Pocałunki wiatru to naprawdę nietypowa książka. Ukazuje nam efekt przemijania i jednocześnie zaznacza, że niektóre rzeczy, czy też ludzie w ogóle się nie zmieniają. Powrót Karoliny do rodzinnego gniazda jest tego dobrym przykładem. To właśnie dwadzieścia lat temu uciekła od rodziców, którzy nie tylko ją kontrolowali, ale i wciąż dawali odczuć, że była we wszystkim niewystarczająca. Teraz życie zmusiło ją do powrotu w rodzinne progi. Oj bardzo jej współczułam tego powodu, tym bardziej, że rodzice zamiast się radować, robili jej z tego powodu wywody. Jakby wręcz wyliczali ją z każdego kawałka chleba, który teraz u nich zjadła. Matka wciąż ma na nią focha i bardzo teatralnie się przy tym zachowuje. To taki typ toksycznej osoby, która nigdy z niczego nie potrafi być zadowolona. Doskonale znam ten typ ludzi. Niby się za nimi tęskni, bo to rodzina, jednak wyobrażenie o nich zawsze jest lepsze, niż rzeczywistość.
Powrót do domu nie napawa Karolinę optymizmem, gdyż nawet jej dawni znajomi zbyt wiele się nie zmienili. Tu mnie zdziwiły opisy, które ukazywały ich w tym gorszym świetle. Nie było tu niesamowitych macho, tylko żonaci mężczyźni, ich dzieci znacznie odbiegający wyglądem od normy, oraz piwne niespokojne brzuchy, które gdy właściciel rechotał, podskakiwały w dziwnym rytmie. Mamy też opis zaniedbanego ogrodu, wiele niepotrzebnych rzeczy, które wymagają uprzątnięcia i taki zwykły rytm życia na wsi. Od razu przypomniało mi się moje dzieciństwo, dlatego tak ciepło mi było na sercu, gdy o tym czytałam. Wielkim plusem dla mnie jest tu brak idealizmu. W tej książce nic nie jest doskonałe, ludzie mają zwyczajne problemy, nie są sztywnymi kukłami z obcisłymi ubraniami i wylewającym się dekoltem. Są zwyczajni i normalni. Oni doceniają co mają, lub tęsknią za czymś, do czego nie udało im się dojść. Nawet sama Karolina wspomina jak rozpadł się jej związek i z kim została zdradzona. Całkiem przypadkiem udaje jej się podjąć pracę w bibliotece i my czujemy, że to jest jej miejsce. W międzyczasie zaprzyjaźni się z pewnym kundelkiem, który wniesie niewielką radość do jej życia. Kolejną niespodzianką od losu będzie pewien mężczyzna, który również stracił własną rodzinę. Autorka z wielką czułością zwraca naszą uwagę na detale, byśmy doceniali dobro, które nas spotyka. Na sam koniec dodała sprawę tajemniczych listów, które Karolina odkryje. Jak widać coś chciało, by poznała historię swojej babci, która skrywa wiele sekretów. Motywy listów w książce są zawsze dla mnie bardzo pożądane. Jak wam się zatem wydaje, czy pod koniec książki w końcu uśmiechnie się do niej szczęście?
Kochani, od tej książki nie można się oderwać! To mogłaby być historia o każdym z nas, nie ma tu niczego, co byłoby ponad prawdziwe życie. Jest tu spokój, choć po przeplatany nerwami, jest tu dobro i ciepło, choć nie tak łatwo się do niego dojdzie. Podobno życie nigdy nie daje nam niczego za darmo. Czy wy też tak uważacie?
Naprawdę cudowna opowieść, tym bardziej, że znamy myśli głównej bohaterki i widzimy, kiedy która ją słownie bądź emocjonalnie krzywdzi. Duży druk jest tu wisienką na torcie! Bardzo wam ją polecam!
Opinia bierze udział w konkursie