Disney kontynuuje swoją mangową ofensywę. Doczekaliśmy się już mangi Samuraj i Stich i Twisted-Wonderland, ale dziś po raz kolejny robimy przystanek w uniwersum Gwiezdnych Wojen. Po perypetiach młodej księżniczki Lei oraz wydarzeniach z czasów Wielkiej Republiki przyszedł czas na komiksową adaptację najpopularniejszego serialu z odległej galaktyki, czyli Star Wars. Mandalorianin.
Dla osób, które miały okazję oglądać serial, pierwszy tom mangi skupia się na samym początku historii tytułowego bohatera. Od momentu przyjęcia lukratywnej oferty jako łowca nagród, aż po odbicie tajemniczej osoby, którą ma dostarczyć swojemu klientowi. Jest to zatem bardzo niewielki wycinek serialowej fabuły.
Pierwszy tom Star Wars. Mandalorianin przenosi nas w czasy kilka lat po upadku Imperium. Jego niedobitki wciąż można spotkać tu i ówdzie, co zresztą jest istotnym elementem fabuły komiksu. Skupia się on jednak na postaci tajemniczego łowcy, noszącego zbroję z Beskaru Mandalorianina. Jak się jednak z czasem przekonujemy, nie urodził się on na Mandalorze, lecz jest tzw. znajdą, którego Mandalorianie wychowali jak swojego. Póki co manga nie zgłębia bardziej powyższych wątków, ale daje nam do zrozumienia, że będziemy mieli do czynienia ze złożonym bohaterem.
Cóż można o nim powiedzieć? To raczej człowiek kilku słów, który pozwala by jego czyny za niego przemawiały. To tzw. strong, silent type, o którym tak często opowiadał główny bohater serialu Rodzina Soprano. To wyszkolony wojownik, który równie dobrze włada blasterem co białą bronią. Dodatkowo jest wyposażony w sprzęt, dobrze kojarzący nam się z Mandalorianinami, czyli zbroja, jet-pack i inne bajery, które musicie już sami zobaczyć.
Yusuke Osawa, który podjął się adaptacji serialu wykonał tu naprawdę solidną robotę. Udało mu się odwzorować klimat tajemnicy towarzyszący bohaterowi. Mam jednak wrażenie, że ten świat i postacie w jego wydaniu są trochę zbyt kreskówkowe, a za mało jest w mandze mroku, czy pewnej brutalności przestępczego świata, po którym porusza się Mando.
Mamy tutaj kilka naprawdę ciekawie zapowiadających się postaci, lecz niestety nie poznajemy ich bliżej. Tak jest w przypadku kosmity pomagającego głównemu bohaterowi oswoić Blurrga, którego imienia nawet nie poznajemy. Świetnie zapowiada się również droid-łowca nagród, grający na nerwach Mando, ale naprawdę szybko ginie. Cieszy przynajmniej fakt, że ilustracje robią wrażenie, działają na wyobraźnie, a nawet kilka z nich doczekało się oddzielnego miejsca na końcu tomiku z dokładniejszym opisem.
Mangę czyta się bardzo szybko. Jej lektura jest naprawdę prosta. Miłośnicy serialu nie odnajdą w niej raczej nic odkrywczego. Jest to tytuł skierowany do najmłodszych, którzy z produkcją Disney Plus nie mieli jeszcze do czynienia, a dla których mogłaby ona być trochę zbyt krwawa czy brutalna. Pierwszy tom Star Wars. Mandalorianin to taka jej ugrzeczniona, uproszczona wersja. Dla mnie był to przyjemny powrót do tego zakątka galaktyki, ale zdecydowanie zbyt krótki.
Opinia bierze udział w konkursie