Tak, znowu wracamy do Nory Roberts. Chyba nikomu nie dałam zbytniego odpoczynku, ale, jak już sporo osób wie, Roberts należała i należy do gatunku wyjątkowo płodnych autorów. Jej powieści można liczyć w dziesiątkach tytułów, wydawanych pod różnymi pseudonimami. Cóż, można pozazdrościć tak ogromnej ilości pomysłów. Dzisiaj spotykamy się z nową bohaterką, niejaką Sereną, kobietą pochodzącą z bardzo uprzywilejowanej rodziny, jednak postanawiającą zacząć życie na własny rachunek. Największy kłopot ma ze swoim ojcem, majętnym Danielem, który widzi córkę w roli statecznej pani domu. Serena ucieka na Karaiby, gdzie zostaje krupierką na jachcie. Jak możemy się domyślić, poznaje tam ponadprzeciętnego mężczyznę. Jednak czy ich znajomość wydarzyła się zupełnym przypadkiem? Cóż, w tej historii o przypadkach nie ma mowy. Zwłaszcza, gdy pamiętamy, jak nadopiekuńczy potrafią być niektórzy kochający ojcowie, chcący brać sprawy w swoje ręce.
Seria o Calhounach była naprawdę sympatyczna. Co myślę na temat rodu MacGregorów? Na razie nie spodobali mi się tak, jak poprzednicy, aczkolwiek przeczytałam dopiero pierwszy tom, więc wszystko może się zmienić. Trochę zabrakło mi większej ilości tajemnic, takich, które chociaż początkowo wprawiają w konsternację, choćby na moment. ?Serena? jest istotnie przyjemną książką, jeśli rzeczywiście szukamy czegoś ultralekkiego. Bez problemu domyślamy się, co bohaterowie mają na myśli i jak potoczą się ich dalsze losy. To dość naturalne w takich powieściach, choć da się wpleść pewne sekrety, niedopowiedzenia, jak w ?Calhounach? ? chodzi mi o naszyjnik Bianki, oczywiście.
Rzeczywiście, trzeba pamiętać, że ?Serena? powstała trzydzieści lat temu. Dzisiaj podobne rzeczy chyba by nie przeszły, bo już wiemy, iż ?nie? oznacza ?nie?. Justin, nasz główny bohater, ma symbolizować mężczyznę silnego, takiego w typie samca, który dobrze wie, jak działa na kobiety. Równocześnie skrzywdzonego przez los, co ukrywa pod maską macho. Dzisiaj, po tak długim czasie od premiery możemy skręcać się z niesmakiem na pewne zachowania Justina, co jest zrozumiałe. Jednocześnie warto sobie uświadamiać, ile czasu minęło od momentu, gdy Nora postawiła w swej książce ostatnią kropkę.
Kobiece postacie tworzone przez Roberts zawsze wzbudzają moją sympatię, tak było również tym razem. Serena to silna i zdecydowana osoba, która zasługuje na wszystko, co najlepsze. Zazwyczaj kibicuję związkom, które wyszły spod pióra naszej autorki, ale teraz jakoś Serenie współczułam. Justin pojawiał się znikąd, śledząc jej ruchy, odpychając i przyciągając jednocześnie, aż dziewczyna finalnie mu uległa. Nie wiem, czy wbrew sobie, bo przecież mamy do czynienia z fikcyjnymi bohaterami. Po prostu jakoś liczyłam, że nagle poznamy innego mężczyznę, zaciekle walczącego o serce MacGregor. Kogoś bardziej czułego, opiekuńczego. Ach, wówczas czytalibyśmy zupełnie inną powieść, prawda? Więc moje gdybanie to tylko sfera własnych odczuć.
?Serena? to bardzo przyjemna fabuła, idealna na wolne popołudnie. Jak wszystkie powieści autorstwa Nory Roberts, nie wymaga specjalnego skupienia, za to skutecznie potrafi umilić czas. Jeśli nie czytaliście moich poprzednich recenzji skupionych na twórczości Roberts, to powtórzę się: jej książki świetnie nadają się na prezent dla babci, mamy albo cioci, która przepada za lekturami niezobowiązującymi, a równocześnie pozbawionymi przesadnego lukru, aż skrajnego banału. Ja sama chętnie sięgnę po kolejne części tego cyklu, bo chwila odprężenia bywa potrzebna.