Są chwile, ułamki sekund, które mogą zaważyć na całym życiu. Zarówno w dobrym jak i złym tego słowa znaczeniu. Gdy nie zastanawiamy się nad konsekwencjami, gdy działamy pod wpływem emocji, ten jeden znaczący moment może być drastyczną zmianą kierunku naszych losów. I nie tylko naszych ale także bliskich nam osób. Tak właśnie stało się w przypadku bohaterów powieści "Uwolnienie". Momenty, chwile, w których wybrali tak, a nie inaczej. Najpierw pchnęły ich ku sobie, by dać im oparcie w swoich ramionach. A potem bezdusznie odebrały. Czy będą w stanie wrócić do tego, co mieli kiedyś, gdy już nadejdzie ich czas?
Thea przez większość dzieciństwa wychowywana była przez ojca, z uwagi na to, że będąc jeszcze dzieckiem straciła matkę. Nie był to dla niej łatwy czas, przez co stała się krnąbrna, ironiczna, złośliwa i trudna do koegzystencji. Jedyną osobą, która wytrzymywała jej towarzystwo był nowy sąsiad, Ramsey. To on, a potem także ukochany pies, dawali jej chwile zapomnienia o jej życiu ale także szczęście, beztroskę i poczucie bezpieczeństwa. Wydawało jej się, że chłopak jest jej siłą i bez niego sobie nie poradzi. Jednak Thea to siła sama w sobie, co udowodniła nie tylko w trudnym okresie po śmierci matki ale także w całym swoim dorosłych życiu. Lojalna do bólu, ciężko pracująca, goniącą za marzeniami, potrafiącą planować jak nikt. Wielbicielka podróży, znajdująca ukojenie w siedzeniu pod drzewem sąsiadów, wymarzona przyjaciółka i towarzyszka życia. Gdy kocha, to już na zawsze, pomimo wszystko i bez względu na okoliczności, o czym przekonał się jej wybranek.
Ramsey to mężczyzna, którego życie nie rozpieszczało. Opuszczony przez matkę, z ojcem, który nie powinien zajmować się dziećmi, od małego był opiekunem siostry i siebie samego. Nigdy nie narzekał na swój los, zawsze z uśmiechem na twarzy spędzał każdy dzień. Gadatliwy, nieco szalony, ciągle z arbuzową gumą w ustach, uwielbiający spędzać czas poza domem. Dla osób, które kochał był w stanie poświęcić wszystko, tak po prostu, bez zastanowienia, bo stawiał ich ponad swoje potrzeby. Idealny opiekun, z sercem tak ogromnym, że trudno to opisać. I poniekąd przez to przyszło mu spędzić niemal połowę swojego życia za kratkami. Jak mógłby być tą samą osobą po wyjściu z więzienia, biorąc pod uwagę wszystko to, co przeszedł?
Aly Martinez tworzy historie nieszablonowe, zapadające w pamięć i w serce, bolesne, a zarazem stanowiące ukojenie dla duszy i wlewające w nią nadzieję. Nie inaczej jest w tym przypadku. Dzięki retrospekcjom mamy okazję ujrzeć budowanie nierozerwalnej więzi między głównymi bohaterami jeszcze w momencie ich dzieciństwa. Lata później, gdy są już dorośli, również muszą walczyć ze światem, z tym, że Ramsey uparcie chce to robić w pojedynkę, a Thea jeszcze bardziej uparcie nie chce na to pozwolić. Oni oboje zostali tu doskonale wykreowani, a wszystkie ich rozterki oraz emocje, z którymi muszą się mierzyć są idealnie wpasowane w sytuację, w jakiej się znaleźli. To nie jest łatwa opowieść, to historia ludzi, którzy muszą się zmierzyć z ogromem niesprawiedliwości, z rzeczywistością, której kompletnie nie planowali i z miłością, która jest tak silna, że aż boli. Autorka oczywiście nie byłaby sobą, gdyby nie poprowadziła fabuły w taki sposób, żeby zaskoczyć czytelnika. Ba, ona po prostu wywraca wszystko czego byśmy oczekiwali po tej powieści do góry nogami i robi to wręcz perfekcyjnie. I właśnie te niespodziewane zakręty opowieści, jedyni w swoim rodzaju bohaterowie oraz całkiem wyjątkowe okoliczności, z którymi się mierzą sprawiają, że całokształt książki jest niesamowity. Do tego cudowne pióro Martinez, które uwielbiam i sprawia, że książkę po prostu się chłonie. A także emocje, które wręcz wylewają się z kartek, od śmiechu po łzy, od niedowierzania po złość. Czego można chcieć więcej od powieści? To absolutny must-read, po prostu, który szczerze polecam.
Opinia bierze udział w konkursie