Richard Flanagan jest autorem, któremu swymi dziełami nie udało się przejść bez echa na literackiej arenie światowej. Wszelakie nagrody, jakie otrzymał w swoim pisarskim dorobku, w wyrazie uznania jego twórczości są zdecydowanie zasłużonym ukoronowaniem jego pracy, talentu oraz duszy włożonej w napisanie każdej ze swoich powieści. Nazwanie go jednym z ważniejszych twórców przełomu XX i XXI wieku nie jest stwierdzeniem przesadzonym, czemu przytakują zarówno krytycy, jak i zwyczajni czytelnicy z najróżniejszych stron świata. Osobiście, jako przedstawiciel drugiej kategorii przytakuję, nie - wykrzykuję prawdziwość wymienionej w poprzednim zdaniu tezy, ponieważ uważam, że jest to autor, który powoli staje się klasykiem za życia. Jego książki nie są w stanie przejść bez echa, one za każdym razem manifestują głośno i wyraźnie, swój geniusz, swoją prawdziwość, brutalność oraz kunszt, jakim wyróżnia się ich autor. Nie było inaczej również i tym razem.
William Gould jest artystą, jest człowiekiem. Jest więźniem, jest wolnym człowiekiem. Tworzy piękno, otoczony przez brutalność oraz brzydotę. Jest fałszerzem, który chce by świat poznał prawdę. William Gould jest XIX-wiecznym skazańcem, który trafił do najokrutniejszej kolonii karnej Imperium Brytyjskiego leżącej w części Tasmanii, zwanej Ziemią Van Diemena. Żyje w świecie, w którym dowodzący wyspą Komendant pragnie, przy pomocy więźniów stworzyć własne, utopijne państwo. Nowa Wenecja - tak mawia, dokonuje tego jednak kosztem skazańców oraz rdzennych mieszkańców wyspy, których życie w obliczu postępu oraz Nowego Świata jest nic nieznaczące. Pewnego dnia, głównemu bohaterowi zostaje złożona propozycja, która na zawsze odmieni jego życie. Życie, które od teraz przepełnione będzie własnoręcznie malowanymi ilustracjami ryb...
Księga ryb Williama Goulda jest uznawana za najważniejsze dzieło Richarda Flanagana, za arcydzieło literatury światowej. Co do pierwszej części poprzedniego zdania mam pewne wątpliwości, z drugim natomiast niezaprzeczalnie się zgadzam, co niebawem bardziej przybliżę... Po przeczytaniu dobrej książki człowiek odczuwa pewną dozę satysfakcji, jednak dzieło to nie zakotwicza się w nim, często nie zdumiewa, nie uczy, nie zadaje pytań, nie przybliża prawdy. Genialne książki robią wszystko z powyższych, a nawet więcej. Mimo zachwytu, jaki ogarnął mnie po przeczytaniu historii o Williamie Gouldzie, śmiem stwierdzić, że mimo wszystko lepszą pozycją okazały się być Ścieżki północy. W żaden sposób jednak nie uwłacza to omawianej przeze mnie w tej recenzji książce. To nie jest kwestia warsztatu, kunsztu, różnic w poziomie - tylko preferencji, czysto subiektywnej opinii oraz odczuć.
Dzieło Flanagana, jak mam wrażenie zbudowane zostało na zasadzie kontrastu. Brzydota zestawiono z pięknem. Życie ze śmiercią. Zacofanie z postępem, prawdę z kłamstwem, natomiast brutalną rzeczywistość z elementami oniryzmu. Cała konstrukcja powieści, również dzięki wymienionemu wcześniej, (nie)subtelnemu zabiegowi jest mistrzostwem. Osoby, lubujące się w akcji, dynamice, bądź łatwiejszych, lżejszych w odbiorze powieściach mogą okazać się nieodpowiednim czytelnikami dla opowieści snutej przez Williama Goulda. Czuję się zobowiązana uprzedzić o brutalności, jaką cechuje się ta powieść. Widać w niej mocno naturalistyczne przedstawienie rzeczywistości. Dosadne opisy, ukazanie zwierzęcej natury człowieka, okrucieństwa, fizjologii ludzkiej. Tutaj nie ma subtelności, ale tak ma być. Taka była rzeczywistość, ponieważ Richard Flanagan opowiada historię prawdziwej osoby, prawdziwej kolonii, prawdziwych realiów tamtych czasów. I właśnie ta świadomość najbardziej szokuje... choć w zakończeniu powieści ma prawdziwego rywala.
Książka zdecydowanie nie należy do przewidywalnych. Jest wręcz przeciwieństwem tej cechy. Co również ważne, to fakt, że nie jest to łatwa powieść. Jej tematyka, opis Goulda na temat otaczającej go rzeczywistości na długo pozostaje w głowie, wzbudza skrajne emocje oraz szokuje. Dzieje się tak ponieważ książki Richarda Flanagana są specyficzne - unurzane w rzeczywistej konwencji, faktach historycznych oraz opowieściach, które miały, bądź mogły mieć miejsce. Jako czytelnik, śmiało mogę stwierdzić, że zostałam nieco przygnieciona rzeczywistością jaką na kartach swej powieści przedstawił autor. Nie jest to wiedza z jaką można przejść do porządku dnia codziennego. Podobne odczucia towarzyszyły mi po lekturze Ścieżek północy. Obie powieści pokazują brutalność historii, świata, ludzi, perspektywę obu stron barykady oraz pozostawiają świadomość na temat zapomnianych przez świat wątków historii. Richard Flanagan oddaje im za pomocą słów hołd.
