Pewnego dnia Lisa wpada na Connora. Niby zwykłe stuknięcie się ciałami podczas pośpiechu a jednak wszystko się zmieniło. Lisa stała się obsesją Connora. Do tego stopnia, że postanowił ją sobie wziąć. Porwał ją, zamknął wśród czterech ścianach i zaserwował siedem tajemniczych pokoi.
Czy dziewczyna uwolni się z rąk szaleńca? Czy on ją wypuści? Co się stanie, gdy do głosu dojdą uczucia, których nie powinno być?
Dość mocno zaintrygował mnie opis debiutu autorki. Jak i okładka, która od razu przeciągnęła mój wzrok. Byłam ogromnie ciekawa skrywającej się pod nią historii.
I tak prawdę powiedziawszy mam ogromny problem z tą książką. Okazała się nie być tak fajna, jak miałam nadzieję. Ba, nawet dużo gorsza. Ale po kolei. Już tłumaczę.
Na samym początku wpadamy dosłownie pod przysłowiową rynnę. Bez wprowadzenia do historii. Bez nakierowania na wydarzenia, które mają nastąpić. Po prostu był plan porwania i już został zrealizowany. Totalny ekspres.
Motyw pokoi totalnie mnie rozczarował. Miały być te pokoje powiązaniem do thrillera ale niestety niczego takiego się nie doszukałam. Pokoje jako kolejne etapy dla głównej bohaterki były mdłe i bez wyrazu. Bez napięcia i budowania grozy. Nie przerażały. Nawet poczynania głównej pary bohaterów nie dodały smaczku. Nie czułam tego mroku, ryzyka, brutalności czy demoniczności.
Connor mówił sam o sobie: "Byłem psycholem bez uczuć z osobowością borderline. Byłem niestabilny emocjonalnie i doskonale o tym wiedziałem." Problem w tym, że o ile on sam o sobie mówił jaki jest, tak nie widziałam tego wszystkiego w jego zachowaniu. Jeden fakt - był niestabilny. Brak zdecydowania u niego. "Jestem diabłem, złem wcielonym" - no way. Raczej ciepłymi kluchami. Sam sobie wmawia, że jest mroczny i demoniczny. Zmienny niczym chorągiewka na wietrze. Bardzo mnie drażnił. Okrutnie.
Lisa jako porwana wyszła bardzo płytka. Łatwowierna i taka jakaś naiwna. Niby się go boi, ale jak przychodzi co do czego to z radością daje mu się obściskiwać. "Jestem taka młoda! Ja nigdy z nikim nie spałam, ty narcystyczny dupku!!!" W tym momencie klepnęłam sobie dłonią w czoło. Nie czułam między nimi żadnej chemii. Żadnej pasji, żadnego przyciągania. Zbliżenia wydały mi się takie płytkie. Miały być i się znalazły ale bez wyrazu. Bez oczekiwanej przeze mnie pikanterii i magii. A szkoda.
Wydarzenia autorka prowadzi oczyma obojga bohaterów. Bardzo lubię taki sposób narracji, bo mogę bliżej poznać postacie. Niestety tutaj niczego nowego to nie wnosiło. Oboje niestety dla mnie wyszli sztuczni i totalnie ich nie polubiłam. Co rusz moje brwi szybowały do góry, ale niestety w negatywnym tego słowa znaczeniu.
Co rusz przystawałam podczas czytania. Po pierwsze nie mogłam przebrnąć przez książkę. Szło mi to mozolnie i niezwykle opornie. Gdyby nie to, że zawszę doczytuję książkę do końca w poszukiwaniu pozytywów, to już na samym początku odłożyłabym ją na bok. A po drugie przy każdej przerwie analizowałam to co przeczytałam i starałam się doszukać właśnie jakiś plusów. Jakiś pozytywów. Niestety nie znalazłam żadnych. Poza Mattem, który zjawiając się pod koniec książki był jedynym tutaj plusem. Charakterny, stabilny, empatyczny. Taki zwykły i interesujący. Nie zagmatwany. Wszystko pozostałe niestety okazało się być dla mnie totalnym absurdem. Brutalnie ale szczerze bo nie lubię kłamać. Niestety nie mogę wam polecić tej pozycji aczkolwiek wiedząc, że gust gustowi nie jest równy, zachęcam do wyrobienia sobie własnego zdania odnośnie tej lektury. Być może wam spodoba się bardziej niż mi.
...
Opinia bierze udział w konkursie