Sięgając po tę książkę zaczęłam się zastanawiać czy ja w ogóle lubię książki obyczajowe? Lub filmy? Co w nich jest takiego, że codziennie przyciągają tak wielu czytelników? Dlaczego czytamy powieści o życiu innych, skoro mamy własne, często ciekawsze i bardziej emocjonujące? Ja na przykład na brak wrażeń nie narzekam, codziennie dzieje się coś nowego, mam swoje wzloty i upadki, tragedie i małe szczęścia. Dlatego myślę, że jest inna przyczyna sięgania po literaturę obyczajową niż jej walory fabularne. A jest nią chęć zdobycia doświadczenia. Bohaterowie tych książek to ludzie tacy jak Ty czy ja, nie superbohaterowie czy przedstawiciele elit, lecz zwykli śmiertelnicy, którzy popełniają błędy i się na nich uczą. Czytając o ich porażkach, my również przejmujemy tę wiedzę, którą być może kiedyś będzie nam dane wykorzystać w naszym życiu. Celem literatury obyczajowej nie jest tylko dostarczenie nam rozrywki lecz uwrażliwienie nas na potencjalne tragedie i problemy, które są udziałem ludzi.
W upalne lato 2017 r. pozornie zwyczajne spotkanie trochę roztargnionej i samotnej Róży oraz niedostępnego Mateusza w samym centrum Warszawy jest początkiem tajemniczych zbiegów okoliczności. Niby wszystko dzieje się jak zwykle w takich sytuacjach?Ale czy na pewno?
Róża i Mateusz zdobywają się na gesty, które jeszcze całkiem niedawno wydawały im się obce. Mówią słowa, których nie chcą wypowiedzieć. Spacerują po Warszawie, rozmawiają o literaturze, robią najbardziej zwyczajne rzeczy. Jednak czują coś, czego nie rozumieją i nie potrafią wytłumaczyć.
Przed przystąpieniem do lektury często lubię sobie poczytać o sylwetce samego autora. Lubię wiedzieć skąd się "wziął", co go skłoniło do sięgnięcia po pióro? Czym się zajmuje, co lubi, gdzie mieszka. Zdobywając te informacje tworzę pewnego rodzaju więź pomiędzy mną a twórcą, choć wiem że jest ona tylko jednostronna. Muszę przyznać iż dostrzegłam sporo podobieństw pomiędzy mną a Monika Sjöholm. Podobnie jak ona, ja również również kocham Warszawę . Tam się urodziłam, wychowałam, wyszkoliłam i spędziłam połowę mojego życia ,ona na Mirowie, ja na pobliskim Muranowie. Również wyjechałam za chlebem do Irlandii, choć ja za bardzo tęskniłam za domem, by rozważyć zamieszkanie tam na stałe. Obie prowadzimy blog literacki jednak Monika posunęła się o krok dalej i napisała książkę. Ja się do tego jeszcze przymierzam, lecz właśnie takie perełki jak "Stacje serc" sprawiają, że wątpię we własne siły. Gdybym nie wiedziała, że książka ta jest debiutem literackim, to w życiu bym się nie domyśliła. Jest tak dobrze napisana, że niejeden doświadczony autor mógłby zaczerpnąć z niej lekcję stylu. Nie mówiąc już o warsztacie. Tym, w czym Sjöholm jest najlepsza, to kreowanie sylwetek bohaterów. Tych głównych jest tutaj dwójka : Róża i Mateusz. Róża ma 39 lat i cierpi. Dokładnie : nie robi nic innego tylko wciąż na nowo przeżywa rozstanie ze swoim długoletnim partnerem. Pewnego dnia mężczyzna rzucił pracę i wyjechał za granicę by sobie wszystko przemyśleć. Róża nie mogła się z tą decyzją pogodzić. Rzuciła pracę, gdyż za bardzo przypominała jej o ukochanym, zerwała kontakty z przyjaciółmi, a jej jedynym zajęciem było wędrowanie ulicami Warszawy i wyszukiwanie coraz to mroczniejszych zakamarków. Można śmiało powiedzieć, że Róża jest portretem kobiety załamanej. Jednak było w niej coś co mnie irytowało. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że jest mądra, inteligentna, ambitna. Dlatego jej infantylne zachowanie zupełnie nie pasowało do jej charakteru. Osoby z takimi możliwościami i pasjami, na dodatek oczytane, czarujące i rozsądne, nie zamykają się na balkonie i nie wcierają (zupełnie przez przypadek) lodów w fotel swojego eks. Nie spacerują nocami po Warszawie i nie czekają na telefon od kogoś, kto dał im przysłowiowego "kopniaka". Momentami miałam ochotę wziąć Różę za ramiona i nią potrząsnąć, by w końcu wyleciała jej z głowy ta cała "miłość". I wtedy następowały rozdziały Mateusza, którego pokochałam z całego serca. Nie śmiejcie się. Jeśli na mojej drodze stanął by taki facet nie długo bym się nie zastanawiała. Nasz główny bohaterów również stracił bliską osobę, jednak stało się to w zupełnie innych okolicznościach. Jednak on, wraz z tą stratą, nie zatracił samego siebie. Wciąż pozostał w nim rozkoszny entuzjazm i wiara w to, że teraz może być tylko lepiej. Mateusz był postacią niezwykle optymistyczną, zabawną, inteligentną i otwartą na świat. Nie bał się podróżować i poznawać nowych miejsc. Jego życie było jednym wielkim spontanem, jednak czuć było że miał wielkie serce i silną potrzebę stabilizacji. Muszę przyznać, że patrząc na tę dwójkę, aż chciałam by ta książka nie zakończyła się zwykłym romansem. Chciałam by autorka udowodniła, że istnieje coś takiego jak bezinteresowna przyjaźń pomiędzy płciami, że mężczyzna i kobieta mogą się spotykać ot tak po prostu na kawę, czy do kina. Wszędzie pełno jest seksu i cielesność, a o przyjaźni jakby wszyscy zapomnieli. Jednak nie zamierzam wam zdradzić jak potoczyły się losy naszych bohaterów. Wspomnę tylko ich zakończenie spełniło wszystkie moje oczekiwania względem tej książki. Było rewelacyjne. I mam nadzieję, że nie będzie drugiego tomu.
