod nosem. Zająłem miejsce na swoim krześle i puściłem oko do kolegi w podziękowaniu za sprowadzenie mnie na ziemię. On miał rację, byłem młody. Musiałem żyć. ,,Tylko najpierw ten cholerny konkurs" -- powtarzałem w myślach, obiecując sobie, że jak tylko wyślę pracę do ministerstwa, zacznę wychodzić do ludzi. Jak za dawnych lat. MAGDA Mama wciąż dąsała się na tatę, choć ten starał się załagodzić sytuację, dając jej kolejny naszyjnik. Pewnie inna kobieta skakałaby z radości, ale moja matka sądziła, że mógłby się bardziej postarać. Może gdyby nie był właścicielem siedmiu sklepów jubilerskich, doceniłaby ten gest, teraz jednak zdawała się urażona wręczonym prezentem. Postanowiłam zabrać Polę na spacer, żeby nie słuchać kłótni, która wisiała w powietrzu. Pola zbyt dużo już przeszła, nie musi jeszcze wysłuchiwać ich wrzasków. Założyłam stare japonki, wołając jednocześnie córkę, która poszła na górę po słonia od Marcina. Musiał jej się podobać, skoro zamieniła starą maskotkę na niego. Wcześniej to małpka Czacza towarzyszyła nam na każdym kroku. -- Jak ma na imię? -- zapytałam ciekawa, jak tym razem nazwie maskotkę. Pola była niebywale kreatywną dziewczynką, choć po dziadku i tacie odziedziczyła zamiłowanie do zabaw bardziej ścisłych, do których należały między innymi szachy. Grywała w nie z zamiłowaniem, ukazując ten swój dziecięcy błysk w oku. -- Nicek. -- Włożyła rękę maskotki do mojej dłoni. -- Czemu Nicek? -- To imię jakoś mi nie pasowało do poprzednich, jakie nadawała pluszakom. Polka spuściła głowę, układając usta w podkówkę. Postanowiłam nie pytać o więcej, czując, że ma to coś wspólnego z naszym rozwodem. Pogłaskałam ją po głowie, zastanawiając się, jak jej to wszystko wynagrodzić. -- Jedziemy do Krainy Zabaw? -- zaproponowałam. Kąciki ust Poli automatycznie podniosły się ku górze, wyrażając aprobatę dla mojego pomysłu. Skręciłam w stronę postoju taksówek. -- Ścigamy się? -- spytała Pola, już zaczynając biec po ostatniej prostej dzielącej nas od stojących nieopodal samochodów. Uśmiechnęłam się pod nosem, delikatnie truchtając, aby Pola nie domyśliła się, że daję jej wygrać w tej rywalizacji. Patrzyłam na jej kręcone blond włosy radośnie falujące w powietrzu i czułam, że tak powinno wyglądać nasze życie. Pięknie, lekko i we dwie. ALEK Jeśli ktoś myśli, że Polska jest cudownym krajem, widać nie zna zmienności tutejszej pogody. Niby pełnia lata, a deszcz spada z nieba regularnie, co godzinę, jakby miał to zaplanowane. Stanie pod Makiem wydawało się idiotyzmem, ale dałem sobie czas do trzeciej ulewy. Na czwartą nie miałem już w planie czekać. Spakowałem plecak i wziąłem pod pachę swój sprzęt, by ruszyć w stronę domu. Nie zerkałem nawet na dzisiejszy zarobek, żeby się nie denerwować. ,,Trzeba będzie iść do Rabarbaru" -- pomyślałem, przypominając sobie o tanim barze z domowymi obiadami, który otworzyli w okolicy w miejsce Kashmiru. Kroczyłem pewnie przed siebie, zastanawiając się, czy mżawka, która otulała mi twarz, jest zakończeniem poprzedniej czy zwiastunem kolejnej ulewy. Po cichu wierzyłem, że zdążę dotrzeć do baru, nim całkiem przemoknę. Nie miałem ochoty nieść na nogach ciężkich od deszczu spodni. Po spojrzeniu w niebo postanowiłem przyspieszyć. Czarne chmury zbyt szybko zbliżały się w moim kierunku, płynąc od strony Rubinkowa. ,,Tam pewnie już leje" -- zgadywałem, sam nie wiem po co. W oddali zobaczyłem czerwono-niebieski napis, na którego widok uśmiechnąłem się do siebie. ,,Zdążyłem!" -- triumfowałem w myślach, wchodząc do Rabarbaru. Rzuciłem okiem w głąb sali, szukając wolnego stolika. -- Nie ma nic wolnego, chyba że się pan do kogoś dosiądzie. -- Kelnerka najwyraźniej zobaczyła moje zmieszanie. Skinąłem głową, wdzięczny za informację, postanawiając przyjrzeć się gościom. Wolałem jadanie w samotności, ale skoro tym razem miało być inaczej, musiałem wybrać kogoś, kto podobnie jak ja nie będzie skory do pogaduszek. Mój wzrok padł na zapatrzoną w swój smartfon dziewczynę, która mogła być niewiele młodsza ode mnie. Nie wyglądała na nastolatkę, ale w dzisiejszych czasach trudno być tego pewnym. -- Mogę? -- zapytałem, nawet nie starając się uśmiechnąć. -- Skoro musisz -- burknęła, nie podnosząc na mnie wzroku. Energicznie stukała palcami w szklany ekran, zapewne wymieniając z kimś wiadomości. -- Uzależnienie. -- Co ty pierdolisz? Uniosła