Wbrew temu, co lansuje większość powieści (a już zwłaszcza tych z nurtu New Adult), nikt z nas nie jest idealny, a o wartości człowieka decyduje coś więcej niż tylko ładna buzia i zgrabna sylwetka.
Dlaczego więc autorzy książek uparcie przekłamują rzeczywistość, a każdy ich bohater jest piękniejszy od samego Apolla? Dlaczego to urodziwi są popularni, a ci nieco mniej żyją w ich cieniu, non stop pilnując, by za bardzo się nie wychylać? I czy ktokolwiek ma prawo do krytykowania innej osoby tylko dlatego, że ta nie spełnia jego absurdalnych oczekiwań...?
Całe szczęście, że istnieją jeszcze pisarze, którzy nie boją się mówić o otaczającej nas wszystkich niesprawiedliwości. Pisarze tacy jak Jennifer Niven, która kolejny już raz staje w obronie słabszych i prześladowanych; tych, którzy nie potrafią ( czy nie mogą) samemu się obronić.
Libby Strout, niegdyś okrzyknięta jakże zaszczytnym mianem "najgrubszej nastolatki Ameryki", postanawia w końcu zacząć żyć - tak naprawdę. Pozbierać się po śmierci matki, wyczołgać spod żalu owdowiałego ojca, pójść do szkoły, tańczyć do utraty tchu i się zakochać.
Libby wciąż waży za dużo, ale lubi siebie i całkowicie akceptuje. Problem w tym, że inni tego nie potrafią.
Jack Masselin jest kimś. Jest popularny, jest modny, jest zabawny i przystojny. A w każdym razie tak uważają inni. Problem w tym, że nikt tak naprawdę go nie zna i nikt nie wie, że od kilkunastu lat, cierpiąc na prozopagnozję, żyje wśród obcych.
Kiedy szkołę opanuje idiotyczna zabawa, a Libby stanie się jej ofiarą, te dwie różne - i pozornie nie mające ze sobą nic wspólnego - osoby znajdą się na jednej orbicie i przekonają, że Lis miał jednak rację.
Że - jakby szumnie to nie brzmiało - najważniejsze jest to, co niewidoczne dla oczu.
W 2015 roku Jennifer Niven szturmem zdobyła serca polskich czytelników swoimi "Wszystkimi jasnymi miejscami", a jej Finch w oczach wielu stał się symbolem depresji wśród nastolatków. Byłam jedną z osób, które dość mocno odchorowały tę książkę, a samą Niven - jako autorkę - obdarzyły bezgranicznym wręcz zaufaniem. Kiedy więc Bukowy Las ogłosił wydanie jej drugiej powieści, "Holding up the universe", moja radość sięgnęła zenitu, a serce niemal wyskoczyło z piersi. Wiedziałam, że już samo nazwisko "Niven" gwarantuje niesamowitą i niebanalną lekturę, i że kolejna jej książka (tak jak fenomenalna poprzedniczka) na długo zostanie mi i w głowie, i w serduchu. Czy się pomyliłam? Ha.
Pewnie, że nie ;)
"Podtrzymując wszechświat" to zupełnie inna niż "Wszystkie jasne miejsca" książka. Zgoda, wciąż mówi o sprawach ważnych; o tym, co istotne dla młodego, dopiero kształtującego swoją osobowość człowieka, ale jej wymowa jest skrajnie różna. O ile "All the bright places" porównać można do emocjonalnego kataklizmu, pełnego bólu, rozpaczy i tragedii, o tyle "Holding up the universe" jest słońcem, które wychodzi po burzy. Mimo poruszanych - niełatwych przecież! - tematów, jest pełna optymizmu i niesie nadzieję na to, że każdy z nas znajdzie kiedyś swoje idealne miejsce w świecie. Podnosi na duchu i daje siłę, pokazuje jak żyć wśród ludzi, którzy nas nie akceptują i nie rozumieją. Niven odkrywa też brzydką i niewygodną prawdę - boimy się tego, co jest inne i nieznane, a strach ten często przekuwamy w agresję i słowne docinki. Trafnie charakteryzuje szkolną hierarchię i płytkie "wartości", które liczą się dla wielu młodych osób i tworzy galerię barwnych postaci. Jej Libby zasługuje na głośne brawa, właśnie takiej bohaterki ( a nawet "Bohaterki" ;) ) brakowało mi w literaturze młodzieżowej. Libby nie jest idealna. Ma za dużo tu i tam, a kilka lat temu przeżyła coś, przez co niektórzy zapadliby się ze wstydu pod ziemię. Straciła też mamę, a jej powrót do szkoły nie jest łatwy - zewsząd otaczają ją łatki "grubej zdziry" czy "grubaski". Libby ma jednak coś, czego brakuje innym - zna swoją wartość. Jest silna, przesympatyczna i utalentowana, i ze wszystkich sił próbuje pokazać to innym. Pamięta przy tym o jednym - "nigdy nie przestawaj być sobą". Wierzę, że stanie się wzorem dla każdej niepewnej siebie dziewczyny, wynajdującej w sobie miliony coraz to nowych kompleksów; że w końcu uświadomi im, że jesteśmy piękne, kochane i chciane. Wszystkie. Bez wyjątku.
Jeśli chodzi o główną postać męską, Jacka Masselina, powiem tylko OCH.
Cudowny. Inteligentny. I wrażliwy - chociaż akurat to skrzętnie ukrywa pod maską cwaniaka i aroganta. Kreuje się na osobę, którą widzieć chce w nim grono jego zidiociałych szkolnych kolegów, w gruncie rzeczy jest jednak zagubiony, przygnębiony i przygnieciony ciężarem swojego schorzenia, z którego to - w obawie o utratę godności? - uczynił swój największy sekret. Choć gra wesołka, tak naprawdę jest postacią tragiczną, noszącą przez całe życie maskę, którą jakimś cudem udaje się zerwać Libby. Uczy się samoakceptacji od dziewczyny, której nie akceptuje nikt poza nią samą, w międzyczasie ucząć tego i nas.
Podsumowując?
Jestem zachwycona.
I powiem tylko jedno - Jennifer, błagam, pisz więcej książek.
Bo robisz to zdecydowanie dobrze.
"Podtrzymując wszechświat" to książka, którą powinien przeczytać dosłownie każdy. Ten, który czuje się źle w swojej skórze, który styka się z brakiem tolerancji i wieczną krytyką. Stojący po drugiej stronie barykady, który - nawet o tym nie wiedząc - staje się oprawcą. I ten, który ma w sobie choć okruszek empatii i nade wszystko ceni książki z ważnym przesłaniem - bo takie niewątpliwie ofiarowuje nam Jennifer Niven.
Pamiętaj, że
Jesteś chciany.
Jesteś potrzebny.
I jesteś kochany.
Niezależnie od tego jak wyglądasz, ile ważysz i jakie są Twoje wybory.
Opinia bierze udział w konkursie