Mimo tak wielu pozytywnych rekomendacji i wysokiej oceny, chociażby na Lubimy Czytać, do książki ?Zwiadowcy. Ruiny Gorlanu? Johna Flanagana, podchodziłam bez większych oczekiwań. Jakby nie było, głównymi bohaterami są tu piętnastolatkowie, a ja już się nauczyłam, że choć to w żadnym razie nie powinno skreślać dla mnie danej powieści, to też niekoniecznie będzie wstanie dać mi konkretnie to, czego mogłabym oczekiwać. Wyobraźcie sobie teraz moją minę, kiedy po kilkunastu pierwszych stronach wsiąknęłam w wykreowany przez autora świat i nawet wizja niedalekich egzaminów nie zdołała mnie zmusić do zaniechania czytania.
Dzień Wyboru, to wyjątkowy dzień na zamku Redmont. Dzień, w którym piątka sierot: Will, Horace, Jenna, Alyss i George, pozna swój los. Czy ich marzenia o przyszłości się spełnią? Baron Arald, pan zamku, jest wprawdzie niebywale łaskawy, ale przecież decyzja o przydzieleniu ich do wymarzonych szkół/mistrzów nie zależy tylko od niego. Co jeśli okaże się, że się do czegoś zwyczajnie nie nadają? Szczęście uśmiecha się jednak do czwórki sierot, którzy dostają przydział o jaki zabiegali. Tylko Will nie osiąga swojego celu. Jego niepozorny, chuderlawy wręcz wygląd skreśla go z listy potencjalnych kandydatów na rycerzy. Zwraca jednak na siebię uwagę Halta, tajemniczego zwiadowcy. Za sprawą małego podstępu, mężczyzna zmusza chłopca do udowodnienia mu własnej wartości i naturalnych umiejętności, jakże przydatnych w tym zawodzie. Zwiadowcy mają być niewidzialni ? dosłownie i w przenośni. Zwinni, sprytni, odważni... Czy aby na pewno Will ma w sobie te wszystkie cechy?
W czasie, kiedy piątka sierot stawia swoje pierwsze kroki ku świetlanej przyszłości, w Górach Deszczu i Nocy Morgarath zbiera siły do ponownego ataku. Pragnie zemsty za piętnastoletnie wygnanie...
?Zwiadowcy. Ruiny Gorlanu? to zaledwie 320 stron tekstu. Nigdy bym nie pomyślała, że w tak dość małej, jak na pełnokrwistą fantastykę, liczbie stron, można tak kolorowo i dosadnie odmalować wykreowany przez siebie świat. Flanagan z miejsca stał się dla mnie mistrzem opowiadania o otaczającej głównych bohaterów rzeczywistości i to w taki sposób, że ledwie się nawet zauważa, iż to właśnie robi. Owszem, to nie jest Rowling czy Tolkien, absolutnie nie. Niemniej jednak łatwość, plastyczność, naturalność tych wszystkich opisów, całkowicie mnie zaczarowała.
Choć to Will i Horacy są tu raczej głównymi bohaterami, mnie najbardziej przypadła do gustu postać Halta. Sam pomysł na zwiadowców, tych tajemniczych, burkliwych, niepozornych mężczyzn trzymających się z boku, budzących w ludziach bardziej lęk niż poczucie bezpieczeństwa, było ze strony autora strzałem w dziesiątkę. Być może to nic oryginalnego, ale z pewnością jest to kreacja, która z miejsca skradła mi serce. Uwielbiam takich skrytych, niejednoznacznych, małomównych i często niezrozumiałych bohaterów. Mogę wtedy czytać i przy okazji próbować ich rozszyfrować, a cała historia staje się przez to jeszcze bardziej ekscytująca.
Will i Horacy, to z kolei idealnie zakreśleni piętnastolatkowie. Mają w sobie odpowiednią dozę dziecinnej naiwności, ślepej odwagi podyktowanej brakiem doświadczenia, ale też tego zalążka kiełkującej w nich dorosłości, która dopiero się uczy o swoich prawach i obowiązkach. Flanagan wiele zyskał w moich oczach nie próbując na siłę czynić z chłopców mężczyzn. Często mam wrażenie, że ci ?współcześni?, ?książkowi? nastolatkowie pozjadali wszystkie rozumy, przeżyli już tak wiele, że ich doświadczenia niekiedy mogą konkurować z tymi z najstarszych członków ich społeczności... Przeważnie mi to wprawdzie jakoś specjalnie nie przeszkadza, ale niestety, zawsze ujmuje nieco całkowitemu odbiorowi danej powieści. W przypadku ?Zwiadowców?, nastoletni bohaterowie stali się niepodważalnym atutem.
No a teraz trochę pomarudzę. Tylko nie wiem, czy mam wylecieć z nożami na autora, czy tłumacza... Jak można, do diabła, pomylić kłus ze cwałem? (Kłus, to trucht, a cwał to najszybszy bieg konia) Ja rozumiem, że nie każdy interesuje się jeździectwem, ale jednak pisząc/tłumacząc książkę, wypadałoby to i owo sprawdzić, szczególnie, jeśli w historii konie mają tak wiele miejsca. Pominę już sam fakt, że Will galopuje już podczas pierwszej swojej jazdy na słodkim Wyrwiju, co jest zwyczajnie nierealne... (Swoją drogą, Wyrwij z miejsca mnie w sobie rozkochał!) Will nie miał zbyt wiele czasu na naukę, więc okay, zyskał wręcz nadnaturalny talent. Bywa. Ale tego pomylenia wolnego chodu z najszybszym chodem przeżyć nie mogę. Ta pomyłka zmieniła wydźwięk kilku scen, przynajmniej dla mnie! Brrr!
Podsumowując; ?Zwiadowcy. Ruiny Gorlanu? pozytywnie mnie zaskoczyły. Mogłabym sobie życzyć odrobiny więcej akcji, ale sądzę, że ta spokojniejsza dynamika pierwszego tomu była podyktowana koniecznością zbudowania świata oraz bohaterów i w dalszych częściach pod tym względem będzie lepiej. Choć na kolana mnie ta historia nie zwaliła, to z pewnością pochwyciła mnie w swe sidła na tyle mocno, bym z radością sięgnęła po kolejne tomy. W moim odczuciu to seria, która powinna być na liście obowiązkowych książek u każdego nastolatka uwielbiającego fantastykę. Na rynku mamy całą masę głupkowatych historyjek, które może i są zajmujące, ale niczego nie wnoszą, niczego nie uczą, chyba, że dość płytkich przekonań. ?Zwiadowcy? to przeciwwaga dla tych książek, to seria, którą chętnie skompletuję, a za kilka lat podrzucę bratanicy, która będzie w odpowiednim wieku, by się nimi zachwycić.