głowę, spoglądając wprost w moje oczy. -- Lubię niegrzeczne dziewczynki, choć nie wiem, czy uzależnione również. Zmierzyła mnie wzrokiem, wracając do klikania w ekran. -- Napisałam kumpeli, że muszę kończyć, bo jakieś ciacho mnie wyrywa -- zaśmiała się. -- Ze słodyczy toleruję tylko teatralne -- Niech zgadnę: kobiety -- weszła mi w słowo. Kelnerka podeszła do stolika, przerywając nam flirt. -- Masz ochotę na drinka? -- zapytałem. Dziewczyna spojrzała na mnie wymownie, nie wiedząc, co mam na myśli. -- Ale my nie prowadzimy sprzedaży alkoholu -- zauważyła kelnerka, jednak dziewczyna skinęła ochoczo głową, ciekawa, jak wybrnę z tej sytuacji. -- Zatem poproszę bezalkoholowy drink z sokiem pomarańczowym. Dziewczyna parsknęła śmiechem. -- A dla mnie schabowy z frytkami i surówką -- dodałem. -- Jak to było z tym ciasteczkiem? Bo się zgubiłem. -- Na ciasteczko trzeba sobie zasłużyć, teraz jesteś tylko zwykłym ciachem -- odpowiedziała. -- Izabela, choć większość znajomych mówi do mnie Belka -- przedstawiła się. Uśmiechnąłem się pod nosem, próbując wytłumaczyć sobie logicznie jej przezwisko. -- Interesująca ksywka -- przyznałem. -- Aleksander, choć zdecydowanie wolę Alek. Kelnerka przyniosła sok pomarańczowy oraz sztućce, zerkając na nas z zaciekawieniem. -- Myślisz, że jest zazdrosna? -- zapytałem Izę. -- Niby o co? -- Że to nie do jej stolika się dosiadłem. Belka odszukała wzrokiem kelnerkę, która lekko się zarumieniła. -- Idź, zapytaj, czy mam ją zastąpić. Spojrzałem w jej intensywnie zielone oczy, w których było coś niezwykłego. Czułem, jakbym się w nich zatapiał, nie próbując w ogóle szukać ratunku. -- Z braku laku i ty się nadasz -- powiedziałem. Podniosła się lekko, aby uderzyć mnie delikatnie pięścią w ramię. Dopiero teraz zauważyłem, jakie ma drobne dłonie. W moich myślach już zakradały się do moich spodni. ,,Bierz życie, jakim jest" -- powtórzyłem słowa piosenki śpiewanej przez Karola, postanawiając, że dzisiejszy wieczór spędzę jak dawniej. -- Masz kogoś? -- zapytałem nagle. -- Gdybym miała, to on by siedział tutaj zamiast ciebie. Chyba że liczy się kot? -- Kociara! -- zaśmiałem się. -- Już masz przynajmniej pewność, że czeka cię staropanieństwo. Lekko się zaczerwieniła. -- Wolę nazywać to byciem singlem. Brzmi bardziej nowocześnie, nie sądzisz? Wstała od stolika, udając się w stronę drzwi. -- -- Jeśli się pospieszysz, zdążysz mnie dogonić -- rzuciła, nim zdążyłem dokończyć pytanie. Podszedłem do lady, żeby zapłacić za nasze zamówienia, trochę żałując, że schabowy przejdzie mi koło nosa. ,,Takie jest życie" -- wytłumaczyłem sobie, ruszając za oddalającą się dziewczyną. Nie czułem potrzeby łapania jej za rękę, by poudawać choć chwilę, że jest między nami coś więcej niż tylko łapczywe pragnienie, które zapoczątkował szybki flirt. Szedłem obok niej, zastanawiając się, ile jeszcze mam czekać. Mój mały był w gotowości, skrywany przez bokserki i spodnie, ale tylko do momentu, kiedy znajdziemy się w jej mieszkaniu. Skręciła do klatki jednego z czteropiętrowych bloków, wystukując kod na domofonie. -- Które piętro? -- zapytałem. -- Na szczęście parter -- przyspieszyła kroku na schodach. Włożyła klucz do zamka, a ja przywarłem do niej od tyłu, żeby poczuła, jaki jestem twardy. Odwróciła się, naciskając jednocześnie klamkę, i wbiła swoje usta w moje. Przygniotłem ją do ściany, zdejmując z niej bluzkę, pod którą w różowym staniku ukryte były niewielkie piersi, pragnące wyjść na wolność. Jednym ruchem pozbyłem się różowego paskudztwa, pozwalając swojemu językowi wodzić po stojących już i twardych sutkach. Jęknęła głośno, kiedy przygryzłem jeden z nich, i próbowała równocześnie rozpiąć pasek moich spodni. -- Cholerstwo. -- Zaśmiała się między kolejnymi jękami. Postanowiłem przyspieszyć akcję, samodzielnie odpinając pasek i zdejmując z siebie spodnie razem z bokserkami. Chwyciła za mój nabrzmiały penis, wykonując dłonią rytmiczne ruchy w górę i w dół. -- Na pewno masz skończone osiemnaście lat? -- zapytałem zaczepnie, wkładając dwa palce w jej majtki. Nie zdążyła odpowiedzieć, bo jej usta wydały z siebie kolejny jęk rozkoszy. Kucnęła, spoglądając mi w oczy, nim włożyła go do ust. Poczułem ciepło, jakiego dawno nie doświadczyłem. Złapałem ją za włosy, chcąc nadać odpowiednią prędkość ruchom jej głowy. Było mi dobrze, cholernie dobrze, jednak nie tak chciałem