Czy zdarzyło wam się czytać "Kroniki żelaznego druida"? Jeśli nie to koniecznie musicie to nadrobić. Te kilka książek zawierały w sobie wszystko czego można oczekiwać po rasowym urban fantasy. Po ulicach miasta leniwie przechadzały się wampiry i wilkołaki, Loki oczekiwał na Ragnarok, została otwarta pierwsza szkoła da druidów, licznie pojawiały się hinduskie demony, wiedźmy, selkie a nawet Jezus Chrystus czy łososiolubny niedźwiedź z Alaski. Po autorze, który ma taką wyobraźnię, można się spodziewać wszystkiego co najlepsze. Dlatego jak dowiedziałam się, że Dom Wydawniczy Rebis zamierza wydać najnowszą książkę Kevina Hearnea to nie wahałam się ani chwili. Cieszyłam się, że tym razem światło neonów padło na rasę olbrzymów, dość zaniedbaną przez autorów fantasy. I tak rozpoczęła się moja przygoda w olbrzymim świecie.
Szykuje się inwazja olbrzymów. Te gigantyczne i agresywne istoty pragną zawładnąć światem. Ludzkość nie zamierza na to pozwolić. Wojowniczka Tallynd rozpoczyna nierówną walkę w obronie wolności i życia własnych synów. Abhi, wychowany w rodzinie łowców, nie ma ochoty podzielić losu swoich przodków. Decyduje się na opuszczenie rodzinnego domu i wyrusza na poszukiwanie własnego przeznaczenia. Przez przypadek dowiaduje się, że włada magiczną mocą, która może pomóc w walce z olbrzymami. Moc ta nazwana kenningiem, jeśli nadużywana może nawet zabić.
Historyk Dervan dostaje zlecenie spisania opowieści barda, który pojawił się na głównym placu miasta. Wciągnięty w skomplikowaną intrygę boi się, że wyjdą na jaw jego najskrytsze sekrety. A to dopiero początek...
Muszę wam przyznać, że rzadko kiedy spotykam się z tak fenomenalnym początkiem książki. Wyobraźcie sobie wielki plac w centrum miasta, albo greckie koloseum pełne wrzeszczącej gawiedzi, bo takie skojarzenie mi się nasuwało cały czas, i nagle nastaje cisza. Na scenę wchodzi bard, jednak nie taki jakiego znamy z powieści o Wiedźminie. Jest to osoba szczególna, to zmiennokształtny, istota która może być każdym z nas, raz jest waleczną heterą by w następnej opowieści szyć z łuku niczym szalony elf. Rozpoczyna się opowieść o wojnie z olbrzymami, która spustoszyła kraj pozostawiając skrwawionych ocalałych, którzy teraz są jej słuchaczami. Tak naprawdę tych opowieści jest wiele, wiele punktów widzenia, które splatają się w jedną całość. Taka historia szkatułkowa. Otwierasz wieczko i dostajesz zapisany pergamin, a na dnie pudełka jest kluczyk do następnego. I następnego. Już od dawna wiedziałam, że autor przymierza się do takiej formy narracji, i gorąco mu kibicowałam, jednak efekt jest wielce niecodzienny. Ale czy dobry? Poznanie historii z kilkunastu różnych perspektyw, zarówno ludzi jak i olbrzymów, jest z pewnością pozytywnym doświadczeniem jednak nasza powieść to nie tylko zbiór opowiadań snutych przez charyzmatycznego barda. Nasz narrator ma również własne, skomplikowane życie, które stanowi drugie tło powieści. Przyznam szczerze, że często ciężko było mi za tym wszystkim nadążyć. Z jednej strony przed moimi oczami przewijał się panteon barwnych, walczących z olbrzymami postaci, z drugiej oczami wieszcza poznawałam nowy dla mnie świat nieznanych mi ras, a na dokładkę autor zaangażował mnie w intrygę polityczną. Co prawda gdzieś pod koniec książki, weźcie pod uwagę że dzieło Hearnea ma ponad 720 stron, wszystko zaczęło się łączyć w logiczną całość, to początkowy chaos miał duży wpływ na mój odbiór książki. Pomysł jak się okazało był bardzo dobry, niestety gorzej poszło z wykonaniem. Choć nigdy nie narzekam na nadmiar akcji tak tym razem było jej stanowczo zbyt dużo. Na pocieszenie dodam, że w kolejnym tomie autor odchodzi od "szkatułkowej" narracji a co za tym idzie fabuła będzie bardziej przejrzysta, liniowa. Przynajmniej takie chodzą słuchy.
