Dawno, dawno temu, za panowania zapalenia otrzewnej oraz nieposkramianego bólu... Za siedmioma cuchnącymi stęchlizną i ropiejącymi ranami operacyjnymi salami, za siedmioma szpitalami, których personel prosto z kostnicy bez umycia rąk przechodził do badania kobiet na porodówkach - był sobie Chirurg. Diagnozy swe stawiał bez aparatu rentgenowskiego, wziernika i cystoskopu, by potem na ich podstawie operować za rzeźnickim nożem, piłą do drewna oraz pomocy Bożej. Znieczulał alkoholem lub końską dawką opium, po której niejeden nie budził się już do życia. Narzędzi nie sterylizował, a do operacji wdziewał latami nieprany, sztywny od zakrzepłej krwi fartuch... - istny horror D-klasy. Na szczęście książka J. Thorwalda nim nie jest - to doskonały wręcz reportaż. Zawiera solidną dawkę historii medycyny, pulsuje przy tym emocjami, które nikomu nie są obce - ludzie bowiem dzielą się na tych, co już są chorzy, jakiś czas temu wyzdrowieli lub też zachorują niebawem. Jedne rozdziały napisał cierpiący pacjent, inne chłodniejszego oka postronny obserwator, kiedy indziej relacja to osoby pacjentowi najbliższej. Szerokim łukiem omijając efekciarstwo, nie szczędząc jednak szczegółów wywołujących ciarki, ukazuje Thorwald dziewiętnastowieczną chirurgię w całej jej mrocznej krasie i bezradności. Choćby gdy pisze o pacjentce skutecznie znieczulającej się śpiewaniem psalmów, gdy prowincjonalny amerykański lekarz pioniersko usuwał jej gigantyczną torbiel jajnika. Nawiasem mówiąc, operator nie mniej ryzykował życiem niż operowana, gdyż na zewnątrz czekał na niego skory (eligijnie motywowany) do linczu tłum. Bohaterów swych portretuje Thorwald na modłę Vernea, z jakże charakterystycznym, bałwochwalczym kultem mądrości ludzkiej wyrastającej z wykształcenia, podlewanej doświadczeniem. Pełno tu szczerego podziwu dla pionierów aseptyki, chirurgii miękkiej, nie brak też wysławiania pierwocin anestezjologii pod medyczne niebiosa. Nie traci wszakże niemiecki autor zdrowego rozsądku podkreślając, iż żaden z wychwalających ówczesnych chirurgów pisarzy, nie powierzyłby się z takim samym zapałem dawnym metodom leczenia. Stulecie nie jest pomnikiem wyłącznie lekarskiej chwały, lecz także środowiskowej małostkowości, zawiści, ciągłej wojny nowego ze skostniałą rutyną. Gdy się od Thorwalda dowiedzieć, iż regulamin dla położnych (A.D. 1840!) rozstrzygał, iż serce kobiety ma ;swą siedzibę po prawej - niewiele potrafi już zaszokować. Podobnie jak i dysputa (druga poł. XIXw.) na temat znieczuleń przy porodach? Przeciwnicy chloroformu cytowali Księgę Rodzaju (I w bólu rodzić będziesz), zwolennicy zaś kontratakowali mądrością z tego samego źródła, twierdząc iż Bóg już dawno na znieczulanie zezwolił (wtedy to Jahwe sprawił, że mężczyzna pogrążył się w głębokim śnie, i gdy spał wyjął jedno z jego żeber). Dziś jest już nieco inaczej.
Opinia bierze udział w konkursie