Trauma... Rzecz będąca często udziałem każdego z nas. Zresztą - źle powiedziane... Rzecz? Nie... Zespół odczuć raczej, odczuć smutnych, przytłaczających, nieraz podcinających skrzydła, budzących strach, lęk (a nawet rozpacz), zniechęcenie, poczucie beznadziejności i pustki. Trauma nie jest ani dobra ani bezpieczna na dłuższa metę dla nas samych - jeśli nic się z nią nie robi. "Strach ucieleśniony" ma z założeniu pokazać, co konkretnie zrobić można. Pouczająca to lektura. Trauma jako taka jest przez autora na początek bardzo dogłębnie zanalizowana - przede wszystkim jako zjawisko, z przedstawieniem koncepcji psychiatrycznych, psychologicznych i neurologicznych włącznie (przedstawiono nawet obrazowe schematy działania ludzkiego mózgu w trakcie przeżywania traumy jako takiej, ze wskazaniem które jego obszary są za to przeżywanie odpowiedzialne - i jak to wpływa na całość "systemu" którym jest ludzki mózg). Teoria to bardzo mocna strona tej pozycji. A praktyka? Również. Tu już przechodzimy na pole bardziej mentalne rzecz jasna, van der Kolk skupia się bowiem na przykładach z życia wziętych. Ludzkie tragedie... Jeśli niewiele o nich wiemy (czego każdemu życzę), to wiele można się o nich dowiedzieć z tej właśnie książki... Przekrój pełen - pustka, rozpacz, dogłębny i nieustający smutek, strach... a wszystko to konsekwencje różnych wydarzeń, odciskających na ludziach niezatarte piętno. Traumę może powodować tak naprawdę wszystko, co jest lub było w stanie nami dogłębnie, w negatywnym sensie, wstrząsnąć. Takie przeżycia... zawsze zostawiają ślady. Odbijają się na tym, jak człowiek funkcjonuje. I dochodzimy do tego, o czym wspomniałem na wstępie - zostawienie takich przeżyć samym sobie, jeśli były silne, nie spowoduje na dłuższą metę nic dobrego. Nic, oprócz coraz większych spustoszeń. W każdej w zasadzie dziedzinie życia. Wiele przykładów z pracy terapeutycznej, które przytacza autor, to kopalnia wiedzy, sposobów, pomysłów... Wartych uwagi. Traumy bowiem naprawdę nie powinno się zostawiać samej sobie. Oczywiście, można mówić, że wszystko to kwestia siły charakteru, odporności psychicznej, itd. Racja. Lecz racją jest także twierdzenie, że pewne rzeczy mogą się z nami dziać "za kulisami", nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy. I potem objawić się w najmniej stosownym momencie. Człowiek jest sumą pewnych doświadczeń, a te o szczególnie emocjonalnym charakterze zawsze zostawiają w nas ślad, choćbyśmy nie wiem jak bardzo oszukiwali samych siebie, że tak nie jest. Wniosek? Warto to wszystko, po jakimkolwiek traumatycznym fakcie, przepracować. Z kimś drugim, lub nawet samodzielnie - zależy kto jakiej formy przepracowania problemu potrzebuje. Społecznie pokutuje wciąż twierdzenie, że jakiekolwiek problemy wewnętrzne, natury emocjonalnej lub psychologicznej, to śmiechu warta farsa... Cóż - już nie te, ciemnogrodowe, czasy. Człowiek świadomy samego siebie powinien na wszystko zwracać uwagę. I niczego nie zaniedbywać. Dobrostanu emocjonalnego również (przede wszystkim?). To także część składowa naszego zdrowia, pojmowanego jako pewna całość. Ciało to nie wszystko. A w zdrowym ciele nie zawsze jest tylko "zdrowy duch". O tym właśnie "duchu" warto pamiętać - i nie zostawiać go samemu sobie.