Powieści Marcina Wolskiego są dość rzadkim przykładem popkultury konserwatywnej, takim Danem Brownem a rebours, gdzie niecne spiski knuje nie, dajmy na to, Kościół Katolicki, a siły postępu, tolerancji i politycznej poprawności. Dla jednych będzie to magnes czytelniczy, dla innych skuteczna antyreklama niemniej, pomijając ideologię, jest to porządna literatura rozrywkowa, w swojej klasie bardzo dobra. Nie spodziewajcie się zresztą dydaktycznej czytanki bohaterowie Wolskiego nie stronią od różnych przyjemności, zwłaszcza seksu, niekoniecznie małżeńskiego.
Pies w studni ma pomysłów na kilka powieści, szkoda tylko, że autor czasem zbyt skupia się na sensacyjnej intrydze, ale to już stała cecha fabuł Wolskiego wada czy zaleta, zależy dla kogo. Początkowo akcja toczy się w renesansowych Włoszech, gdzie bohater Alfredo Derossi malarz i filozof o libertyńskich zapędach - wymyśla Oświecenie (a w konsekwencji i naszą epokę), będąc kimś w rodzaju Leonardo Da Vinci i Giordano Bruno jednocześnie, ale o większym wpływie na losy świata ta część powieści faktycznie może nasuwać skojarzenia z Umberto Eco, jakie miał jeden z recenzentów zresztą w ogóle nie jest ona młotem na lewicę, dlatego czytając ją, sądziłem, że wydawca pomylił notkę z okładki. Postmodernizm całkowity, bohater cytuje Darwina, zastanawia się nad elektrycznością itd., jednak klimat epoki oddany jest wiarygodnie, i z powodzeniem mogłaby to być powieść historyczno-fantastyczna, coś jak Narrenturm Sapkowskiego (czarownice i stosy też tu mamy, choć o innej trochę motywacji, jak się okazuje).
Potem jednak powieść wykonuje kilka zaskakujących wolt fabularnych, akcja przenosi się w czasy współczesne, czytelnicy (przynajmniej ja) robią głośne buu, a powieść zaczyna sprawiać wrażenie zlepionych z kilku samodzielnych części, dopiero potem posklejanych i podretuszowanych tak, by do siebie pasować. Robi się z tego komiks prozą, chociaż mimo wszystko autorowi udało się kilka razy mnie zaskoczyć kolejnymi zawirowaniami fabularnymi i niebanalnymi spostrzeżeniami. Potem na szczęście znów jest lepiej, okazuje się, że nie o samą intrygę tu chodzi. Mamy w powieści i ostrą satyrę na dzisiejsze media, i historię dość radykalnego nawrócenia, a także odnowy religijnej i też pewien antyutopijny projekt jednak utopii, bo wymarzonym przez autora punktem docelowym naszej cywilizacji jest świat rzetelnych, nie manipulujących mediów; świat, gdzie możliwe jest, że taki, dajmy na to, Jerzy Urban albo Larry Flynt zwijają interes, albo lepiej, zakładają Telewizję Niepokalanów. Co jest tu większą fantastyką, zastanawiałem się czytając, podróże w czasie czy takie coś? Autor wykazał się też pewnym profetyzmem, bo przecież opisane przez niego idealne, rzetelne media, i pewna odnowa duchowa, miały przecież miejsce w kwietniu 2005 roku (i może 2010).
Mimo że powieść jest nierówna i posklejana warto. Jest ciekawym przykładem antykomercyjnej komercji mamy wyrazisty sprzeciw wobec ogłupiającej popkultury w powieści będącej przecież jej częścią, która przecież czerpie obficie z jej dorobku (trochę seksu i trochę trupów od czasu do czasu, poza tym postmodernizm i puszczanie oka do czytelnika). Jest już dość stara, wydana w okolicach 2000 roku, zdobyła swego czasu trochę rozgłosu w fantastycznym światku i z perspektywy czasu została uznana za szczytowe osiągnięcie autora.
Opinia bierze udział w konkursie