Czy wiecie, że męża, który jest największą miłością mojego życia, poznałam przez internet? Oboje lubiliśmy grać w jedną z popularnych gier internetowych i los chciał, że pewnego dnia zaczęliśmy rozmawiać na czacie. Na początku "spotykaliśmy" się w wirtualnym świecie od przypadku do przypadku, potem coraz częściej, by w końcu przepaść bez reszty. Jako, że na czacie, nie da się wszystkiego powiedzieć, nie każąc drugiej osobie zbyt długo czekać, postanowiliśmy zacząć pisać do siebie długie listy, oczywiście w formie elektronicznej. Jak tylko się dowiedziałam, że również bohaterowie "Spotkajmy się w muzeum" poznali się za pomocą poczty i przy pomocy przypadku, wiedziałam że muszę tę powieść przeczytać. Pomimo iż na pierwszy rzut oka nic mnie z tymi postaciami nie łączy, to po bliższym przyjrzeniu się, znalazłam subtelne i ledwo dostrzegalne podobieństwa. Podobnie jak oni, również i ja, trafiłam na właściwą osobę, we właściwym czasie, która pomogła mi zmienić całe moje życie i uczyniła je pełniejszym , szczęśliwszym i bardziej wartościowym.
W pewnym wieku życie pozbawione jest piękna i uroku ? tak przynajmniej myśleli Tina i Kristian. Oboje są po sześćdziesiątce, jedno straciło żonę, drugie najlepszą przyjaciółkę. Zapomnieli o pragnieniach i przestali żywić nadzieje na nowy początek.
Do czasu? Gdy z pozoru nic nieznacząca korespondencja przeradza się w pragnienie bliskości i zrozumienia. Otwierają się przed sobą ? opowiadając o swojej codzienności, rodzinie, pracy, ale i pasjach, sztuce, muzyce i przyrodzie. Listy Tiny i Kristiana są przenikliwe, dowcipne, szczere i pokazują, jaką radość może dać spotkanie dwóch ciekawych osobowości. Niepostrzeżenie, z nieznajomych stają się bliskim przyjaciółmi.
W dzisiejszych czasach sztuka pisania listów i epistoł, niestety zamiera. Kiedy jeszcze 20 lat temu, wiadomości i paczki od moich przyjaciół przychodziły do mnie co tydzień, tak teraz wraz z wejściem na rynek telefonii komórkowej i internetu, ten "tradycyjny" sposób komunikowania się, powoli odchodzi do lamusa. Pisać na komputerze jest wygodniej, szybciej, nie trzeba wychodzić z domu po znaczek, ani tygodniami czekać na odpowiedź. Na samym początku myślałam, iż autorka "Spotkajmy się w muzeum" będzie starała się przekonać nas do tego, byśmy powrócili do źródeł i na powrót pokochali słowo pisane. Jednak Youngson dobrze wie, że jest już na to za późno. Ona nie próbuje na powrót wcisnąć nam w rękę pióra i pergaminu, lecz uświadamia nas jak ważna jest komunikacja i kontakt z innym człowiekiem. Pewnie nie raz zdarzyło wam się pójść do baru czy restauracji, gdzie przy sąsiednim stoliki, siedzieli zapatrzeni w swoje telefony czy tablety, ludzie. Często skupione na wirtualnym świecie, na facebooku czy instagramie, osoby oburzają się nawet na widok kelnera, który pragnie przyjąć od nich zamówienie. Oczywiście możemy wierzyć w to, iż ludzie Ci czytają właśnie list od "pen pala" z zagranicy czy dawno nie widzianego ukochanego, jednak szanse że właśnie tak się dzieje są niestety znikome. Nasza cywilizacja rozwinęła się w oparciu o pismo obrazkowe i dziś historia zatoczyła koło. O wiele bardziej interesują nas fotografie czy rysunki na fb niż rozmowa z drugim człowiekiem. Całe szczęście są jeszcze tacy autorzy jak Anne Youngson, którzy dostrzegają niebezpieczeństwa wynikające z zaniku więzi społecznych i starają się coś z tym zrobić. "Spotkajmy się w muzeum" to znakomita powieść epistolarna, w której poznajemy dwójkę bohaterów Tinę i Kristiana. Oboje są już dziadkami, oboje poszukują w życiu sensu i, choć otoczeni przez ludzi, w głębi duszy czują się bardzo samotni. To jak się poznali jest czystym przypadkiem. Pewnego dnia Lisa postanowiła napisać list do jednego ze swoich szkolnych nauczycieli na temat Człowieka z Tollund, znanego wykopaliska archeologicznego. Okazało się jednak, iż mężczyzna już nie żyje a na pytania kobiety, odpowiedział kustosz Muzeum w Silkebolgu. Para zaczęła wymieniać między sobą listy oraz drobne prezenty. Z miesiąca na miesiąc wiadomości te stawały się coraz mniej formalne a coraz bardziej osobiste. Czytelnik ma bezpośrednią okazję do zagłębienia się w treść tej korespondencji. Muszę przyznać iż momentami czułam się jak podglądacz, który zagląda w dusze zupełnie obcych mu ludzi, jak stalker który przez zasłonkę podgląda cudze życie. Niektóre z listów były tak szczere, tak osobiste i głębokie, aż w pewien sposób odsłaniały naszych bohaterów, rozbierały ich na części aż stanęli przed nami nadzy i zawstydzeni. Tina i Kristan rozmawiali praktycznie o wszystkim : o swoich dzieciach i małżonkach, życiu, przeszłości i przyszłości, zwycięstwach i porażkach. Nie było dla nich tematów tabu. Choć nigdy się nie spotkali nawiązała się pomiędzy nimi przyjaźń silna niczym stal.
