Według mnie, i proszę nie hejtować ani nie wszczynać niepotrzebnych dyskusji, gdyż jest to wyłącznie moja subiektywna ocena, Edyta Świętek powinna dać sobie spokój z pisaniem powieści. Radzę jej usiąść i zastanowić się, czy zostanie doręczycielką kwiatów, podobnie jak jedna z epizodycznych postaci w książce, zresztą o tym samym imieniu, jest bardzo złym pomysłem? Istnieją setki, a pewnie i tysiące zawodów czy zajęć, w których autorka sprawdziłaby się lepiej. Po kolejne tomy cyklów sięgamy z reguły po to, by przekonać się jaka przyszłość czeka naszych bohaterów. Niektórych z nich kochamy, innych nienawidzimy, gardzimy nimi czy współczujemy. W tym przypadku w moim sercu była pustka. Marek i Daria to postaci o których nie będę pamiętać natychmiast po napisaniu tej recenzji. Nie jest ważne ile kolejnych tomów pojawi się na rynku, ten jest moim ostatnim. Ta opinia powstaje tylko i wyłącznie ze względu na zobowiązanie wobec wydawnictwa.
Marek i Daria (dokładnie w tej kolejności, gdyż wiadomo już kto jest bossem w tym związku) są po ślubie. Mężczyzna zabiera żonę do swojego krakowskiego domu, w którym praktycznie nic jej się nie podoba. Już na wstępie z nowoczesnego, przeszklonego lokalu stara się uczynić przytulne, babcine mieszkanko. Całe szczęście Marek traci cierpliwość tylko w łóżku. Przez pierwszych kilka miesięcy kobieta czerpie z życia pełnymi garściami, czyli leży, pachnie i kupuje sukienki od Armaniego. Wraz z nudą przychodzą również tajemnicze smsy. Choć wieloletni rywal ich ojca zginął, ktoś dowiedział się o wydarzeniach znad urwiska i teraz próbuje zaszantażować rodzeństwo.
Podobnie jak w przypadku "Tam gdzie rodzi się miłość", i ta książka spotkała się z ciepłym przyjęciem wśród czytelników. Według portalu lubimyczytac jest nawet lepsza. Tym razem muszę stanąć w opozycji. Kolejny raz trafiłam na powieść, która :
Nie wniosła do mojego życia nic wartościowego
Była napisana na kolanie, w piętnaście minut (lub też na przerwie obiadowej)
Raniła moje poczucie dobrego smaku i estetyki
Ćwiczyła kształt brwi od ciągłego unoszenia
Proszę państwa pora na wiadro pomyj czyli subiektywną opinię.
Recenzję poprzedniego tomu zakończyłam zdaniem : "Po kolejny tom sięgnę jedynie po to by sprawdzić, w jaki sposób zabito garstkę ocalałych członków rodu Hajdukiewiczów." Niestety muszę przyznać, że nieco się rozczarowałam. Liczyłam na rzeź, typowy "nocny pociąg z mięsem", szybkie akcje i "wszędobylskie" trupy, a dostałam zwykłą obyczajówkę, gdzie ludzie zamiast od kul giną od zbiegów okoliczności i w wyniku chorób. No dobrze, spytacie dlaczego się czepiam skoro Janus zginął to kto niby ma biegać z maczetą? Otóż, w ostatnich zdaniach poprzedniego domu, autorka obiecała mi kontynuowanie zemsty, w końcu wszyscy mieli dostać to na co zasłużyli. Myślałam więc, że poleje się krew, pot i łzy. Niestety wyszło tak, że pierwsze 200 stron książki okazało się łzawym romansikiem, na nowobogackich salonach, a pozostałe 200 , wyrzutami sumienia, tajemnicami i spiskowaniem w ukryciu przed swoimi małżonkami. Jedyny morał jaki wypływa z tej książki, to taki, że jak ludzie potrafiliby ze sobą rozmawiać, to autorzy nie tworzyliby głupich i naiwnych historii. Powieść ta pozbawiona jest kręgosłupa, wału napędowego. Autorka niby próbowała coś wymyślić, wciągnąć nas w sekrety rodzinne, jednak wszystko to było jedynie odgrzewanym kotletem z obiadu, którym był poprzedni tom. Nie wydarzyło się tutaj nic nadzwyczajnego, brakowało akcji (nie mówiąc już o jej zwrotach) a bohaterowie byli jeszcze bardziej irytujący niż poprzednio.
