Jak do tej pory przeczytałam tylko jeden thriller korporacyjny i doświadczenie to przypadło mi do gustu. Jak tylko się dowiedziałam, że wydawnictwo Zysk i S-ka planuje wydanie książki "Sprint" , poprosiłam o udostępnienie egzemplarza recenzenckiego. Udało się. Jednak czy i tym razem książka mnie zachwyciła i wzmogła apetyt na więcej? Choć zapowiadało się interesująco, muszę przyznać że jestem rozczarowana. Nie wiem czy przyczyną mojego niezadowolenia jest fakt, iż książka jest przegadana i momentami niezrozumiała czy może to , iż branża IT jest mi całkowicie obca. Z każdą kolejną stroną czułam, że mi coś umyka, moje zainteresowanie malało wykładniczo , aż w końcu złapałam się na tym iż czytam dla samego przelatywania wzrokiem po wyrazach. I nie pomogło nawet dobre, zaskakujące zakończenie. A wiecie co jest najgorsze ? Nawet nie wiem kogo obwiniać za to iż "Sprint" nie spełnił moich oczekiwań. Autorów książki jest bowiem 3 , lecz który z nich jest autorem porażki?
W poniedziałkowy poranek do laboratorium RCUS zostają wezwani podinspektor Skalski i komisarz Walczak. Znaleziono ciało zamordowanego mężczyzny. Policjanci rozpoczynają mozolne przesłuchania, przy czym nie angażują się zbytnio, pewni, że przy rozbudowanym systemie monitoringu i kontroli przejść zidentyfikowanie sprawcy będzie formalnością. Jednak elektroniczne ślady okazują się sfałszowane, jednoznaczne dowody ? podrzucone. Policjanci próbują odnaleźć się w nowych dla siebie realiach, w czym pomóc ma im aspirant Czerski, specjalista ?od komputerów?. Z każdym dniem śledztwo komplikuje się coraz bardziej?
Od zawsze marzyłam by napisać książkę, usiąść z kieliszkiem wina przed komputerem i pisać, tworzyć, kreować nowe światy i ludzi. Proces ten kojarzył mi się z wyalienowaniem, samotnością, ciszą. Pierwszym co zwróciło moją uwagę jak wzięłam "Sprint" do ręki było to, że został napisany przez trójkę mężczyzn, zupełnie dla mnie anonimowych. Zastanawiałam się jak wygladała ich współpraca. Czy spotykali się w "biurze i , podobnie jak w korporacjach, fundowali sobie intensywne burze mózgów? A może proces twórczy miał miejsce w barze przy kuflach spienionego lagera , gdzie w tle leciały szanty? Kolejną możliwością jest pisanie książki w trybie online, "briefingi" na czatach, mailowa edycja i już po kilku tygodniach mamy gotowy produkt finalny. Choć nie wiem jak współpraca wyglądała w tym przypadku to jedno jest pewne : całość się kleiła i czuć było tutaj korporacyjnego ducha.
O samych autorach wiem niewiele. Piotr Kuzio , oczywiście o ile znalazłam odpowiednią osobę, jest informatykiem związanym z firmą telekomunikacyjna. Zna wiele języków programowania i z pewnością wie czym jest praca o charakterze korporacyjnym. Myślę, że to właśnie on mógł robić za specjalistę i konsultanta. O Marcinie Majchrzaku wiemy nieco więcej: pochodzi z Tarnowskich Gór i nie jest literackim debiutantem. Jakiś czas temu wydał książkę "Damy we fiolecie", interesuje się również fotografia. To on mógł być tym kto pisał. Pozostaje nam jeszcze Grzegorz Suder o którym nie znalazłam żadnych znaczących informacji i tym samym nie będę nawet zgadywać jaka mogła być jego rola w procesie tworzenia. Ważne jest to, że współpraca się udała, książka tworzy jedność, nie ma tutaj lepszych i gorszych fragmentów, całość utrzymuje jeden poziom. Jest poprawnie, jest korporacyjne, są trupy, oszustwa, emocje i niesprawiedliwe zagrania, ale zabrakło czegoś ważnego, czegoś co nadaje powieści efektu "wow", duszy książki.
Długo analizowałam co poszło nie tak, przecież wszystko było na dobrej drodze do sukcesu. Moim zdaniem tym, co sprawiło że straciłam zainteresowanie było "przegadanie" książki. Naprawdę trzeba mieć pecha, by zepsuć powieść pełną dialogów i zwrotów akcji, jednak w tym wypadku autorom udało się to śpiewająco. Czytałam i czytałam i łapałam się na tym, że nie wiem o czym czytam. Typowy korporacyjny slang, zwroty znane tylko geekom i pracownikom IT, sztywne procedury i korporacyjne nawyki wszystko to mnie przytłoczyło. Rozumiem, że język informatyków i korposzczurów zapożyczył sobie dużo z angielskiego, jednak tutaj wyszło to sztucznie. Nie wydaje mi się, by nawet w amerykańskiej firmie, rozmowy wyglądały tak jak w "Sprincie". Naprawdę, niektórych zdań nie dało się w ogóle rozszyfrować, a autorzy służyli pomocą jedynie w bardzo podbramkowych sytuacjach. Dodajmy do tego skomplikowaną fabułę, rodem z powieści Ludluma i mamy doskonały przepis na porażkę. Jednak, drodzy czytelnicy, nie martwcie się : patrząc po recenzjach innych blogerów, moja opinia znajduje się w mniejszości. Widać jestem już za stara na to by pokochać korporacje.