kończyć tego spotkania. -- Masz gumki? -- zapytałem. Przerwała, podnosząc na mnie wzrok. -- To chyba ja powinnam o to zapytać -- zaśmiała się, idąc do pokoju. Stałem pod ścianą, czekając, aż wróci. Chciałem ją pieprzyć tutaj. Nie na łóżku w sypialni, ale tutaj, przy ścianie drzwi wejściowych, mając nadzieję, że ktoś przypadkiem nas usłyszy, idąc na wyższe piętro. Sprawnym ruchem otworzyłem srebrne zawiniątko, które mi podała, aby nałożyć cienki lateks na penisa. Odwróciłem ją twarzą do ściany, aby się wbić w nią od tyłu. Nasze ciała bujały się w tym samym rytmie, pozwalając naszym przyspieszonym oddechom wygrywać melodię, do której tańczyły. -- Zostaniesz do śniadania? -- spytała, kiedy zmęczeni opadliśmy na zimne kafle w przedpokoju. -- Zależy, jakie menu przedstawisz. -- Ostre. -- Podskoczyła, aby usiąść na mnie okrakiem. -- I apetyczne. -- Wodziła teraz palcem po moim nagim torsie. Zrzuciłem ją z siebie, nie czując potrzeby okazywania sobie więcej czułości. Zacząłem zbierać ubrania, zakładając je kolejno na siebie. -- A ty dokąd? -- zapytała, kiedy zmierzałem do drzwi. -- Kupić kolację -- odwróciłem się. -- Nie jadam śniadań bez kolacji. I gumki muszę dokupić, żebyś nie musiała mnie więcej ratować. Podniosła się delikatnie na łokciach, by wyeksponować swoje sterczące piersi. -- Jeśli masz za nie dziękować tak, jak przed chwilą, to jestem otwarta. Nacisnąłem klamkę, zastanawiając się przez chwilę, jakie myśli rodzą się właśnie w głowie Izy. Zbiegałem po schodach uradowany, wiedząc, że zaraz tu wrócę. Tego właśnie chciałem, wciąż szukałem inspiracji. MAGDA W domu zapanowały spokój i harmonia, wywołane zbliżającym się konkursem Małej Miss, do którego mama zapisała Polę. Nie lubiłam tego typu wydarzeń, ale dopóki Poli podobało się to całe strojenie, paradowanie i pokazywanie talentu przed jurorami, nie zgłaszałam sprzeciwu. Mama już od dnia narodzin wnuczki planowała jej karierę. Czasem próbowałam tłumaczyć jej, że Pola nie żyje w Wenezueli, gdzie rodziny od pierwszych chwil życia myślą o dzieciach jako o przyszłych miss, odkładając pieniądze na liczne zabiegi i szkoły chodzenia. Nigdy nie myślałam, że moja córka będzie jedną z małych ślicznotek, ubranych w wielkie tiulowe suknie, by dostać zaszczytny tytuł Małej Miss. Nigdy też nie myślałam, że Marcin z uśmiechem poprze te farmazony i sam zacznie wyszukiwać konkursy, na które wspólnie z mamą będą wozić Polę od momentu ukończenia przez nią trzech lat. Patrzyłam na to z boku, nie pozwalając, by ją malowali i męczyli wizytami u fryzjera, jak to widziałam w amerykańskich programach. Na szczęście w Polsce cały ten proceder jest delikatniejszy i dostosowany do wieku dzieci. Jedyny mankament to te ogromne suknie, ale która z małych piękności nie marzy o byciu księżniczką. Idąc, często nierównym krokiem, po scenie, spełniają marzenia swoich mam -- lub babć, jak w wypadku Poli. -- Polciu, nie uśmiechaj się tak szeroko, żeby nikt nie widział luki między twoimi zębami. -- Usłyszałam głos matki. Zeszłam do salonu, żeby zobaczyć próbę przed kolejnym konkursem. Uśmiechnięta Pola radośnie chodziła wzdłuż salonu w nowych srebrnych sandałach, dumnie machając głową, aby rozrzucać włosy. -- Jaką sukienkę założysz? -- zaciekawiłam się. -- Już myślałam, że nie zapytasz -- wtrąciła się mama, wstając z kanapy. Zerknęłam jeszcze raz na Polę, która wciąż maszerowała po salonie, dobrze się przy tym bawiąc, i zastanawiałam się, co tym razem nie pasuje mamie w sukni szytej ponoć u najlepszej krawcowej w naszym województwie. -- No zobacz, jak to wygląda. -- Podała mi błękitną sukienkę, idealnie pasującą do oczu Poli, które były tego samego koloru. -- Nie będę pytać, ile za nią zapłaciłaś -- rzuciłam z przekąsem. Mama zmierzyła mnie wzrokiem, zaciskając wargi, żeby nie powiedzieć czegoś, co mogłoby doprowadzić do kłótni między nami. Nie mogła sobie na to pozwolić. Nie teraz, kiedy byłam jej potrzebna. -- Wyciągnij te twoje szpargały i doszyj tu jakieś świecidełka -- wskazała na gorset sukni. Wzięłam do ręki wieszak, na którym wisiała suknia niewielkich rozmiarów, zastanawiając się, co jeszcze można do niej dodać, aby uczynić ją wyjątkową. -- Co powiesz na wstążkę w pasie w kolorze sandałów, która zakryje to rażące łączenie między gorsetem a spódnicą? -- zaproponowałam. -- A świecidełka? Moja matka była typową kobietą