Słowiańskie klimaty zawsze mnie przyciągają. Tak też było z tą powieścią, nieznanej mi wcześniej autorki. Monika Rzepiela pasjonuje się staropolską kulturą i obyczajami do tego stopnia, że postanowiła przenieść swoją wiedzę o dawnych wiekach na karty powieści. Jej decyzja niezmiernie mnie cieszy, ponieważ dzięki temu mogłam zatopić się na ładnych kilka dni w świat, który i mnie fascynuje.
W osadzie o nazwie Polana żyją główni bohaterowie tej wciągającej historii, siostry Rzepka i Dziewanna wraz z rodzicami, Dobromir ze swoją rodziną, sierota Wierzbinka, stara znachorka Libusza i wielu innych mieszkańców. Jak to w niewielkiej wiosce, ludzie się znają i wiedzą o sobie wszystko. Wieści rozchodzą się tam lotem błyskawicy, a dokładniej na bosych nogach dzieciaków. Dni mijają zgodnie z wędrówką słońca po niebie, a pory roku wyznaczają rytm wykonywanych prac. Ludzie oddają cześć słowiańskim bogom, ponieważ wierzą w to, że dobry byt całej rodziny zależy od ich przychylności. Życie płynie spokojnie, czasami okraszane większymi emocjami, czy to sprzeczką, czy też zakochaniem. Niewielka Polana i jej mieszkańcy nie są wolni i od śmierci, do której nieuchronnie każde życie zmierza.
Kiedy na dworze księcia Mieszka I rozgrywają się niezwykle ważne dla całego kraju wydarzenia, mieszkańcy Polany jeszcze nie zdają sobie sprawy z tego, co ich czeka. Książę, chcąc zapewnić poddanym spokój i bezpieczeństwo, decyduje się przyjąć chrzest święty, by móc poślubić czeską księżniczkę Dobrawę. Jak zmiany na dworze wpłyną na mieszkańców niewielkiej osady? Czyje serce zabije żywiej dla przystojnego Dobromira? Kto wyleje morze łez przez niespełnioną miłość?
Akcja powieści jest raczej spokojna, bez nagłych zwrotów czy fajerwerków, ale płynnie prowadzi nas nie tylko przez koleje losów bohaterów, ale także prezentuje tamtejsze obrzędy, zwyczaje i całą tę słowiańską magię.
Autorka napisała swoją powieść językiem przypominającym staropolski. Użyła dawnego słownictwa, zmieniła szyk wyrazów w zdaniu, dzięki czemu osiągnęła ciekawy efekt. Chociaż przez kilka pierwszych stron musiałam przyzwyczaić się do tych zabiegów stylistycznych, później czytało mi się wyśmienicie. Może tylko odrobinę przeszkadzały mi dość częste powtórzenia.
Doceniam również przypisy, ponieważ nie jestem biegła w mitologii słowiańskiej na tyle, by pamiętać wszystkie bóstwa, więc krótkie wyjaśnienie bardzo mi się przydało. Spodobało mi się też kilka dawnych wyrazów, np. wieczerzadło czy wnęki (wnuki).
"Słowiańskie siedlisko" to piękna historyczna opowieść o obyczajach i codzienności naszych przodków, którzy jak my kochali, nienawidzili, zazdrościli czy obawiali się nadchodzących nieuchronnie zmian.
Opinia bierze udział w konkursie