. Skoro tyle wokół niej miłości, to czego jeszcze w takim razie pragnie, czego szuka?
Jeśli o miłości już tyle powiedziano, jeśli odkryto już wszystko, to czy zostało jeszcze coś do dodania w tym temacie? Kochlewska chyba też zadała sobie to pytanie i uznała, że najlepiej będzie pisać o miłości? inaczej, pisać po swojemu. I właśnie styl autorki uznaję za największy atut ?Siedmiu ślubów mojej siostry?. Naśladując branżę perfumiarską powiem, że w nucie głowy Kochlewska ujmuje kreacją zielonookiej bohaterki z zadziorną grzywką, w nucie serca zniewala korowodem kipiących emocji, a w nucie głębi magnetyzuje stylem opowieści, kształtując ekspresyjny obraz estetyki literackiej. Dlatego nie zdziw się czytelniku, gdy podczas lektury ?Siedmiu ślubów? odczujesz aurę zapachów niczym z ?Jasminum? Kolskiego czy ?Pachnidła? Süskinda. A wszystko to dzięki sile sprawczej głównej postaci, której towarzyszy oszałamiająca i zmienna feeria wonności rozsiewanych przez nią samą. Dla mężczyzn ta zjawiskowa kobieta pachnie jak marzenie, a smakuje jak ideał.
Tworząc nastrój autorka, wzorem własnej bohaterki, owiała mnie zwiewną narracją, przeniknęła ulotnością, pozostawiając przy tym niezapomniane wrażenia. Spod jej pióra opowieść płynie niczym historia snuta po latach w dobrym towarzystwie. Tu czas łagodzi ból nabitych dawniej guzów, poczucie humoru zaciera ostre kontury przykrych wspomnień, z tła wyłaniają się chwile składające się na pogodny i optymistyczny obraz niezwykłych perypetii Zośki. Szczególnie przypadł mi do gustu oryginalny sposób autorki na niby en passant rozrzucone sceny, które do laurkowej rzeczywistości wnosiły zapowiedź nadciągającej zmiany. Jedne z nich zapowiadały się całkiem niewinnie, inne niczym burza z piorunami były bardziej brzemienne w skutkach. Krótko mówiąc, narracja po prostu unosi się w powietrzu jak zapach, spowijając czytelnika nie tylko pachnidłami.
Wspominałam już, że Kochlewska stawia na wrażenia? Aby były pełniejsze, przydaje im muzykę. Ta również nie trafia tu przypadkowo. Pobrzmiewa Stare Dobre Małżeństwo, Osiecka czy choćby Fleetwood Mac. I nie muszę chyba dodawać, że fragmenty utworów mają swoje znaczenie. Elektryzują, zaklinają, zdradzają, splatając się z nastrojem lub akcentując podteksty.