Każdy, kto miał do czynienia z poprzednimi częściami serii Rebel Fleet doskonale wie, czego można się spodziewać po tej części. B.V. Larson tworzy dzieła łatwe, przyjemne i dynamiczne, które mają zapewnić miłośnikowi sci-fi, chwilę błogiego relaksu. Z każdą kolejną częścią serii, autor powiększa znaczenie naszej rodzimej planety i jednostkę, którą dowodzi główny bohater. Tym sposobem odchodzi on od początkowego dzieła, w którym występowało wiele ras i galaktyk na rzecz bardziej ?kameralnej? i bliższej nam genetycznie grupy postaci. Moim zdaniem nie wpływa to negatywnie na całość powieści, a wręcz przeciwnie pozwala na jeszcze lepszy jej odbiór.
W porównaniu z poprzednimi częściami Flota Alfa jest odrobinę mniej dynamiczna albo lepiej napisać, że walka nie stanowi tutaj głównej treści, chociaż oczywiście jej tutaj nie brakuje. Larson tym razem postanowił stworzyć historię, w której główne skrzypce ogrywa pewna intryga, w której wielkie znaczenie mają dialogi i relacje pomiędzy poszczególnymi członkami załogi. O ile większość prowadzonych w książce konwersacji, jest dobrze napisana, to jest kilka momentów, w którym ma się wrażenie, że zostały one dodane na siłę.
Jeśli chodzi o samą fabułę, jest ona dość dobrze prowadzona i od samego początku do samego końca, trzyma czytelnika w pewnej dozie niepewności. Oczywiście, są chwile, w których kolejne wydarzenia wydają się kompletnie nielogiczne lub mocno naciągane, ale taki jest już urok tej serii. Najważniejsze, że całość czyta się dość szybko i z niekłamaną przyjemnością. Na duży plus można zaliczyć również samą końcówkę tomu, gdzie mamy do czynienia z cliffhangerem. Na całe szczęście nie mamy tutaj do czynienia z dość typowym i chamskim urwaniem fabuły w najciekawszym momencie, większość poruszonych tutaj wątków została wyjaśniona, a historia kończy się w doskonałym momencie, tak aby zachęcić czytelnika do sięgnięcia po kolejny tom serii.
Opinia bierze udział w konkursie