Olbrzymy to postaci raczej zaniedbane przez autorów fantasy. Mi osobiście kojarzyły się z istotami żyjącymi samotnie w górach, coś bardziej jak Yeti bo trudne do zobaczenia. By zyskać ich przychylność trzeba było przemierzyć górskie granie, przeprawić się przez pokryte śniegiem przełęcze ze skarbem na plecach, gdyż wiadomo giganci lubią błyskotki. Wydawało mi się, że są to istoty, które nie angażują się w losy świata, są samotnikami żyjącymi w jaskiniach gdzie nie dochodzą żadne wiadomości. Tym razem jest inaczej. Olbrzymi się zorganizowali i podbijają grupami świat. Sześć nacji musi znaleźć siłę (i magię) by stawić im czoło. Brzmi interesująco? I właśnie takie jest. Mnogość punktów widzenia, analiza wydarzeń zarówno z ludzkiej jak i "olbrzymiej" perspektywy sprawia, że wojna wydaje nam się nieunikniona i jesteśmy w stanie zrozumieć co były jej przyczyną. Migracje ludności, osiedlanie się bez pozwolenia, duma to tylko jedne z licznych powodów, które znajdziecie w tej epickiej powieści. Autor stworzył niezwykle rozbudowany świat pełen odrębności kulturowej , gdzie na każdym kroku coś nas zaskakuje. Co prawda mnogość zawartych w książce historii i liczba pojawiających się, coraz to nowych, bohaterów sprawia, że tak naprawdę poznajemy ich tylko powierzchownie, to i tak jestem pod ogromnym wrażeniem, gdyż autorowi udało się stworzyć coś unikatowego i oryginalnego. Jest to jedna z nielicznych książek fantasy ostatnich lat, która nie jest kopią dzieła innego twórcy. Jeśli widzimy tu inspirację poprzednikami to jest ona niezwykle subtelna. Zresztą już po przeczytaniu "Kronik żelaznego druida" wiedziałam, że autor jest w stanie stworzyć świat jakiego jeszcze nie znałam. I to nie jeden. Innowacyjny jest również system magii. Można zauważyć, że jest ona wzorowana na czterech żywiołach i każda z nacji dostała jeden z jej rodzajów, Bryn kenning wody, Rael ziemi itd. Magia ta może się manifestować w różnoraki sposób, przybierać różne postaci i jest to zależne od żywiołu z którego się wywodzi. Nie wszyscy ludzie zostali obdarzeni magicznymi mocami jednak ci, którzy mają w sobie tę iskrę muszą bardzo uważać. Magia u Hearnea to żywioł, samospalający się feniks, który jeśli nie jest kontrolowany to spali również istotę posługującą się tym szczególnym darem. Nie jeden był taki co zużywszy zbyt dużo mocy w jednej chwili z młodego, jurnego mężczyzny zamienił się w kulejącego staruszka. Jak widać nie tylko olbrzymi są plagą i zagrożeniem, zła siła tkwi również w nas samych. I czy tylko ja odniosłam wrażenie, że głównym celem kenningów jest połączenie się w jedną wielką całość? Troszkę to przerażające biorąc pod uwagę jaki potencjał niesie ze sobą ta jeszcze nie do końca poznana i odnaleziona moc.
Hearne to prawdziwy bajkopisarz, i w przypadku powieści fantasy takie określenie jest jak najbardziej pozytywne. To osoba pasjonująca się mitami i historią, która potrafi połączyć te dwie rzeczy w interesującą całość. W jego twórczości znajdziemy zarówno nuty germańskich czy islandzkich legend, jak i magiczne sztuczki i specjalności ze znanych gier komputerowych. To co bohaterowie robili z magią kojarzy mi się ze zdolnościami postaci z Guild Wars II, jednej z moich ulubionych gier RPG w której sam kształtujesz własną postać i jej magiczne zdolności. Jednak tak jak napisałam wyżej, stworzenie nowego i oryginalnego świata tym razem odbyło się kosztem jego obywateli. Czytelnikowi może być trudno poczuć więź z bohaterami, gdyż po prostu za mało czasu z nimi spędzamy.A szkoda gdyż... proszę państwa jest to jedna z nielicznych książek fantasy, której bohaterowie wywodzą się ze środowisk LGBT. Oczywiście tak się to nie nazywa i nie ma tutaj żadnego coming outu, jednak związki jednopłciowe są czymś normalnym w świecie Teldwenu. Ciekawostka prawda? Autor opisał sześć głównych nacji i każdej z nich poświęcił tyle samo czasu. Nie ma tutaj osądzania, wychwalania czy piętnowania. Każdy ma tyle samo czasu "na ekranie" i musi go w pełni wykorzystać. Muszę przyznać, ze "Plaga olbrzymów" to bardzo nowoczesna i tolerancyjna powieść. Taka ponad podziałami.
Troszkę mi zajęło by poczuć się zaintrygowaną, a jeszcze więcej by całkowicie wciągnąć się w tę powieść. Jednak udało się. Budowanie świata nie jest sprawą łatwą i tylko dobry architekt jest w stanie sprawić by widzowie się nie nudzili. Kevin Hearne jest architektem wyborowym. Teraz bogatsza o nowe historie, znająca podstawy konfliktu z niecierpliwością czekam na kolejne tomy. Czekam na syntezę lub całkowitą eliminację magii, na małe potyczki i zmienne sojusze, na kłębiące się w głowie autora scenariusze prowadzące do epickiej bitwy o świat. I wiecie co jest w tym najlepsze? Że wiem, że się doczekam. Polecam i wam, poczekajmy razem.
Opinia bierze udział w konkursie