Księżniczka Małgorzata z dynastii Tudorów ma wkrótce udać się do Szkocji, by tam poślubić króla Jakuba IV i tym samym stać się gwarancją "wieczystego pokoju" między państwami. Zanim to jednak nastąpi, wita na dworze swoją przyszłą jątrew, księżniczkę Katarzynę Aragońską. W sercu wychowywanej w przeświadczeniu o własnej doskonałości Małgorzaty podziw miesza się z zawiścią. Nie zamierza dać się przyćmić nikomu, ani swojej młodszej, ślicznej siostrze Marii, ani Katarzynie. Wkrótce młodziutka Małgorzata opuszcza Anglię, ale nie przestaje myśleć o swoich dwóch siostrach. A raczej nie przestaje myśleć o tym, by być od nich zawsze lepszą i ważniejszą. Czy życie, choćby i to królewskie, może oprzeć się kaprysom losu? Czy skomplikowane relacje sióstr na przestrzeni lat zmienią się w jeden wspólny front miłości i wsparcia?
Miłośnicy książek historycznych z całą pewnością dobrze kojarzą książki spod pióra tej autorki. Szczerze mówiąc zamawiając tytuł do recenzji nawet nie sprawdzałam, kto jest w nim głównym bohaterem. Widząc to nazwisko na okładce od dawna biorę książkę w ciemno. Philippa Gregory to uznana autorka książek historycznych, twórczyni między innymi "Kochanic króla", które traktują o bracie Małgorzaty Tudor, Henryku VIII. Tym razem autorka postanowiła rzucić nieco światła na osobę najstarszej córki Henryka VII i Elżbiety York, a przy okazji na relacje łączące ją z pierwszą żoną brata, Katarzyną Aragońską, późniejszą "księżną wdową". Jaka historia kryje się za tą piękną okładką?
Zacznę od tego, że po tej lekturze powiedzenie zachowywać się jak księżniczka nabrało dla mnie twarzy Małgorzaty. Była ona bohaterką absolutnie straszną, na dodatek to z jej perspektywy poznajemy całą historię. Od pierwszych padających z jej strony słów nie mamy żadnych wątpliwości, że jest to osoba rozpuszczona, zuchwała, z nadętym ego i boleśnie ograniczonym horyzontem myślowym. Jej chęć, wręcz chorobliwa, przewyższania swoich dwóch sióstr pod każdym względem momentami była aż komiczna. Lubię utożsamiać się z bohaterami, czuć do nich sympatię, ale w tym przypadku od pierwszej strony musiałam być świadoma, że księżniczka Tudor nie zabiega o niczyją sympatię, a już na pewno nie o moją. Czytałam i zastanawiałam się, czy królowa Szkocji w końcu dojrzeje do swojej roli. Kiedy skończy myśleć o klejnotach i sukniach, a zacznie zajmować się sprawami królestwa. Jej biografia nie jest tajemnicą więc nie będzie spojlerem jeśli tu napiszę, że jej małżeństwo z Jakubem IV zakończyło się dość wcześnie, a do opieki został jej następca szkockiego tronu. Kraj wymagał silnego przywódcy, a przynajmniej takiego, który nie będzie mu szkodził. Czy Małgorzata jako regentka i Królowa Matka sprostała oczekiwaniom? Musicie przekonać się sami.
O ile protagonistka była wyjątkowo niesympatyczna, tak historia o niej nie zawiodła. Wspaniałe pióro pani Gregory po raz kolejny zabrało mnie do świata Anglii, tym razem na styku epok, królewskich historii, intryg, namiętności i walki o władzę. Urozmaiceniem bogatego wątku życia Małgorzaty były listy wymieniane przez nią z Katarzyną i Marią. Wszystkie trzy zostały królowymi (Maria była żoną Ludwika XII, króla Francji), każda z nich straciła dziecko w połogu, były szczerze zakochane, cierpiały przez mężczyzn, każda zaznała poza bogactwem także i biedy. Wydaje się, że trudne doświadczenia powinny zbliżyć do siebie te kobiety. Mogły okazać się dla siebie wsparciem, pomocą, czy chociaż źródłem pocieszenia. Kilkadziesiąt lat życia zweryfikowało ich wzajemne relacje. Najbardziej interesujące były dla mnie momenty, w których z listów z Londynu dowiadywałam się wraz z bohaterką o najnowszych skandalach wywoływanych przez Henryka VIII. I mimo że to Małgorzacie towarzyszyłam w trakcie lektury, a nie zawsze jej życie układało się dobrze, tak współczucie miałam właśnie dla jej rywalki, Katarzyny Aragońskiej. Biedna żona Henryka VIII, królowa Anglii, której całe życie zazdrościła Małgorzata, była według mnie najtragiczniejszą postacią tej książki.
Historia Małgorzaty, Katarzyny i Marii jasno pokazuje, że królewskie pochodzenie nie gwarantuje życia mlekiem i miodem płynącego. Kobiety w tamtych czasach w walce o własne szczęście miały do pokonania więcej przeszkód niż mężczyźni. Wspólny front mógłby im w tym pomóc. Czy te królowe potrafiły go utworzyć? A jeśli mimo wszystko losy trzech królowych nie przekonują Was do lektury to weźcie pod uwagę, że opisywane tu pokolenie Tudorów było wyjątkowo postępowe - Małgorzata wzięła rozwód, Maria popełniła mezalians z miłości, a Henryk... No cóż, jego siostry nie przebiły, ale mało kto może się w tym względzie równać z twórcą kościoła anglikańskiego, prawda?
...