Czytając nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że autorka porównuje czasu swojej młodości (czasy szkolne, studia), do tego co jest dziś. Zauważyłam , że jest to bardzo częste u ludzi urodzonych w latach 80-tych. Sama należę do grupy na fb ("Kiedyś było jakoś lepiej") gdzie ludzie dzielą się ciekawostkami z czasów PRL-u i wczesnych lat 90-tych. To właśnie tam dzisiejsze dzieciaki mogą zobaczyć czym był sławny boom box czy discman, jak wyglądała maszynka do mielenia naszych babci czy pańska skórka sprzedawana przy cmentarzach. Sjöholm zwraca nam uwagę na to jak dzięki rozwojowi technologi wszystko przyśpieszyło a jednocześnie jak bardzo rozeszły się więzi międzyludzkie. Paradoksalnie dziś mamy więcej możliwości kontaktu z naszymi bliskimi, jednak przestaliśmy z nich korzystać. Nasza aktywność społeczna często ogranicza się do skomentowania postu na fb czy wysłania uśmiechniętej buźki w wiadomości. Spotkanie się na kawę czy wypad do kina stało się rzadkością. Coraz częściej przeżywamy nasze życie online, coraz bardziej interesując się cudzym. Poprzez naszych bohaterów autorka prosi nas, byśmy zwolnili. Usiedli i zastanowili się nad własnym życie. Wydaje mi się, iż to, że Róża była bezrobotna miało nie tylko wymiar sentymentalny lecz i symboliczny.Ona po prostu potrzebowała przerwy od "życia" by wszystko w nim poukładać i przemyśleć. Symboliczne były również wędrówki przez Warszawę. Odkrywając nowe miejsca odkrywała również samą siebie. Pewnie jeśli dłużej bym się zastanowiła znalazłabym jeszcze więcej ukrytych przekazów, bowiem książka "Stacje serc" miała więcej niż jedno ukryte dno. Myślę, że każdy znajdzie tutaj cząstkę siebie. Ja , świeżo po lekturze, jestem w bardzo nostalgicznym nastroju. Jednocześnie smutna i szczęśliwa. I czuję się staro...Dopiero teraz spojrzałam na swoje dzieci, które posługują się telefonem sprawniej niż ja, które mają całe życie przed sobą. A my , dorośli? My je marnujemy na beznadziejne rozpamiętywanie przeszłości, znęcanie się nad własnymi wspomnieniami. Pora spojrzeć w przyszłość, bo nigdy nie wiadomo ile nam jej zostało.
"Stacje serc" to niezwykle mądra, wzruszająca i jednocześnie zabawna książka o dwójce, z pozoru zupełnie innych ludzi, którzy postanowili zadać sobie trud i się poznać. Organoleptycznie, zmysłowo, tak po prostu. Po ludzku. Jak kiedyś. Książka ta jest pełna chaotycznej, cudownej, a momentami przerażającej Warszawy, która skrywa tak wiele tajemnic, że nie starczy mi życia by je wszystkie poznać. Zdecydowanie miasto to, jest trzecim, głównym bohaterem tej powieści. Podobnie jak w innych książkach obyczajowych tak i tutaj pod względem fabularnym nie dzieje się zbyt wiele, jednak jeśli chodzi o dramaturgię i emocje to tętni niczym w ulu. Powieść ta na długo pozostanie w mojej pamięci i liczę na to, że na debiucie się nie skończy. Pani Moniko Sjöholm,jest Pani dla mnie inspiracją i jednocześnie motywacją. Do życia. Po prostu. Polecam.