Miłość to takie niezwykłe uczucie, które zazwyczaj dotyka znienacka, w momentach, w których człowiek najmniej się jej spodziewa, a najbardziej potrzebuje (często nawet nie zdając sobie z tego sprawy). Świat pełen miłości staje się piękniejszy, a osoba zakochana zaczyna dostrzegać życie w kolorowych barwach. Trzeba jednak walczyć o uczucie, starać się i nie uważać go za stałą.
Olivie Blake funduje swoim bohaterom "Samych w eterze" całą paletę emocji. Mimo że historia rozpoczyna się zgoła niewinnie i dość szablonowo. Charlotte Regan i Aldo Diamiani wpadają na siebie w zbrojowni Instytutu Sztuki w Chicago. Jedna rozmowa prowadzi do kolejnej, a ta do następnej, aż wreszcie dochodzi do pewnego rodzaju uzależnienia polegającego na ciągłym myśleniu o niemyśleniu o sobie.
Sęk w tym, że ani Regan, ani Damiani posiadają wyjątkowo ekscentryczne osobowości, które komplikują sprawę. Regan oprowadza wycieczki po Instytucie Sztuki, po godzinach zajmuje się fałszerką obrazów, a dodatkowo jest kompulsywną kłamczuchą cierpiącą na chorobę afektywną dwubiegunową, poddającą się ciągłemu nadzorowi psychoterapeuty. Z kolei Aldo, doktorant matematyki teoretycznej na uniwersytecie, mierzy się z depresją oraz natrętnym kalkulacjom dotyczącym czasu.
Co się stanie, jeśli ta dwójka połączy siły? Czy świat zacznie zmierzać do autodestrukcji, kiedy teoretyk zapała uczuciem do kłamczuchy? Chociaż świat może i przetrwa, ale co z najbliższymi Regan i Aldo?
Olivie Blake prowadzi czytelnika przez wyjątkową opowieść, w której emocje łączą się z rozumem, a ekscentryzm z logicznym myśleniem. W książce pojawia się wiele sprzeczności, które nabierają sensu dopiero później, po przetrawieniu, co było dużą zaletą; odpowiedzi na pytania nie dostawało się na tacy. Ogromnie podobało mi się również połączenie sztuki z nauką, czyli w zasadzie dwóch zupełnie odrębnych tematów.
W "Samych w eterze" niezwykłą rolę odegrali realistyczni i naprawdę ludzcy bohaterowie. Zarówno Regan jak i Aldo posiadali mnóstwo wad, na barkach nosili tonę problemów, a dodatkowo mierzyli się z własnymi demonami, które wywoływała ich własna, skrzywiona psychika. Autorka poruszyła w książce temat chorób psychicznych, nakreślając je i starając się dokładnie wyjaśnić ich działanie nie tylko na osoby objęte niepełnosprawnością, ale także na rodzinę czy przyjaciół osób chorych.
Niestety, mimo naprawdę wielu zalet, "Sami w eterze" nie są powieścią bez wad. Moim zdaniem opowieść ostatecznie stała się zbyt sielankowa. Mimo że autorka obracała się w trudnych tematach i nie szczędziła bohaterom ciężkich chwil, ostatecznie odniosłam wrażenie, że za łatwo poszło. Zakończenie było zbyt oklepane, zbyt proste na tak zmodyfikowaną emocjonalnie historię.
Duży problem miałam również z brakiem dynamizmu. Rozumiem, że "Sami w eterze" to romans z pogranicza literatury pięknej, skupiający się na oddawaniu emocji, przekazywaniu prawd życiowych czy opowiadaniu o problemach bohaterów, ale zabrakło mi w nim jakiegoś pazura. Czegoś, co sprawiłoby, że przez połowę książki nie myślałabym o niebieskich migdałach z nudy. Miałam wrażenie, że oprócz rozpraw dotyczących miłości oraz postrzegania świata przez osoby chore, niewiele się tu działo.
Podsumowując, "Sami w eterze" Olivie Blake to naprawdę warta uwagi, nietypowa historia o miłości. O dwójce zagubionych osób, które przez (a może dzięki?) własne niepełnosprawności trafiają na głębokie, jedyne w swoim rodzaju uczucie. To opowieść poruszająca trudne tematy w sposób niezwykle refleksyjny. Sięgając po "Samych w eterze", spodziewajcie się raczej spokojnej fabuły bez żadnych fajerwerków i motylów w brzuchu. Polecam miłośnikom emocji!
Opinia bierze udział w konkursie