sroką, która kochała błyskotki. Czasami śmiałam się, że wyszła za mąż za tatę tylko dlatego, że wiedziała, czym zajmuje się jego rodzina. -- Doszyję je tutaj. -- Wskazałam na kołnierz i brzegi rękawów. -- To idź już i nam nie przeszkadzaj. Posłałam Poli całusa, ciesząc się, że chociaż przed konkursami córki moja mama docenia moją pasję, jaką jest szycie. Udałam się schodami do mojego pokoju na poddaszu, w którym czekała na mnie maszyna, gotowa wraz ze mną stworzyć z błękitnej sukienki wyjątkową kreację dla mojej księżniczki. Sięgnęłam po trzycentymetrową wstążkę w kolorze mieniącego się srebra, postanawiając stworzyć z tyłu sukni bujną kokardę, która doda sukni zwiewności. Wcisnęłam pewnie pedał ukochanej maszyny, by wejść w zupełnie inny świat, w którym mogłam pozostać godzinami. Kiedy szyłam, nic nie miało znaczenia. Liczyłam się tylko ja i wizja tego, co wyjdzie spod moich rąk po zakończeniu. Wizja czegoś naprawdę pięknego. ALEK Noc była pełna zwrotów akcji, w których główną rolę wciąż grało pragnienie. Głód kobiecego ciała, dotyku i smaku doskwierał mi od dłuższego czasu, lecz zapatrzony w wizję kolejnego dnia, nie miałem czasu zauważać dziewczyn, które same pchały mi się do łóżka. I pomyśleć, że dzisiejsze wyzwolenie kiedyś było wstydem. Opuściłem mieszkanie dziewczyny zaraz po obiecanym śniadaniu, które ona osłodziła lodowym deserem na pożegnanie. Było mi z nią dobrze, lecz miałem pewność, że nigdy więcej się nie spotkamy. Nie mój typ, choć w łóżku robiła cuda, o jakich długo nie zapomnę. Ruszyłem przed siebie, czując, jak lekki wiatr wpada między kosmyki moich rozpuszczonych włosów, pozwalając im delikatnie unosić się w powietrzu. Uwielbiałem to uczucie. Kochałem ten lekki pieszczotliwy dotyk niewidzialnych dłoni na skórze głowy. Chyba właśnie dla tego dotyku zapuściłem włosy. Z uśmiechem na ustach przemierzałem niewielki lasek obok starego basenu, przez który prowadziła ścieżka do mojego domu. Musiałem się przebrać -- zmienić przepocony seksem T-shirt na inny, nim pójdę na miasto. Pośród ubrań, które już dawno powinienem oddać do prania, znalazłem pogniecioną szarą koszulkę z sieciówki. Włożyłem ją, by ponownie móc zarzucić na ramię plecak i iść pochwalić się Karolowi, że znów zacząłem żyć. Energia rozpierała mnie od wewnątrz. Dziś byłem zupełnie innym człowiekiem niż wczoraj. I zupełnie inny niż po pogrzebie sprzed prawie dwóch lat. MAGDA Pola właśnie dzisiaj ma kolejny konkurs, a ja nie odważyłam się na niego pójść, nie chcąc przebywać w towarzystwie Marcina, który jak zawsze będzie kibicował jej z pierwszego rzędu. ,,Co ze mnie za matka?" -- wytykałam sobie w myślach, próbując znaleźć jakieś zajęcie. Nauka musiała poczekać. Nie byłam w stanie skupić się na czytaniu, a co dopiero zapamiętać ważne fragmenty. Patrzyłam nerwowo na zegarek, zastanawiając się, czy powinnam zadzwonić do matki. Sceptycznie podchodziłam do tych całych wyborów, jednak widok radosnej twarzy córki wynagradzał mi każde zmartwienie. Skoro ona była szczęśliwa, ja też musiałam. Chciałam być nie tylko jej matką, ale i przyjaciółką, której sama nie miałam w mojej rodzicielce. Rzuciłam się na łóżko i sięgnęłam po leżącą na nocnej szafce empetrójkę. Muzyka mnie relaksowała, dlatego teraz chciałam się jej oddać. Wcisnęłam niewielki klawisz z trójkątem, aby móc usłyszeć pierwszą piosenkę z mojej playlisty. Głos Rihanny niósł się do mojego mózgu przez kręte neuronowe połączenia prowadzące od narządów słuchu i wzroku, pozwalając każdemu ze zmysłów delektować się głosem czarnoskórej gwiazdy. Zamknęłam oczy i nie wiem nawet, kiedy zasnęłam. Obudził mnie dźwięk otrzymanej wiadomości: ,,Wygrałyśmy!!!" SMS-y od mamy od zawsze przepełnione były egocentryzmem i wykrzyknieniami. ,,Wygrałyśmy" -- powtarzałam w myślach, uznając to za wielką hipokryzję ze strony mojej rodzicielki, której jedyną rolą było zapisanie Poli do konkursu. Wstałam z łóżka, chcąc przygotować słodką niespodziankę dla mojej Małej Miss. Zeszłam do kuchni, by zobaczyć, czy w zamrażarce są jeszcze jej ulubione lody, na które chciałam wylać bitą śmietanę wraz z M&Msami, którymi zajadała się, od kiedy pamiętałam. Sięgnęłam po telefon, by zadzwonić do mamy i dopytać o więcej. -- Kiedy będziecie? -- zapytałam. Hałas w oddali upewnił mnie, że jeszcze nie wyszły z sali, gdzie organizowane były konkursy dla małych