Prozę Jennifer Clement miałam okazję poznać za sprawą powieści "Trucizną mnie uwodzisz" - już wówczas oczarował mnie niesamowity, magiczny klimat, który nadawał fabule dramatyzmu i wyrazistości. Kolejna książka meksykańsko - amerykańskiej pisarki, choć opowiada zupełnie inną historię i podejmuje zgoła odmienną tematykę, ponownie zaskakuje czytelników tym specyficznym połączeniem liryzmu i odurzającego klimatu rodem z pogranicza indiańskich i chrześcijańskich wierzeń oraz przenikającym to wszystko brutalnym realizmem ubranym w metafory, skojarzenia i niedopowiedzenia.
Leonora to młoda dziewczyna pochodząca z indiańskiej wioski położonej na obrzeżach Mexico City. Wysłana przez matkę do szkoły klasztornej, dzięki zakonnicom dostaje posadę służącej w domu zamożnej, meksykańskiej rodziny. Szybko zaprzyjaźnia się z resztą służby - pragmatyczną, twardo stąpającą po ziemi kucharką Sofią i sprzątaczką Josefą, która na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie będącej niespełna rozumu. Leonora, opiekując się dwoma synkami państwa OConnerów, zwraca uwagę na specyficzne relacje łączące swoich pracodawców; próbując utrzymać należny dystans, zostaje wbrew swojej woli uwikłana w sytuację, która może przynieść jej tylko cierpienie i zakończyć się tragedią.
Jennifer Clement po raz kolejny udowodniła swój literacki kunszt zamykając na nieco ponad stu pięćdziesięciu stronach piękną, naznaczoną tragedią historię, tak wielowymiarową, bogatą i pełną znaczeń, że myśli się o niej nieustannie długo po zakończeniu lektury. Autorka w wielkim stylu i jak nikt inny potrafi sprowadzić uniwersalny problem społeczny - sytuacji służby w bogatych domach - do wymiaru osobistego dramatu, a osiąga ten efekt nie poprzez epatowanie drastycznymi obrazami czy patetycznymi słowami, lecz dzięki czemuś wręcz przeciwnemu - spojrzeniu na zjawisko z perspektywy indiańskiej służącej, prostej, naiwnej, niewykształconej, a jednak mądrej mądrością przodków dziewczyny, która żyje w swoim własnym świecie i nie potrafi zrozumieć praw rządzących w bezwzględnym otoczeniu, w jakie została wrzucona. Kontrast pomiędzy nią a pracodawcami jest ogromny, różnice w mentalności czy systemie wartości - zasadnicze i nie do pokonania, co widać na każdym kroku, w każdym aspekcie życia, każdej sytuacji, a także w reakcjach i gestach bohaterów.
Nie istnieje żadna płaszczyzna porozumienia, a sytuacja ta zdaje się mieć swoje korzenie w odwiecznych relacjach autochtonów z potomkami konkwistadorów czy kolonistów: matka nauczyła Leonorę tego, że aby przetrwać, musi być pokorna, cicha, uległa, a swoje myśli zostawiać dla siebie - w tym upatrywała źródła siły i szansy na to, by jakoś się odnaleźć w świecie, w którym nie było już dla nich miejsca. OConnerowie zaś cechują się tym poczuciem wyższości i bezkarności, jaki daje status społeczny i majątek: swoją służbę traktują uprzejmie, lecz w sposób poniżająco przedmiotowy, uzależniając jej być albo nie być od swego kaprysu, oczekując bezwzględnej lojalności w zamian jedynie za dach nad głową i marne grosze. Leonora staje się zabawką nie tylko pana domu, ale i jego egoistycznej żony - żadne z nich nie liczy się z jej uczuciami, zaś zadawane jej tortury fizyczne i psychiczne są zbyt subtelne, by były zauważalne dla kogoś z zewnątrz; a nawet, jeśli ktoś - jak Sofia i Josefa - zdaje sobie sprawę z ich istnienia, to traktuje je jako rzecz oczywistą i naturalną, z którą trzeba się pogodzić. Leonora bardzo długo dostosowuje się do oczekiwań i nastrojów innych, ale wystawiona na nadludzką próbę, wyczerpuje wreszcie swoje pokłady siły. Sytuacja, w jakiej się znalazła, przerosła ją; wybór, jakiego zmuszona była dokonać, okazał się wyborem tragicznym - najsmutniejsze jest to, że jej rozpaczliwy krzyk buntu, jej ostateczna i bodajże jedyna samodzielna decyzja w życiu, okazały się dla otoczenia jedynie chwilową niedogodnością.
"Prawdziwa historia oparta na kłamstwach", choć porusza tematykę obcą dla naszej kultury - bo trudno u nas szukać tak głębokich i na tak wielką skalę podziałów społecznych, jak między ludnością indiańską a napływową w Ameryce Łacińskiej, które przekładają się na relacje między "państwem" a służbą - jest na swój sposób opowieścią uniwersalną. Historia Leonory, jej cichy, długoletni dramat, jej walka o zachowanie godności i szacunku do samej siebie, o szczęście, o prawo do życia zgodnego z tradycją przodków, jest z góry skazana na niepowodzenie. Jennifer Clement stworzyła coś niezwykłego: opowiedziała zupełnie zwyczajną historię na nowo, w sposób, który zachwyca i porusza. Dramatyzm przesłania skrywa piękna, poetycka, bogata w symbolikę, utkana z niedopowiedzeń proza - wbrew pozorom nie łagodzi ona wymowy opowieści, która snuje się leniwie usypiając czujność czytelnika. Może dlatego konfrontacja z brutalną rzeczywistością jest jak uderzenie obuchem w głowę - zarówno dla bohaterki, która broniła się przed nią na wszelkie możliwe sposoby, jak i dla czytelnika, który mimo wszystko nie spodziewał się podobnego ataku na swoją wrażliwość.
Fabuła opowieści Clement jest jak jedna z jej bohaterek, Josefa - porozumiewa się ona ze światem za pomocą pojedynczych, przypadkowych wydawałoby się słów, pozornie nie mających odniesienia do konkretnej sytuacji. Czytelnik przekonuje się jednak, że nie tylko nie są one pozbawione sensu, lecz zawierają w sobie mnogość znaczeń, idealnie oddają, określają i podsumowują konkretne zjawiska czy sytuacje. Josefa wydaje się być ograniczona umysłowo, ale czy to za sprawą niezwykłej intuicji czy też z innej przyczyny, zna wszystkie sekrety mieszkańców posiadłości i ich samych lepiej niż oni. Jest najbardziej zagadkową i intrygującą postacią w opowieści, przywodzi mi na myśl fabułę - równie prostą, a zarazem tajemniczą, pełną niedomówień i wieloznaczności, dającą możliwość różnorodnych interpretacji. Głównie dlatego lektura prozy Clement jest fascynującym wyzwaniem - zachęcam do odkrywania tego, co ukryte jest pod podszewką zwyczajnej z pozoru, przesączonej magią i brutalnym realizmem opowieści, uderzającej czytelnika niespodziewanie i z ogromną siłą "Prawdziwej historii opartej na kłamstwach".