Zazwyczaj, recenzując twórczość owego geniusza fantastyki podaje się takie dzieła jak fenomenalne archiwum burzowego światła czy z mgły zrodzonego. Ja jednak chciałabym opowiedzieć nieco o wcale nie gorszej, choć mniej znanej lekturze - a mianowicie Rytmatyście.
Książka jest krótka, liczy około 300 stron. Kontynuacji jeszcze nie ma, ale została już zapowiedziana. Czyta się bardzo szybko i przyjemnie. Oczywiście trzeba wspomnieć o przepięknej okładce która tak przyciągnęła mnie do tej pozycji, oraz cudownych rysunkach z notatkami Joela i mapie, pozwalającym nam lepiej zrozumieć uniwersum i zagłębić się w magię Rytmatystów.
W świecie wykreowanym w utworze mamy Amerykańskie Wyspy - jedna z nich, Nebrask, atakowana jest przez dzikie kredowce, które wyglądają jak niegroźne kredowe stworki pełzające po ziemi - ale w rzeczywistości potrafią rozszarpać człowieka na strzępy. Potwory dzielnie odpierają Rytmatyści - swego rodzaju czarodzieje. To jest to, co tak mnie zachwyciło w książce. Rytmatyści nie są kolejnymi magami rzucającymi zaklęcia, formującymi magiczne pociski czy czarujący różdżkami jak w Harrym Potterze. O, nie. To inny rodzaj czarodziejów, coś oryginalnego - niby powtarzający się motyw akademii i czarowników, ale przekształcony w coś nowego i niezwykle urzekającego.
Rytmatyści rysują na ziemi kredą własne kredowce oraz różne skomplikowane zasłony składające się z rozmaitych wzorów, liń i punktów wiązań, służące do obrony. Uczą się jak używać swoich mocy w akademiach. Nie wszyscy mogą zostać Rytmatystami - tylko ci, którzy przejdą pomyślne ceremonię i zostaną wybrani przez Mistrza dostąpią tego zaszczytu, czy też raczej pecha, bo jak na młodzież przystało uczniowie nie są zbytnio chętni do nauki. W przeciwieństwie do Joela, głównego bohatera. Jest synem wytwórcy kredy, i ze względu na przyjaźń dyrektora z jego świętej pamięci ojcem może mieszkać z matką w Akademii Armedius. Ale to mu nie wystarcza, bo oddałby wszystko aby być Rytmatystą. Uczy się ich obron i historii, zakrada się na lekcje, czyta legendy, opowiada kolegom o sławnych pojedynkach - ale to nic, bo może rysować sobie na podłodze kredą, ale jego wzory nigdy nie ożyją.
Tak więc śledzimy losy Joela, który uwikłał się w śledztwo - młodych adeptów zaczęło coś zabijać. Zostaje pomocnikiem profesora Fitcha i zaprzyjaźnia się z Melody, rudą Rytmatystką, która zdecydowanie potrzebuje korepetycji i za bardzo lubi rysować różowe jednorożce.
Autor pisze jak zwykle swoim lekkim stylem, dzięki któremu wprost pochłania się jego książki. Można tu znaleźć też sporo humoru. Bohaterowie są bardzo dobrze wykreowani i automatycznie utożsamiamy się z nimi podczas czytania. Nie da się do nich nie poczuć sympatii, obserwując jak między Joelem a Melody powoli powstaje więź. Na początku niezbyt się lubią - są w końcu zupełnymi przeciwieństwami. Joel nie może zrozumieć, dlaczego dziewczyna marnuje swoją życiową szansę, której on zawsze tak pragnął i nigdy nie dostał. W końcu jednak połączyła ich nić szczególnego porozumienia, jakie możemy zauważyć pod koniec książki podczas pojedynku Melody.
Fabuła niezwykle wciąga, cały świat skonstruowany w Rytmatyście sprawia, że czuć bardzo przyjemny klimat. Sanderson doskonale potrafił budować napięcie podczas pojedynków Rytmatystów. Akcja toczy się szybko, intrygi i sekrety zostały poprowadzone po mistrzowsku i wręcz nie mogłam usiedzieć w miejscu, gorączkowo przerzucając strony aby tylko odkryć kolejne zawarte w nich tajemnice. A co do tajemnic, to zostało ich naprawdę sporo (pojawia się oczywiste pytanie - dlaczego Joel nie został Rytmatystą?) i boli mnie ich takie pozostawienie bez rozwiązania, dlatego mam nadzieję, że 2 tom ukaże się już wkrótce.
Opinia bierze udział w konkursie