piękności. -- Jeszcze musimy pojechać na chwilę do centrum, bo Helenka chciała, żebym coś podpisała. Pani Helenka była jedną z pracownic głównego salonu jubilerskiego Szymczyk Jewelry. -- A tata nie może tego zrobić? -- Przecież pojechał do Bułgarii na jakieś targi, a ponoć to trzeba podpisać właśnie dziś, żeby móc brać udział w projekcie. -- W projekcie? -- zdziwiłam się. -- Tak, ojciec coś wymyślił, a kadry mówią, że mamy spore szanse na zwycięstwo. ,,Jak to dzisiejsze" -- pomyślałam z radością, oczyma wyobraźni widząc moją śliczną blondyneczkę w koronie i szarfie. -- Będę na was czekać -- zakończyłam. -- Z lodami. -- Powiem Poli. Na pewno się ucieszy. Rozłączyła się, a mnie nie pozostało nic innego, jak spróbować lodów, nim Pola wchłonie je wszystkie w swój mały, ale pojemny brzuch Małej Miss. ALEK Karol, widząc w oddali mój szelmowski uśmiech, domyślił się, o co chodzi, zdejmując czapkę z głowy, aby się pokłonić. Czasem miałem ochotę go zabić za te gówniarskie prztyczki, ale teraz byłem mu wdzięczny za wczorajszą dedykację. Chłopak miał rację. Byłem zbyt młody, aby wegetować, zamiast żyć. Rozstawiłem się jak co dzień, mając cichą nadzieję, że deszcz nie popsuje mi tym razem planów. Musiałem przecież zarabiać, z czegoś trzeba było żyć. Kreśliłem węglem na kartce kreski, które układały się w kształt apetycznych, choć niewielkich piersi Belki, które trzymałem w dłoniach jeszcze kilka godzin temu. ,,Opamiętaj się" -- skarciłem się w myślach, przypominając sobie o konkursie. Sięgnąłem po samsunga, by zadzwonić do Maksa. -- Czego? -- Odebrał już po pierwszym sygnale. -- Jak idą przygotowania? Maks odchrząknął głośno, co nie wróżyło nic dobrego. -- Byłeś kiedyś w czarnej dupie? -- Nie, ale wczorajszej nocy miałem zaszczyt zdobywać średnio opaloną dupę, którą byś zapewne nie pogardził -- zaśmiałem się. -- Na razie gardzę wszystkim, czego się nie da powiesić na ścianie! -- Jakbyś spróbował... Prychnął nerwowo. -- Lepiej powiedz, jak konkurs. No chyba że ta blada dupa da ci sto tysi za ruchańsko, w co raczej wątpię. -- Nie blada, ale średnio opalona, głąbie, a Szukam natchnienia. -- Żebyś się nie zesrał z wrażenia podczas tego szukania, stary. Przywaliłbym mu w łeb, jeśli byłby obok, ale w gruncie rzeczy miał rację. Nie robiłem nic, aby zmienić swój los, a pomysły musiały leżeć na ulicy, tylko trzeba było je odkryć. -- Dzięki za radę. Daj znać, jak już zapełnisz swoją ścianę. -- Dam, dam, bo wtedy skoczymy to uczcić z bladymi, średnio opalonymi, a nawet czarnymi dupami. Zaśmiałem się, ciesząc się, że choć na chwilę poprawiłem mu humor swoim telefonem. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, co czuł. Nigdy nie planowałem iść na studia, a co dopiero bronić swojego światopoglądu w sztuce. Maks jednak od zawsze miał inne plany, czym nawet mi imponował... przez krótką chwilę. Wyrwałem kartkę z rysunkiem piersi, które automatycznie kreśliła moja dłoń, pozwalając moim oczom ujrzeć ponownie biały papier. Spojrzałem na zatłoczoną Szeroką i wtedy ją dostrzegłem. Patrzyłem jak zahipnotyzowany, czując, że oto mam przed sobą bezwarunkowość, jakiej szukałem. Poczuła mój wzrok i na chwilę spojrzała mi w oczy. Ułamek sekundy wystarczył, abym upewnił się, że jest moją nadzieją. Wstałem z krzesła, by podejść bliżej. Kucnąłem przy niej, podając jej dłoń. -- Chcesz być naszym tatą? -- zapytała, lecz matka szybko ją skarciła. -- Przepraszam, czy mógłbym je narysować? -- Wskazałem kobiecie moją sztalugę. -- Trwa ogólnopolski konkurs, chciał -- Ogólnopolski, pan mówi? -- Zamyśliła się na chwilę. -- Ależ proszę je malować, tylko wie pan, Tosia dopiero idzie do fryzjera. -- Tosia? Utkwiłem wzrok w ślicznej blondynce, zastanawiając się, czy imię Antonina na pewno do niej pasuje. -- Nie, nie. Tosia to maltańczyk, a to -- wskazała na dziewczynkę -- to jest Łucja druga. Ja jestem pierwsza oczywiście. Starałem się nie zaśmiać, by nie urazić kobiety, jednak nie dałem rady. ,,Łucja druga" -- powtarzałem w myślach, czując, że zawsze mogło być gorzej. Mogła się nazywać Vannessa junior czy Dżesika druga. Łucja brzmiało nawet dumnie, choć średnio pasowało do dziewczynki. Ustawiłem przed sobą blondyneczkę tulącą do siebie niewielkiego maltańczyka, zupełnie zapominając o patrzącej na moje dłonie kobiecie. Kreśliłem na kartce pewne kreski, które już po chwili pozwalały rozpoznać