Nikt nie spodziewał się, że szkolny oprawca odbierze sobie życie- a jednak Chris Collins właśnie tak uczynił. Pozostawił swoich bliskich z niedopowiedzeniami. Jego śmierć szczególnie przeżywa jego brat bliźniak, Andrew. Chce dowiedzieć się, co doprowadziło Chrisa do takiego kroku, a jedynym rozwiązaniem zdaje się być amatorskie śledztwo wśród znajomych. Należy też wspomnieć, iż Andy jest feniksem- hybrydą czarodzieja, anioła, elfa oraz człowieka. Swoje kroki kieruje do -jak mu się zdawało- przyjaciół zmarłego brata ze szkoły. W taki sposób poznaje zmiennokształtnego Mattiego, półanioła Scotta, półnimfę Justine oraz jej brata, telepatę Vincenta. W toku "śledztwa" okazuje się, że on sam wykazuje pasożytnicze zdolności, tak jak jego nowi znajomi. Ponadto każde z nowych znajomych ukazuje mu zupełnie inny obraz jego bliźniaka- od szkolnego prześladowcy do wspaniałego przyjaciela. Który obraz jest tym prawdziwym? I co tak naprawdę doprowadziło do samobójstwa Chrisa?
Widząc przed sobą ogromne tomiszcze miałam cichą nadzieję, iż obszerność równa się dobrej historii. W końcu niejedna dobra książka z gatunku fantastyki mogła pochwalić się dużą ilością stron- wiadomo, aby dobrze przedstawić stworzony przez siebie świat, trzeba poświęcić na to sporo miejsca. Tutaj mam jednak mieszane uczucia.
Pasożyty to swego rodzaju mieszańce, hybrydy, które mają przeróżne zdolności, wpływające na drugiego człowieka. Tak jak między innymi w przypadku Vincenta, który dzięki mocy telepaty może wpływać na myśli innych czy Mattiego, potrafiącego przybrać postać dowolnej osoby. Andrew -jak zagubiona owieczka- trafia między pasożytów i nieoczekiwanie znajduje w nich swego rodzaju sojuszników. Każdy z nich ma inne wspomnienia o jego bracie, od negatywnych po te bardziej pozytywne, co nie ułatwia mu sprawy. Nieoczekiwanie na jaw wychodzi, że mimo dotychczasowego braku jakichkolwiek zdolności, po śmierci brata zaczynają się u niego objawiać pewne... talenty.
Głównym problemem dla mnie w tej książce jest narracja. Zasadniczo zazwyczaj jeżeli autor chce nam przekazać punkt widzenia różnych bohaterów, poświęca na to cały rozdział. I nierzadko skupia się na dwóch- trzech postaciach. Tutaj zaś mamy dostęp do przemyśleń każdej z postaci, przy czym autorka nie poświęciła na to rozdziału czy nawet kilku stron, lecz dosłownie urywki. I tak czytamy o wydarzeniach z perspektywy Mattiego, żeby po połowie strony przeskoczyć do Justine. Jest to zwyczajnie męczące i wprowadza niepotrzebny chaos do całej historii. Często miałam problem z ogarnięciem, w której właściwie części opowieści jestem. Ostatecznie z wydarzeń nie wiedziałam praktycznie nic- wspomnienia o Chrisie przeplatają się z teraźniejszością, do tego wszystko to z kilku perspektyw, dość skromnie opisanych. Po pewnym czasie zaczęłam gubić się nawet wśród bohaterów i relacjach, jakie łączyły ich ze zmarłym. Niemożliwie utrudniało mi to odbiór lektury. Już nie wspominając o tym, że przewija się tutaj tyle podgatunków (czyt. do grupy pasożytów należą właśnie półnimfy etc.), co nieomal skłoniło mnie do zapisywania w notesie "kto z kim i dlaczego". Nieomal.
W tle przewija się także wątek miłosny, a może raczej- kilka wątków. Mowa tutaj nie tylko o tych związanych z Chrisem, ale także relacje, jakie panują wśród żyjących bohaterów. Galimatias. Chwilami miałam wrażenie, że autorka bardziej skupia się na przedstawieniu codzienności, ciętych ripost i rodzących się romansów niż na wątku głównym- powodach samobójstwa Collinsa. I w dużej mierze właśnie to wypełniało to prawie siedmiuset stronicowe tomiszcze. A szkoda, bo książka mogła być bardzo dobra.
Bardzo trudno jest mi lekturę ocenić. Spotkałam się tutaj ze zbyt dużym chaosem, by wyciągnąć jakiekolwiek pozytywne wnioski. Jedyny, jaki mi się nasuwa to ten, że nie ma możliwości czytania tej historii bez pełnego skupienia (i robienia notatek na bieżąco).
Opinia bierze udział w konkursie