Choć fabuła mnie nie zachwyciła a język przeraził, tak sama książka uświadomiła mi bardzo ważną rzecz : jak strasznym i bezdusznym miejscem jest świat wielkich korporacji. Jeden z bohaterów książki, firmy te przyrównał do więzień. Ludzie całymi dniami zamykani są w ciasnych boksach, czuwa nad nimi poganiacz niewolników (czytaj manager) , są traktowani jak środek do celu i nie mają czasu na własne życie. Choć nigdy nie pracowałam w żadnej korporacji, a branża IT jest mi zupełnie obca, tak często widzę ludzi, których wypluwa z siebie londyńskie City. Wieczorami, w zmiętych garniturach, przychodzą do barów, zamawiają drogie mocne alkohole, które piją duszkiem, licząc na szybszy efekt. To młodzi ludzie, którzy ufają, że taksówkarze zawiozą ich bezpiecznie do domu i nie okradną z telefonu, w końcu potrzebny im budzik, nastawiony na 5 rano, by czasem nie spóźnić się na poranną odprawę w Mordorze. Straszne prawda? Niestety prawdziwe. W dzisiejszych czasach najbardziej liczy się efekt końcowy, nowoczesna gospodarka wymaga byśmy byli bezduszni i niczym roboty, wykonywali powierzone nam zadania, coraz szybciej, coraz dokładniej i coraz więcej. Kiedyś pracowałam w redakcji gazety a jak wiadomo dziennikarze to ludzie, którzy są zawsze w ruchu, zawsze gonią za nowym, ciekawym tematem. Pomimo tego, zawsze mieliśmy czas by usiąść w "kantynce", pograć na playstation czy po prostu pogadać. Wiedziałam jak nazywa się dziecko mojej koleżanki i gdzie na wakacje wybiera się mój przełożony. Jakoś to wszystko było ludzkie. W wielkich korporacjach nie mamy czasu na to, by interesować się życiem prywatnym naszych kolegów. No chyba, że ma to pomóc nam w karierze. A nuż znajdzie się jakiś hak na szefa, dzięki któremu to właśnie my wskoczymy na jego miejsce? Korporacje to miejsce pełne gorących stołków, gdzie nasza pozycja jest ciągle zagrożona. Jednego dnia możemy mieć pracę a drugiego odbierać wilczy bilet. Muszę przyznać, iż podziwiam ludzi, którzy decydują się pracować w takich warunkach. Naprawdę trzeba mieć nerwy ze stali by dać się zamknąć w jednym pomieszczeniu ze zgrają wilków. Na dodatek oprócz tego, co nam zagraża od wewnątrz, są jeszcze czynniki zewnętrzne które mają wpływ na pracę korporacji, a największym z nich jest konkurencja. Branża IT ma to do siebie iż nie znosi stagnacji. Sami dobrze wiecie, że kupiony dziś software, już za tydzień będzie przestarzały. Autorzy w dobitny sposób przedstawili nam jak działają firmy IT. na porządku dziennym jest wykradanie technologii i pomysłów, przekupowanie pracowników i inne zakulisowe działania mające na celu oczernienie konkurentów. Ja serdecznie podziękuję za pracę w tak ciężkich warunkach.
"Sprint" to książka dialogów i postaci. I jednych i drugich jest tutaj zatrzęsienie. Polecam wam wydrukowanie sobie drabinki "zależności", dyrektorów poszczególnych działów, pionów, departamentów, która znajduje się na początku książki i zerkanie na nią od czasu do czasu. Inaczej będziecie zgubieni. Muszę przyznać, że do samego końca mieszały mi się postaci, szczególnie że do czynienia mamy nie z jedną a z dwoma korporacjami, dziennikarzami i policją. Fabuła książki jest naprawdę kompleksowa, jednak zawiodło troszkę wykonanie. Rządził chaos i dialog, i gdyby nie żarty naszych policjantów i różne ciekawostki z zakresu działalności korporacji, to myślę, że nie udałoby mi się doczytać do końca.
Teraz, czytając moją recenzję od samego początku, czuję że jestem troszkę niesprawiedliwa, że za ostro potraktowałam młodych twórców. Jednak ja naprawdę bardzo chciałam zakochać się w tej książce, bardzo chciałam zżyć się z naszymi bohaterami. Próbowałam, robiłam podchody, odkładałam na półkę i robiłam sobie przerwę myśląc, że przyjęłam za dużo naraz. Niestety, wynik zawsze był ten sam : brak chemii. Myślę, że "Sprint" był moją ostatnią przygodą z thrillerami korporacyjnymi, poznałam ich smak i nauczyłam się czegoś nowego. Dałam się przytłoczyć atmosferze wiecznego "sprintu" i wyścigu szczurów. Teraz czas odpocząć, poczytać coś zdecydowanie mniej intensywnego, szybkiego...korporacyjnego po prostu. Może ja się naprawdę starzeję? Czy polecam? Tak, polecam tym wszystkim młodym i zapracowanym, bo z pewnością otworzy im oczy, polecam wielbicielom dialogów i chaosu wielkich firm. Jednym słowem : młodym .