?...Niech inni w grudniu my w kwietniu Niech inni w deszczu, lecz my słoneczni...? Z. Wodecki, ?Rzuć to wszystko, co złe? Pierwsze spotkanie z twórczością Andrzeja Wardziaka wywołało mieszane odczucia, jednak w ostatecznym rozrachunku powieść zaliczyłam na plus. Szalenie podobał mi się wytworzony klimat. Z jednej strony aspekt podróży pociągiem, w niezbyt zachęcających warunkach, zupełnie jak życie człowieka, szara i często brudna codzienność. Z drugiej ciężkie poruszanie się w obszarze sennej rzeczywistości, kiedy wszystko mogło przyjąć mroczne barwy, a miraże wstrząsnąć człowiekiem. Co więcej, autorowi udało się fenomenalnie trzymać wąskiego pasma między jawą a snem, wygładzić, niemal zatrzeć granice między nimi. Skłonić czytelnika, aby wraz z podróżnikiem trwał niczym w momencie tuż przed przebudzeniem, i ułamek sekundy po, kiedy świadomość zawieszała się w niewiadomej przestrzeni i czasie, intensywnie szukała odpowiedzi, i zrozumienie, gdy po ułamku sekundy je znajdywała. Główny bohater powieści nie miał komfortu poczucia wrócenia do rzeczywistości, balansował na cienkiej linie realności i szaleństwa. Psychologiczna oprawa przybliżanej historii to niewątpliwie mocny atut książki. Znacznie gorzej wypadło budowanie napięcia, podsycanie niepewności, operowanie atmosferą grozy. Horror nie wywoływał dreszczy, nie pobudzał wyobraźni, nie skłaniał do wstrzymywania oddechu. Owszem, działo się wiele dziwnych i podejrzanych rzeczy, do głosu dochodziły osobliwe podszepty, mamiły absurdalne zbiegi okoliczność, jednakże rozrywkę psuła przewidywalność scenariusza zdarzeń. A przecież autor zgrabnie zapętlił intrygę i wprowadził koszmary w życie kluczowej postaci, tylko że zwidy i majaki, nawet wsparte klaustrofobicznym zamknięciem w czymś, co wraz ze stukotem kół pędziło ku nieznanemu, z czasem przestały robić wrażenie. Wnikanie w lęki, poczucie winy i niewyartykułowany żal u innych nie było dla Sławomira Szatkowskiego trudnym wyzwaniem. Zdecydowanie gorzej przedstawiała się sprawa, kiedy musiał spojrzeć sobie w oczy przez pryzmat dokonanych czynów, zajrzeć do głębi czarnej natury, skonfrontować oficjalny i skrywany wizerunek. Ciekawie przewidywało się, czy straci poczucie tożsamości, wiary i nadziei, skaże duszę na tułaczkę w nieprzeniknionych mrokach ułudy, iluzji i majaków. Nie chodziło o to, czy miałam polubić kluczową postać, czterdziestoletniego programisty zamierzającego odwiedzić ojca w Pradze, współczuć jej, życzyć wyzwolenia towarzyszącemu dokonaniu rachunku sumienia, ale by wraz z nim dotknąć trwogi panicznej ucieczki od przeszłych wydarzeń, ciężkiego oddechu porażki, pragnienia kojącego zapomnienia, a następnie... wszystko z powracającymi frazami jednej z piosenek Zbigniewa Wodeckiego, zawsze już będę je kojarzyła ze "Słonecznym". Bookendorfina