W życiu nie przypuszczałam że z pozoru zwyczajna powieść obyczajowa, wzbudzi we mnie tak wielkie zainteresowanie. Raczej należę do tego typu czytelników, którzy lubią jak się dzieje dużo i intensywnie. Nie przypuszczałam, że równie chętnie jak o krwawych zbrodniach czy porwaniach będę czytać o polowaniach na bażanty, niechcianych ciążach, zamkach budowanych ze słomianych bel czy też o zmumifikowanym człowieku z duńskich bagien. Okazuje się jednak, że wszystko może nas zaciekawić i zafascynować o ile jest napisane z pasją, wyczuciem, emocjami i miłością. Nie da się ukryć iż książka ta, pomimo faktu że nie ma tutaj ani sexu, ani zbliżeń ani nawet chodzenia za rękę, jest tak naprawdę opowieścią o wielkim, magicznym uczuciu. Tinę i Kristana dzieli praktycznie wszystko. Ona to ciężko pracująca "farmerka", lubiąca otaczać się przedmiotami i ludźmi, dla której muzyka jest jedynie przejrzałą maliną a szczęście daje jej poezja i szum morza. On całe życie spędził w wielkim mieście, w dusznym biurze przed ekranem komputera. Lubi wielkich kompozytorów, swoje dzieci, historię oraz prostotę. Oboje łączy to, że boją się przyszłości na tyle, że nawet nie chcą o niej myśleć. I są samotni, Tina w małżeństwie, Kristan jako wdowiec. Jak napisałam we wstępie do mojej recenzji, w sytuacji w jakiej znaleźli się nasi bohaterowie, dostrzegałam pewne podobieństwa do tej, jaka była moim udziałem niespełna 10 lat temu. W moim przypadki internetowa znajomość zakończyła się przysięgą małżeńską, dlatego naszym protagonistom również życzyłam wszystkiego najlepszego. Zastanawiałam się jednak, co autorka zamierza zrobić, by połączyć tę dwójkę cudownych osobników. Przecież Tina jest mężatką, która prowadzi ustabilizowane życie, dlaczego niby miałaby zostawiać wszystko i emigrować do Skandynawii? Co prawda pogada w Anglii nie rozpieszcza, jednak żeby od razu tak uciekać? Choć w pewnym momencie zorientowałam się dokąd zaprowadzi nas fabuła, tak ciesze się iż Youngson postawiła na niejednoznaczne, poniekąd otwarte zakończenie, które jest jednocześnie wielkim niedopowiedzeniem. I jest smutne, choć daje nadzieję i pozostawia czytelnikowi możliwość własnej interpretacji, tak ja poczułam się przytłoczona, a po policzku stoczyła mi się wielka, ciężka łza.
W książce tej, oprócz dwójki naszych głównych bohaterów, jest jeszcze trzecia równie ważna postać, bez której pierwszy list nigdy by nie powstał. Postacią tą jest Człowiek z Tollund, a konkretniej jego zmumifikowane zwłoki, znajdujące się w muzeum w Silkeborgu. Do wykopaliska nawiązuje wiersz Seamusa Heaneya z tomu North (1979) pod tytułem The Tollund Man, i to właśnie on zainspirował autorkę do napisania tej książki. Muszę przyznać iż był to pierwszy raz kiedy spotkałam się z Człowiekiem z Tollund. Wydaje mi się, że kilka lat wcześniej czytałam artykuł o kobiecie z Elling, znalezionej na tym samym torfowisku, jednak postać mężczyzny była mi nieznana. Tutaj znajduje się on w samym centrum powieści i służy zarówno jako punkt wyjścia jak i odniesienia. To właśnie do niego bohaterowie przyrównują swoje życie, zastanawiają się jak by zareagował w podobnej sytuacji. Człowiek z Tollund u Youngsen jest prawdziwy i symbolizuje każdego nas. Jest jednocześnie swojski i obcy, młody i stary, smutny i szczęśliwy. Jest personifikacją humanizmu i człowieka jako istoty myślącej.
"Anne Youngson jest debiutantką w dziedzinie literatury". Jak tylko przeczytałam to zdanie w jednym z wywiadów z autorką, to nie mogłam w to uwierzyć. Owszem miała już kontakt ze słowem pisanym podczas pracy jako przewodnicząca Writers In Prison Network, jednak do tej pory nic sama nie opublikowała. Muszę przyznać iż jestem bardzo pozytywnie zaskoczona gdyż napisać ciekawą, mądrą i oryginalną książkę obyczajową, która wzbudzi w czytelnikach odpowiednie emocje jest naprawdę trudno. Na autorów czyha mnóstwo pułapek. Spotkałam się z powieściami przegadanymi, nudnymi bądź też zbyt sztampowymi. Zdarzają się jednak perełki i "Spotkajmy się w muzeum" właśnie do nich należy. Jest to powieść która wzrusza, bawi, skłania do przemyśleń i wprowadza w nostalgiczny, filozoficzny nastrój. Zdecydowanie polecam. Na pewno nie będziecie zawiedzeni.
Opinia bierze udział w konkursie