dziewczynkę. Starałem się uchwycić wszystko, kładąc szczególny nacisk na złączenie się tych dwóch spojrzeń w jedno. Miłość kilkuletniej Łucji i całkowite oddanie małej Tosi, liżącej co chwilę twarz dziecka. Obraz był już prawie skończony, kiedy zaczęły docierać do mnie słowa dziewczynki, którymi mnie przywitała. ,,Może nie miała ojca?" -- rozmyślałem, szybko przypominając sobie oschłe słowa kobiety. Zerknąłem ukradkiem na matkę i spostrzegłem, jak skubie skórki zadbanych paznokci. Zupełnie nie pasowała mi do widoku, jaki tworzyłem na kartce papieru, na którym widniała jej córka z psem. Była przy nich zbyt wyniosła, jakby sztuczna. -- Ładnie pozujesz -- zagadnąłem małą blondynkę z lekko kręconymi włosami. -- Dziękuję, mamusia też mi tak mówi. Zaskoczyła mnie płynnością swojej wypowiedzi oraz grzecznością, jaka z niej biła. Już nie tylko jej zewnętrzny widok napawał mnie radością i uznaniem, ale także i wnętrze, pełne uniwersalnych wartości, które były obce wielu młodym ludziom, a co dopiero dzieciom. -- Czy obraz będzie w gazecie? -- Jeśli wygram, to Łucja druga będzie wszędzie -- zaśmiałem się. -- Doskonale, zatem życzę powodzenia. Nawet nie spojrzała na obraz, tylko chwyciła dziewczynkę za rękę, idąc z nią w stronę pomnika Kopernika. Mała odwróciła się, aby mi jeszcze raz pomachać, lecz w jej oczach już nie było tego błysku, który zdawał się pozostawać jedynie na kartce przede mną. Spakowałem rysunek do teczki, szukając w telefonie adresu od Maksa. Byłem gotów wysłać pracę i tylko w rękach komisji leżało teraz dostrzeżenie piękna, które ja miałem okazję zobaczyć na żywo. Pognałem na pocztę, przy której zazwyczaj liczyłem pieniądze. Tym razem miałem nadać przesyłkę. Opakowaną w papier teczkę dokładnie oznakowałem i podpisałem, dodając w okienku, że ma pójść poleconym. Chciałem mieć pewność, że paczka na pewno dotrze do stolicy. Uradowany opuściłem budynek poczty w podskokach, biegnąc na swoje stałe miejsce. Mijający ludzie w ogóle nie zwracali na mnie uwagi, dopiero Karol podszedł, kiedy ponownie zasiadłem na krześle. -- Pojebało cię. -- Jeśli tak wyglądają pojeby, to owszem, ale, stary, mam szanse na sto kafli. Karol zmierzył mnie niepewnym wzrokiem. -- Stówę to ja czasem w godzinę rypię, a ty malowałeś tę małą przynajmniej ze dwie. Babka prawie sobie całe palce oskubała ze skóry, czekając na koniec. ,,Ponad dwie godziny" -- powtórzyłem w myślach. Zupełnie nie czułem upływającego czasu. Dla mnie to była krótka chwila, ale Karol mógł mieć rację. Detali nie sposób uchwycić w kilkanaście minut. -- Sto tysięcy kafli -- poprawiłem się. -- Jak wygrasz, to stawiasz mi bibę. -- Ja cię na twoją bibę zapraszam już teraz. Sam mówiłeś, że muszę zacząć żyć, a seks na pewno mi to ułatwi. -- Podryw? -- zdziwił się. Puknąłem go w czoło. -- Ja nie podrywam, dupy same pchają mi się do łóżka. -- Właśnie widzę, że musisz je przepędzać. -- Puścił oko i odszedł w swoją stronę. Przez chwilę zastanawiałem się, czy zadzwonić do Maksa, ale trzeźwość umysłu kazała mi nie drażnić lwa przed jego najważniejszą jak dotąd wystawą. Uśmiechnąłem się do siebie, ponownie chwytając węgiel, aby móc tym razem swobodnie malować piersi Izabeli, które wciąż siedziały w mojej głowie. MAGDA Tym razem przegięła. Moja matka była zdolna do wszystkiego, ale teraz przeszła samą siebie. Kto jej pozwolił zapisać mnie i Marcina do jakiegoś gównianego terapeuty? Owszem, mogłam nie iść, ale widok jęczącej tygodniami matki zdecydowanie dodawał mi sił, aby wytrzymać tę godzinę w towarzystwie mojego byłego męża na kanapie u renomowanej terapeutki, która miała jej zdaniem przemówić mi do rozumu. Punktualnie stawiłam się pod gabinetem mieszczącym się na ulicy Świętopełka, mając nadzieję, że doktor Krakowiak nie pozwoli nam długo czekać. -- Zapraszam państwa do gabinetu -- powiedziała uśmiechnięta recepcjonistka, po czym wskazała mnie i Marcinowi drzwi. Ustąpił mi miejsca, chcąc pokazać się z najlepszej strony. Wiedział, że nie dam rady opowiedzieć o naszych problemach i wszystkim, co mnie spotkało, obcej osobie, a to dawało mu nade mną przewagę. Nie jest łatwo wyznać, że ktoś, kto miał cię kochać, uczynił z twojego życia prawdziwe piekło, które rozgrywało się za zamkniętymi drzwiami sypialni. -- Proszę, niech państwo usiądą. -- Ładna brunetka w ołówkowej sukience zaprosiła nas na kanapę przed