Daria po ślubie okazała się jeszcze większą słodką idiotką niż przed. To chyba miłość sprawiła, że miała klapki na oczach. W moim odczuciu padła ona ofiarą przemocy domowej, tej najgorszej, czyli psychicznej. Niestety stało się tak na jej własne życzenie, więc nie znalazłam w sobie współczucia. Nasza protagonistka była na tyle głupia by wyjść za mężczyznę, który przyznaje się do tego, że pojął ją za żonę po ty by koledzy mu zazdrościli. Za mężczyznę, który lubi na ostro nawet jak kobieta sobie nie życzy, który nie zawaha się przed przemocą fizyczną i obelgami. Jego ataki zazdrości były żałosne, podchody i chęć kontrolowania przerażające, a on sam był małym dupkiem żołędnym.
Jedyną postacią, którą polubiłam, choć i on nie był pozbawiony wad i natręctw, był Darek. Jako jedyny okazał się tym sprawiedliwym i dobrym. I nawet udało mu się przeżyć. Przynajmniej ten tom.
Podobnie jak w poprzednim tomie, tak i tutaj zabrakło jakiegokolwiek tła, rysów psychologicznych postaci czy głębi fabularnej. Jedynie podczas opisywania domu Marka, miałam wrażenie że autorka faktycznie chce nam pokazać to miejsce. Reszta była jedynie punktami na mapie : tam dworek, tam jezioro, Solina, Bieszczady. A no i chyba akcja powieści działa się w lecie. Choć do końca nie jestem pewna. W pierwszym tomie narzekałam na zbyt szybką akcję i brak szczegółów, w tym denerwował mnie brak pomysłu na dalsze losy bohaterów i ich patologiczne związki. Powoli miałam dość wiecznych gierek, kłócenia się a potem godzenia, wyzywania by wyznawać sobie miłość jeszcze goręcej. Normalni ludzie tak się nie zachowują, oni potrafią usiąść i porozmawiać. Tutaj jedyne konwersacje dotyczyły sexu, wyjazdów na wakacje i pracy. Cały czas się zastanawiałam dlaczego Daria nie powiedziała Markowi, który był w końcu jej mężem, o Januszu? Czemu nie pozwoliła mu wziąć sprawy w swoje ręce? Myślę, że takiemu mężczyźnie jak on wystarczyłby jeden telefon. Szczególnie kiedy Janusz nie żyje, prawda?
"Tam gdzie rodzi się zazdrość" to książka nijaka, napisana prostym, wręcz uczniowskim językiem i skierowana do mało wymagających czytelników. Jeśli interesują was problemy pierwszego świata w rodzaju co dziś włożyć na przyjęcie lub jakie potrawy zaserwować gościom, jeśli lubicie czytać o próżnych, zdesperowanych i nie grzeszących inteligencją ludziach i nie przeszkadza wam totalny brak zakotwiczenia w miejscu i czasie, to jest to powieść dla was. Ja jednak sobie odpuszczę. Przypuszczam, że cykl ten leżał dość długo w szufladzie zanim doszło do jego wydania. Świadczy o tym chociażby fakt używania przez bohaterów przestarzałego GG czy chodzenia na kawę do nieistniejącego już od 9 lat CoffeHeaven. Żałuję, że ktoś tę szufladę otworzył. Nie polecam. Jedna z najgorszych książek 2018.
Opinia bierze udział w konkursie