Eva swoją karierę pisarską rozpoczęła opowieścią fantastyczną z elementami erotyku. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, a cykl rozrósł się do niebotycznych rozmiarów, podobnie jak cały wyimaginowany świat postaci, który powstał z pomocą najwierniejszych fanów twórczości Evy. Kobieta zdaje sobie sprawę, że jej książki nie należą do ambitnych, jednak jest wdzięczna, że dzięki nim może wychować córkę w dobrych warunkach i zapewnić jej wszystko, czego sama nie miała. Przyzwyczaiła się też do bycia samotną matką, z naciskiem na samotną, choć wydaje się, że nie ma problemu z tym stanem rzeczy. Nikt nigdy nie był dla niej odpowiedni. Być może dlatego, że ta odpowiednia osoba zniknęła z jej życia wiele lat temu.
Shane także jest pisarzem, choć jego twórczość jest zupełnie odmienna od Evy. Nie potrafi nigdzie zagrzać miejsca na dłużej, słynie ze swoich krótkich wypowiedzi i specyficznego stylu bycia. Niedawno stał się nauczycielem oraz mentorem, bo doskonale rozumie, co oznacza wychowywać się bez rodziny. Stroni od używek i kobiet, tego miał już nadto i wyciągnął z tego wnioski. Lecz nadal uważa, że nie zasługuje na miłość i nie potrafi być partnerem.
"Siedem dni w czerwcu" to powieść, która zachęciła mnie zarówno opisem jak i okładką. Zapowiadana jako historia ludzi z przeszłością, borykających się z problemami, od razu wpasowała się w mój czytelniczy gust. I faktycznie- wzmianki o depresji, o problemach psychicznych, o nadużywaniu narkotyków, o samotności nastolatków czy o permanentnych problemach zdrowotnych się tu znajdują. Niestety całość jest napisana w taki sposób, że nie potrafiłam zaangażować się w fabułę, męczył mnie styl Autorki i bardzo się zmuszałam, by doczytać książkę do końca. Mnóstwo wtrąceń dotyczących pobocznych postaci, ich szczegółowej charakterystyki, podobnie jak częste opisy, zwyczajnie mnie nudziły. Bywały momenty, w których historia miała odznaczyć się humorem, jednak w mój gust to kompletnie nie trafiło. Wiele tu wzmianek o feminizmie i problemach osób czarnoskórych, co uważam za istotny temat, lecz z uwagi na narrację, która absolutnie mi nie podeszła, nie przyciągnęły mojej uwagi.
Powieść ukazuje nastoletnie życie głównych bohaterów oraz teraźniejszość, gdy spotykają się ponownie po piętnastu latach. I tak jak potrafiłam uwierzyć w ich wybuch uczuć w ciągu kilku dni, gdy byli młodzi, skrzywdzeni i samotni, tak taki przebieg ich znajomości, gdy są już dorośli i pokiereszowani przez życie, kompletnie do mnie nie przemówił. W ogóle portret postaci z młodości niezmiernie mi się spodobał, był skomplikowany, bolesny, wydzierał czytelnika ze strefy komfortu i ogromnie żałuję, że nie został bardziej rozwinięty, bo stanowi dużą zaletę książki. Bo z dorosłą Evą, która nie potrafi zmierzyć się ze swoimi problemami, nie umiałam się zaprzyjaźnić. Shane wydawał się bardziej dojrzały i choć nadal zagubiony to próbował wyprostować swoje życie ale też mając na względzie swoje doświadczenia- pomóc innym. Ogromnie spodobała mi się postać córki Eve, niebywale inteligentnej, wygadanej i spostrzegawczej, choć znowu- Autorka przesadziła z jej wiekiem i gdyby była kilka lat starsza, jej cechy charakteru brzmiałyby o wiele bardziej przekonująco. Autorka miała za to fajny i przekonujący pomysł na zakończenie historii Evy i Shane`a, aż żałuję, że potem jeszcze był epilog... Ale cóż, widocznie ta książka po prostu nie była dla mnie.
Reese, najwidoczniej nasze gusta czytelnicze całkowicie się rozmijają. Choć z pewnością na długo zapamiętam tę książkę, szkoda tylko, że jako tę, przez którą najtrudniej mi było przebrnąć. Aczkolwiek wiem, że wiele osób jest tą powieścią wręcz zachwyconych, więc zachęcam do wyrobienia sobie własnego zdania na jej temat!
Opinia bierze udział w konkursie