FATALISTYCZNA FANTASTYKA ANTYWOJENNA
Historia literatury antywojennej jest równie długa, co historia wielkich konfliktów na naszej planecie. Kiedy więc Kurt Vonnegut w 1969 roku wydawał Rzeźnię numer pięć, w zamyśle jego debiutanckie dzieło, choć kiedy wreszcie udało mu się ją opublikować, miał na koncie pięć innych książek, tradycja podobnych utworów była już długa, bo sięgająca końca XIX wieku. Nikt więc chyba nie miał wówczas wielkich nadziei, że dzieło wybije się ponad podobne mu twory. Tym bardziej, że sam Vonnegut już wcześniej wydał podejmującą podobną tematykę Kocią kołyskę. A jednak, Rzeźnia stała się wielkim hitem i wkrótce przeszła do historii literatury, trafiając na listy 100 najlepszych anglojęzycznych powieści XX wieku wg Modern Library oraz 100 najlepszych anglojęzycznych powieści napisanych od 1923 roku zdaniem magazynu Time. Oczywiście między innymi. I chociaż tak jak niemal pół wieku temu, tak i dziś albo tę powieść się kocha, albo jej nienawidzi, to jednak każdy powinien ją poznać i przekonać się na własnej skórze, czy to powieść dla niego.
Billy Pilgrim nie nadaje się na żołnierza, jednak nijak nie przeszkadza to wojennej machinie wcielić go w swoje szeregi i wysłać na front. Fizycznie niezbyt imponujący, psychicznie fatalistyczny i depresyjny, z pacyfistycznymi ciągotami, trafia do Europy w trakcie trwania drugiej wojny światowej. Do niemieckiej niewoli trafia w trakcie ofensywy w Ardenach, ale koszmarna rzeczywistość nie jest jedynym, z czym musi się mierzyć. Billy odkrywa bowiem, że potrafi podróżować w czasie, jednak czy znajomość przyszłych wydarzeń pozwoli mu cokolwiek zmienić?
Jak większość twórczości Vonneguta, tak i Rzeźnia numer pięć jest historią science fiction. Jeśli wątpicie w to po samym opisie fabuły, nominacje do nagród Hugo i Nebuli (Kurt przegrał wówczas z Lewą ręką ciemności Ursuli K. LeGuin) powinny Was ostatecznie przekonać. Ale autor nie odrywa się tu od ziemi, nie unika żonglowania najróżniejszymi motywami i gatunkami. Bo w końcu mamy tu do czynienia z powieścią po części autobiograficzną, antywojennym manifestem mieszającym w sobie po równo fakty i fikcję, w stopniu może nieuniemożliwiającym ich rozróżnienie (bo za dużo tu prawdziwego SF), jednak tak dogłębnym, że nierozerwalnie wiążą się ze sobą.
Ale ta historia, nieważne jak bardzo fantastyczna, nie mogłaby istnieć w oderwaniu od prawdy. W latach 40. XX wieku Vonnegut wstąpił do wojska i w końcu trafił na front do Europy. W czasie ofensywy w Ardenach trafił do niewoli, przetrzymywany był w Dreźnie, gdzie stał się świadkiem bombardowania tego miasta. I właśnie te wspomnienia stały się podstawą do napisania niniejszej powieści. Podlanie tych wątków fatalistyczną fantastyką i prowokującą satyrą, tylko podkreśla siłę Rzeźni i robi naprawdę duże wrażenie.
I to nie tylko jeśli chodzi o samą treść, choć ta jest jak najbardziej zachwycająca, satysfakcjonująca i przede wszystkim doskonale wyważona, ale też i styl. Vonnegutowska lekkość, nonszalancja, momentami zadziorność, ujmuje i dodaje całości swobody. Ze stron książki nie poucza nas żaden historyk, a po prostu kumpel opowiada nam, jak było. Trochę koloryzuje, trochę przemilcza. Jednak ten zdawałoby się niezobowiązujący ton robi wielkie wrażenie, gdy zdajemy sobie sprawę, co tak naprawdę się pod nim kryje. A świadomość tę budzi właściwie pierwsza strona i nawet jeśli zdarza się nam zapomnieć o tym wszystkim, nasza podświadomość pamięta, podtrzymując w nas ciągłe uczucie niepokoju. Dodajcie do tego filozoficzne bogactwo i mnogość nawiązań do innych dzieł artysty, które dla fanów staną się dodatkowym smaczkiem, a dostaniecie coś naprawdę niesamowitego.
I chociaż w otwierającym powieść zdaniu Vonnegut pisze ?Wszystko to zdarzyło się mniej więcej naprawdę? owo mniej więcej atakuje zmysły czytelnika o wiele intensywniej niż większość prawdy, jaką serwują nam inne książki. Wymowa i przesłanie całości też nie zawodzą. Kto lubi dobrą, ambitną literaturę z pazurem, na pewno będzie zachwycony, tym bardziej, że obecne wznowienie powieści prezentuje się naprawdę doskonale.