Mogłoby się wydawać, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat powstało tyle filmów i animacji, opowiadających o wieloletnim konflikcie Autobotów i Deceptikonów, że nic nowego i ciekawego jeszcze długo nie wymyślą. Okazuje się jednak, że wciąż nie brakuje artystów o świeżych pomysłach, którzy potrafią na nowo rozpalić iskrę w sercach fanów marki Transformers. Kimś takim zdecydowanie jest Daniel Warren Johnson, który powraca z nową serią, zatytułowaną po prostu Transformers.
Byłem szalenie ciekaw co Johnson ze swoim dynamicznym i ekspresyjnym stylem wniesie do świata Transformers. Pierwszy tom jego komiksu to nowy początek dla łączonego uniwersum Transformers i G. I. Joe, które będzie od teraz znane pod nazwą Energon Universe. Na jego kartach poznajemy Spike"a, który intensywnie myśli o swojej przyszłości. Musi jednak mieć na względzie swoją rodzinę, nie potrafiącego pogodzić się z tragedią ojca, który topi smutki w alkoholu. Przypadek sprawia, że drogi chłopaka krzyżują się ze ścieżką kosmicznych przybyszy znanych jako Autoboty.
Ziemscy bohaterowie stają się częścią kosmicznego konfliktu. Nieraz mieliśmy już do czynienia z tym motywem w świecie Transformers, więc nie jest to najbardziej oryginalny punkt wyjścia historii. Czasami jednak lepiej działa na nas to, co już dobrze znamy i wydaje mi się, że właśnie z tym przypadkiem mamy tutaj do czynienia. Czynnik emocjonalny jest tu bowiem na bardzo wysokim poziomie, a autor robi z niego doskonały użytek.
Wielkie kosmiczne roboty rozbijają się na Ziemi. Pech chce, że technologia, mogąca wybudzić ich ze snu i przywrócić im część energii wpada w ręce tych złych ? Deceptikonów. Piszę złych, gdyż szybko przekonujemy się, że za nic mają sobie ludzkie życie i do osiągnięcia swoich celów dążą po trupach. Tę przyświecającą im ideę uosabia ich lider, Starscream, choć z czasem dowiadujemy się, że Deceptikony nie są tak scaloną grupą jak mogłoby się wydawać.
Autoboty są na przeciwnym biegunie. Skłonne są skorzystać z pomocy ludzi i stanąć w ich obronie. Takie wartości jak honor i ochrona słabszych przyświecają ich liderowi Optimusowi, który na starcie mierzy się z całym mnóstwem problemów, od starcia z odwiecznymi rywalami, przez śmierć niewinnych mieszkańców Ziemi, aż po niedobory energii. Gdy kosmici pojawiają się na kartach pierwszego tomu Transformers akcja przyspiesza i nic nie jest już takie samo.
Ludzcy bohaterowie tej historii, czyli przede wszystkim Spike, jego kumpela Carly oraz jego ojciec Sparky zachowują się tak jak większość nas zachowałaby się w obliczu pojawienia się na Ziemi kosmitów. Dzieciaki są podekscytowane, szybko łapią kontakt z Autobotami i jak tylko potrafią, pragną im pomóc. Dorośli, zarówno w Deceptikonach jak i Autobotach widzą zagrożenie, które trzeba wyeliminować. To bardzo fajne zestawienie sprzecznych koncepcji świetnie tutaj pasuje i sprawia, że nie tylko wielkie roboty są siłą napędową komiksu.
Transformers to wizualna uczta dla fanów serii. Autor atakuje nas całą paletą mocnych barw, wpasowujących się w dynamiczną akcję i zniszczenia jakie przynosi kosmiczny konflikt przeniesiony na naszą planetę. Ma się wrażenie, że same ilustracje Autobotów i Deceptikonów dodają im charakteru. Stawki, o które walczą bohaterowie są widoczne gołym okiem, tak samo jak motywy jakimi się kierują. Do tego sceny akcji są iście spektakularne i sam Michael Bay może ich pozazdrościć.
Akcja, dramat, emocje. Nowe otwarcie dla marki Transformers w wydaniu Daniela Warrena Johnsona wypada w moich oczach fantastycznie. Z komiksem po prostu świetnie spędzamy czas. Jest tu miejsce na rozrywkę, jest miejsce dla fanów wyszukujących różnych smaczków i nawiązań i jest także miejsce na poważne tematy takie jak myślenie o przyszłości, ułożeniu swojego życia, czy walka w obronie najbliższych. Pierwszy tom komiksu zdecydowanie zrobił mi smaka na więcej i już nie mogę się doczekać dalszego rozwoju wydarzeń!
Opinia bierze udział w konkursie