sobą. -- Z czym macie państwo problem w małżeństwie? Marcin złapał moją dłoń, którą szybko wyrwałam. -- Żona jest wrażliwa -- Była żona -- poprawiłam go. -- I nie jestem wrażliwa, tylko w końcu przejrzałam na oczy. Kąciki ust terapeutki leciutko uniosły się ku górze. -- Co ma pani na myśli? -- zapytała. -- Mam na myśli to, że ten człowiek zmarnował mi pięć lat mojego życia i wciąż wchodzi z brudnymi butami w nowe, które chcę zacząć budować. -- Pochwal się lepiej, że masz kogoś. Pewnie od zawsze mnie zdradzałaś -- naskoczył na mnie. -- Ty jesteś chory! -- krzyknęłam, zaciskając nerwowo pięści. Terapeutka wstała, by złapać moje dłonie. Spojrzała mi w oczy, jakby chcąc z nich coś więcej wyczytać. -- Czy mogłaby pani napisać, co według pani było piękne, wyjątkowe w waszym małżeństwie, za co pani dziękuje mężowi? I pana oczywiście też o to proszę. -- Podała nam kartki i długopisy, abyśmy mogli stworzyć swoje listy. Siedziałam skulona, zapisując jedynie jedno słowo na mojej kartce, kiedy Marcin wciąż coś notował. -- Możemy zaczynać? -- zapytała Krakowiak po kilku minutach. Skinęliśmy głowami. ,,Chociaż w tym się zgadzamy" -- pomyślałam smutno, spoglądając na moją kartkę. -- Pola. Marcin uśmiechnął się głupkowato. -- Co dalej? -- zachęcała terapeutka. -- Dalej jest dno. Mina Krakowiak świadczyła o tym, że zupełnie się tego nie spodziewała, a oczy Marcina nabrały wyrazu wrogości, którą znałam od dawna. ,,Słabo się kamuflujesz" -- szydziłam z niego w myślach. -- A pan? Co pan zapisał? -- Nie wiedząc, jak wyjść z opresji, poprosiła mojego byłego męża o przeczytanie swojej listy. Marcin posłał jej przyjazny, choć sztuczny uśmiech, po czym zaczął czytać: -- Pola, Dominikana, Turcja, Zakynthos, ślub, rocznice. Czytać dalej? Do moich oczu napłynęły łzy. Nienawidziłam go, ale kiedyś go przecież kochałam. Nasz ślub może nie wyglądał jak z bajki, ale na pewno był jednym z piękniejszych w naszym mieście. A liczne wyjazdy, w czasie których Marcin był zupełnie inny niż w domu, i rocznice, które świętowaliśmy co rok w innym Doskonale pamiętam weekend na Mazurach, kiedy Marcin zaproponował, byśmy starali się o kolejne dziecko, jak tylko on skończy studia medyczne. To było dwa lata temu. Niby niedawno, a ja czułam, jakby dzieliła nas od tego cała wieczność. Rozpłakałam się i wybiegłam z gabinetu. Musiałam wyjść na świeże powietrze. Chłonąć je, by móc spokojnie oddychać. -- Magda, nie skreślaj nas, proszę. -- Poczułam dłoń Marcina na ramieniu. Wciąż cholernie piekła moje ciało. -- Nie potrafię. -- Spojrzałam na niego, by powiedzieć mu to prosto w oczy. -- Na pewno nie teraz. -- Odwróciłam się, by pójść w stronę taksówki. Nie spoglądałam za siebie, nie chcąc słuchać rozumu, który podpowiadał mi, że każdy ma prawo do kolejnej szansy. Wolałam posłuchać serca, w którym już od dawna nie było miejsca dla Marcina. ALEK Wypadłem z obiegu, zatrzymując się w czasach, kiedy w klubach na ścianie łazienek wisiały automaty z prezerwatywami, aby robić to ,,bezpiecznie" w kiblu. Nie wiedziałem, że w międzyczasie świat poszedł do przodu i powstało coś takiego jak ,,love roomy". Pewnie gdyby nie Lidka, z którą spędziłem namiętny weekend, wciąż nie wiedziałbym o istnieniu tajemnych pokoi w lepszych lokalach. To jej pytanie: ,,Idziemy do love roomu?", zapoczątkowało wszystko. Była klasyczną pięknością. Długie, zgrabne nogi, płaski i odkryty brzuch, kształtne piersi i ciemne, długie włosy wpadające regularnie w rowek pośrodku biustu. Lidka nie patyczkowała się z życiem. Brała je garściami, co mi imponowało. Nie musiałem się zastanawiać nad odpowiedzią, bo ona już trzymała mnie za rękę, prowadząc w głąb sali, gdzie czekało kilkanaście przylepionych do siebie par. -- Pocałuj mnie -- szepnęła mi do ucha, delikatnie je nadgryzając. Wpiłem się w jej gorące usta, wkładając w nie język. Odpowiedziała tym samym, pozwalając naszym ciałom podjąć ten sam taniec. -- Będziemy tyle czekać? -- zapytałem, patrząc, ile jeszcze par jest przed nami. -- Zaraz część pójdzie do kibla, zakład? -- Pokazała idealnie białe zęby, jednocześnie wskazując głową na jedną z oddalających się par. Przyparłem ją do ściany, aby poczuła moją męskość. Cholernie mnie kręciła. Taka bezpruderyjna, pewna siebie i szalona. Ścisnęła dłonią moje krocze, sięgając po moją prawą dłoń, którą włożyła w swoje obcisłe legginsy. -- -- zawahałem