Stoję, stoję, czuję się świetnie
Nie muszę siedzieć, nie muszę leżeć
Czuję się świetnie, ach jak wspaniale
Nie muszę siedzieć, wcale ach wcale
Czuję się świetnie, ach jak przyjemnie
(Stoję, czuję się świetnie)
Olga Sipowicz albo Kora, jak kto woli; poetka lub piosenkarka, pozostawiam wam wybór; książka poetycka/zbiór tekstów piosenek Maanamu (niepotrzebne skreślić). Tak naprawdę w tych trzech przypadkach obie możliwości nachodzą na siebie, są ze sobą zbieżne. Nie zmienia to jednak faktu, że mam problem. Nie wiem, jak pisać o zbiorze (najbezpieczniejsze sformułowanie) tekstów Stoję, czuję się świetnie. Czy traktować utwory jako wiersze, czy też jako piosenki. Oddajmy głos Marcie Podgórnik, która dokonała wyboru i opatrzyła całość posłowiem:
Tymczasem, mamy do czynienia z wierszami. Tylko i aż. Wielu kolegów po piórze skrzywi się i brzydko popatrzy na mnie, że biorę piosenki za wiersze. A ja zwyczajnie nie widzę różnicy. Przecież my, pisarze z Bożej łaski, też tańczymy, a oni, muzycy, przecież czasem coś czytają. Niby jedziemy na tym samym wózku. Więc w czym problem?
Ano w tym, że chyba ta różnica gdzieś tam jest. Może to i gra na spostrzegawczość typu Gdzie jest Wally?, ale różnicy się doszukać można. A przynajmniej ja ją widzę. Ba, widzi ją także sama Marta Podgórnik: niektórych wierszy się nie da zaśpiewać (albo lepiej powiedzieć, że niektóre wiersze lepiej recytować niż śpiewać), a niektórych piosenek nie idzie czytać (małe kłamstewko, idzie przeczytać, jak się człowiek w sobie zaprze). I chyba tu właśnie jest pies pogrzebany. Teksty były pisane z myślą o ich późniejszym wykonaniu wokalnym, więc nie powinno nikogo dziwić, że stanowią dość specyficzne zjawisko poetyckie. Jeśli ktoś jest fanem Maanamu, na pewno nie raz i nie dwa zamiast czytać zacznie nucić pod nosem znane melodie.
Twój dom wśród setek innych domów
Z szarymi drzwiami, z szarym balkonem
Jeśli cię dręczą szare sny
Zapukaj do mych szarych drzwi
Tysiące twarzy, setki miraży
To człowiek tworzy metamorfozy
(Szare miraże)
Co do mnie, nie jestem wielbicielką ani Maanamu, ani Kory. Czytając teksty zdarzało mi śmiać, czy też raczej podśmiewać. Być może nie dostrzegam głębi znaczeniowej utworów Olgi Sipowicz, ale moim zdaniem większość pio? wróć, wierszy nie ma większego sensu, a ich głównym zadaniem jest zapełnienie słowami kolejnych taktów całkiem niezłej muzyki. Niemniej jednak nie mogę nie powiedzieć o tych kilku utworach, które uważam za, powiedzmy, bardziej przemyślane lub po prostu bardziej wartościowe od reszty. Owszem, są takowe, i warto się z nimi zapoznać, bo trzymają w miarę wysoki poziom. Podsumowując, sądzę, że zamiast czytać, w tym wypadku lepiej zwyczajnie posłuchać piosenek. Fanom Kory polecam z czystym sercem.
A na koniec fragment jednego z wierszy, który do mnie trafił.
Ulice mgłami spowite, toną w ślepych kałużach
Przez okno patrzę znużona, z tęsknotą myślę o burzy
A słońce wysoko, wysoko świeci pilotom w oczy
Ogrzewa niestrudzenie zimne niebieskie przestrzenie
Czekam na wiatr, co rozgoni
Ciemne skłębione zasłony
Stanę wtedy naraz
Ze słońcem twarzą w twarz
(Krakowski spleen)