Wychodzi na to, że przez dłuższy czas nie uwolnię się od powieści z motywem straty i idącej za nią żałoby. Najnowsza książka od Bukowego Lasu, będąca jednocześnie debiutem literackim na polskim rynku pewnego Amerykanina, kolejny już raz podejmuje ten niezbyt kolorowy i nie do końca wesoły temat.
Pytanie tylko - czy robi to lepiej niż jej poprzednicy?
Tess ma siedemnaście lat i kocha chłopaka, z którym kontaktuje się jedynie przez internet.
A raczej kochała, bo Jonah, wspomniany chłopak, zupełnie nieoczekiwanie popełnia samobójstwo.
Zaskoczona dziewczyna reaguje w jedyny znany sobie sposób - po prostu ucieka, uprzednio rzucając odrobinę dziwną szkołę. Wprowadza się do ojca, z którym łączą ją - delikatnie mówiąc - nienajlepsze relacje i który - o ironio! - zajmuje się organizacją nietypowych pogrzebów.
Ale czy ucieczka naprawdę jest jakimkolwiek rozwiązaniem? I czy można odnowić mocno nadszarpnięte relacje w momencie, gdy całe życie wali się w gruzy...?
Wiecie jaki jest problem z rewelacyjnymi książkami? Otóż taki, że później porównuje się do nich każdą kolejną, która porusza podobny temat i żadna, dosłownie żadna, nie jest w stanie spełnić absurdalnie wygórowanych oczekiwań, choć przecież - obiektywnie - wcale nie jest zła. Właśnie tak "skrzywiły" mnie "Listy do utraconej" Brigid Kemmerer, które to niezmiennie są moim nr 1, jeśli chodzi o powieści z motywem żałoby. Być może właśnie dlatego "To, co widzę bez ciebie" nie wywarło na mnie odpowiedniego wrażenia.
Okładkowe hasło twierdziło, że Fani "Gwiazd naszych wina", "Wszystkich jasnych miejsc" i "Trzynastu powodów" będą się śmiali i płakali, czytając tę powieść, tymczasem ja ani nie uroniłam nawet jednej łezki, ani nie śmiałam się przez łzy. Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest zła/słaba/nieudana powieść. Bognanni stworzył całkiem zgrabną historię, która ma kilka dobrych momentów (czy to takich, które lekko chwycą za serce, czy takich, które wywołają na twarzy przelotny uśmiech) i dosyć interesujących bohaterów, mających swoje wady i przywary. Nieźle nakreślił też relacje między nimi, przy czym nie skupił się wyłącznie na związku dwójki - a w zasadzie trójki - nastoletnich bohaterów (choć nie ukrywam, to właśnie on stanowi lwią część opowieści), ale pokazał nam też kruche porozumienie między rodzicami, a ich dzieckiem z nadwątlonym już zaufaniem. Dał nam wskazówki, jak odbudować na pozór zniszczone relacje (albo przynajmniej jak próbować to zrobić) i udowodnił, że po każdym ciosie można się podnieść.
Bognanni starał się również przemycić garść głębszych treści (abstrahując już od głównego wątku), a sposób, w jaki to robi jest do złudzenia stylizowany na Greena. I nie jest to wada (wszak dobrze jest czerpać z odpowiednich wzorców), co po prostu stwierdzenie faktu. Oczywiście Peter Bognanni nie może się jeszcze równać z Greenem, ale biorąc pod uwagę, że "To, co widzę bez ciebie" jest poniekąd debiutem tego pierwszego, powiedzenie, że ta książka ma sens, a jej autor potencjał, nie będzie zbytnią przesadą.
"To, co widzę bez ciebie" to zdecydowanie dobra książka; oczywiście wtedy, gdy nie szuka się w niej na siłę wad i jeśli wcześniej nie miało się do czynienia z czymś znacznie lepszym. Ja - niestety! - zostałam już spaczona przez panią Kemmerer i jej fenomenalną historię, ale Wy - jeśli wciąż jesteście nieobciążeni piętnem "najlepszej książki w swojej kategorii" i jeśli tylko macie ochotę na kawałek co prawda krótkiej, ale przede wszystkim porządnej i wartościowej opowieści, to nie wahajcie się i dajcie szansę dopiero co wchodzącemu na pisarską arenę Bognanniemu.
Myślę, że na nią zasługuje.
Opinia bierze udział w konkursie