się. -- Myślisz, że oni patrzą? -- zaśmiała się, przygryzając moją dolną wargę. -- Jedną nogą już są po tamtej stronie. -- Wskazała na drzwi pokoju ze srebrnym napisem ,,love room", pod którym widniała tabliczka ,,zajęte". Włożyłem dłoń pod jej bieliznę, próbując odnaleźć najczulszy punkt. Jęknęła, nim zdążyłem wsadzić w nią palce. Pieściłem ją chwilę, czekając na jej ruch. Lidka wyraźnie odpłynęła w rozkoszy, kiedy otworzyły się drzwi pokoju. Spojrzała na mnie zawadiacko, ciągnąc za rękę w stronę drzwi. -- My musimy -- rzuciła mijanym parom, pospiesznie zamykając za nami drzwi. Zerknąłem na przytulny pokój z wielkim lustrem na suficie, dopiero po chwili zauważając ogromne łoże, na którym zapewne przed chwilą zabawiała się inna para. Lidka ściągnęła zręcznym ruchem pasek moich spodni, podając mi go do ręki. -- Zwiąż mnie i pieprz! -- Rzuciła się na łóżko, przykładając ręce do metalowego zagłówka. Zrobiłem, jak kazała, nie myśląc przy tym, że za drzwiami czekają inni. Wiła się na łóżku, skopując czarną pościel na ziemię, kiedy próbowała się unieść, by mnie pocałować. Sapałem ciężko, słysząc jej jęki, które kazały mi przyspieszyć i wchodzić w nią mocniej, głębiej, pewniej. Doszliśmy w tym samym czasie. Opadłem na nią, chcąc pocałować ją w podziękowaniu. -- Spieprzamy stąd. -- Odepchnęła mnie. -- Rozwiąż mnie. Inni czekają. I tak właśnie z nią było. W tygodniu mieliśmy swoje życie, o którym sobie nie opowiadaliśmy. Zaś całe weekendy spędzaliśmy razem, piliśmy w klubach, bzykając się, gdzie popadnie. Lidka dała mi kopa, pokazując, że powinienem zacząć żyć, po czym zniknęła, nie zostawiając nawet numeru telefonu. MAGDA Telefon od Aśki przerwał moją naukę, która i tak daleka była od nazwania ją owocną. -- Madziak, ale ta twoja Polka to jest śliczna -- zaczęła rozmowę podekscytowana. Przyjaźniłyśmy się od gimnazjum, choć nawet jej przez długie lata wstydziłam się wyznać, jak wygląda moje małżeństwo z Marcinem. -- Widzisz ją regularnie, więc nie rozumiem tych zachwytów. Choć to miłe, dziękuję -- przyznałam. -- Widzę, widzę i wiem, że to najładniejsze dziecko na całych Wrzosach, jak nie w całym mieście, ale w gazecie wygląda fenomenalnie. Przypomniałam sobie o niedawnym konkursie Małych Miss. Pola musiała wyglądać rewelacyjnie w błękitnej sukni, do której doszyłam kilka dodatków dzień wcześniej. -- Sukienka podkreśla jej oczy -- powiedziałam. -- Nie widzę sukienki, ale wiedz, że Pola malowana pastelami wygląda tutaj jak rzeczywista. I do tego ta Tośka. Zawahałam się chwilę. ,,Jaka Tośka, jakie pastele?" -- zastanawiałam się, dochodząc powoli do wniosku, że jestem już chyba przemęczona nauką. -- Aśka, o jakiej ty gazecie mówisz? -- Będę u ciebie za pięć minut. Macie dzisiejsze ,,Nowości"? Rozłączyła się, nim zdążyłam odpowiedzieć na jej pytanie. Zeszłam na dół poszukać dzisiejszego wydania toruńskiego dziennika, lecz nigdzie go nie znalazłam. ,,Pewnie mama zgarnęła egzemplarz, żeby mieć co czytać w pracy" -- domyśliłam się, bojąc się jej reakcji na widok wnuczki w gazecie. Pola bawiła się w swoim pokoju, kiedy Aśka zapukała do drzwi, przykładając mi do twarzy wizerunek Poli zajmujący prawie jedną czwartą strony. -- O, kurwa! -- Nie wiedziałam, co powiedzieć. -- Madziak, miałaś nie bluzgać po rozwodzie, pamiętasz? -- przypomniała mi złożoną obietnicę. -- Ale jak tu zachować spokój, kiedy ktoś bezprawnie maluje moją córkę i wysyła to do prasy? -- denerwowałam się. Aśka zabrała mi gazetę, popychając mnie lekko w stronę salonu. -- Siadaj i słuchaj. -- Wskazała na szarą kanapę. -- ,,Aleksander Gruszczyk laureatem nagrody Ministra" -- czytała. -- ,,Pochodzący z Torunia uliczny malarz zajął pierwsze miejsce w konkursie plastycznym dla osób nieposiadających wykształcenia artystycznego pod tytułem <
Produkt wprowadzony do obrotu na terenie UE przed 13.12.2024
Szczegóły | |
Dział: | Książki |
Kategoria: | Literatura piękna, Dla kobiet, Powieść społeczno-obyczajowa, Pakiety, książki dla babci |
Wydawnictwo: | Lira Publishing |
Wydawnictwo - adres: | alicja.berman@wydawnictwolira.pl , http://www.wydawnictwolira.pl , PL |
Oprawa: | miękka |
Okładka: | pakiet |
Wymiary: | 197x135 |
Liczba stron: | 656 |
ISBN: | 9788366229068 |
Wprowadzono: | 30.03.2019 |
Zaloguj się i napisz recenzję - co tydzień do wygrania kod wart 50 zł, darmowa dostawa i punkty Klienta.