A słowa te są pięknem opowiadającym o rzeczach okrutnych. Język jakim posługuje się autor jest bardzo niezwykły, wręcz charakterystyczny - pełen górnolotności, jednocześnie bardzo prosty, zmuszający do skupienia, zdecydowanie pozbawiony lekkości oraz dynamiczności, która pozwoliłaby mknąć niepostrzeżenie przez fabułę. Tej książki nie da się przeczytać szybko. Nie mówię tu teraz tylko o języku, lecz o historii, która zmusza czytelnika do dawkowania sobie lektury; wzięcia przerwy, zaczerpnięcia kilku głębszych oddechów oraz wrócenia na moment do życia, wydawać by się mogło łaskawego, w zestawieniu z historią przedstawioną na kartach powieści.
Przez książkę przewija się wielu bohaterów, których charakterystyka, bądź choćby pobieżna ocena mogłaby wiele ująć lekturze, dopiero co podchodzącego do tej pozycji czytelnikowi. Dlatego powiem tylko, że złożoność, psychika oraz samo przedstawienie postaci jest zdecydowanie jednym z aspektów, jeśli nie najważniejszym, decydującym o geniuszu tej powieści. Czapki z głów, panie Flanagan. Dawno nie spotkałam się z czymś tak zaskakującym, tak wielowymiarowym, tak nieprzewidywalnym. A wszystko to w obrębie bohaterów. To właśnie oni są elementem książki, który spodobał mi się najbardziej. Ba!, on mnie zmiażdżył.
Nie mogę przejść obojętnie obok sposobu w jaki została wydana książka. Pomijając rzeczy piękne i oczywiste, czyli okładkę oraz subtelność jaką odznacza się pod względem fizycznym środek, muszę opowiedzieć Wam o bardzo istotnym, zważywszy na tytuł książki aspekcie - na malunki. Jako wstęp do każdego działu, oczom czytelnika ukazują się oryginalne rysunki ryb Williama Goulda, które nie są również umieszczone w przypadkowych miejscach. Każdy szkic nawiązuje w pewien sposób do zaprezentowanego po sobie zbioru rozdziałów. Dzięki takiemu zabiegowi ma się wrażenie, że rzeczywiście czyta się odnalezione w sklepie z rupieciami zapiski dawnego więźnia kolonii korony brytyjskiej.
Sama historia jest tak wielowątkowa oraz niezwykle złożona - próba jej objaśnienia, bądź przekazania czegoś więcej na temat bohaterów oraz akcji, spełzłaby na niczym; może inaczej - zajęłaby bardzo dużo miejsca i tak naprawdę nic by z niej nie wynikło. Jest tak ponieważ odnoszę wrażenie, że opis wykraczający poza ten zapisany w drugim akapicie, bądź przedstawiony na stronie wydawnictwa byłby zbrodnią. Najlepiej tę powieść zgłębiać samemu. Poznać jej najciemniejsze zakamarki, skonfrontować się z prawdą oraz przelaną na papier brutalnością. Chaos jaki jest w mojej głowie również nie ułatwiłby sytuacji. Ten wynikł z dwóch powodów: niemożności przyswojenia takiej dawki przerażających faktów oraz zakończenia, które na nowo pozwoliło (co ja piszę?, rozkazało) spojrzeć mi na całą fabułę raz jeszcze. To tak jakby zostać zszokowanym do kwadratu. W chwili gdy myślisz, że wiesz wszystko, okazuje się, że tak naprawdę do tego momentu byłeś ślepcem, który wodzony przez autora w ciemności, nie dostrzegał pewnych prawidłowości.
Książka ta wywołała we mnie masę emocji. Pokazała mi również skrawek (ogrom) historii, na naszym kontynencie pomijanej. Zapytała o definicję człowieczeństwa, o cenę postępu, o wartość ludzkiego życia i postawiła przed murem, złożonym z wiedzy, uniemożliwiając powrót do słodkiej, choć zgubnej niewiedzy. To jak sądzę jeden z celów jakie postawił sobie w pisarstwie Richard Flanagan - uświadamianie oraz oddawanie hołdu tym, którzy nie zasłużyli na zapomnienie. Autor tej jest również mistrzem kreowania postaci. Ich psychika to labirynt, z którego po wejściu, rozpoczęciu lektury nie ma już powrotu. Narrator powieści prowadzi nas w jego najciemniejsze zakamarki...
W okrutnym świecie jaki przedstawił Flanagan są małe iskierki nadziei, których wyłapywanie pozwala przetrwać czytelnikowi pod naporem przerażającej rzeczywistości. Jednym z nich jest relacja Williama Goulda z Sal Dwupensówką. Określenie relacja, nie zostało użyte bezcelowo. Czy w tej książce można mówić o miłości, czy też romansie? Nie sądzę, nie w kontekście tych bohaterów... Przez ich znajomość z równą siłą przebija się naturalizm, jak i wątek uczucia wykraczającego poza fizyczność. Nie był to wątek najważniejszy, lecz ważny.
Mam wrażenie, że nie muszę zbytnio zachęcać osób, które lekturę którejś z powieści Flanagana mają za sobą, by sięgnęły po Księgę ryb Williama Goulda. To oczywiste następstwo. Jego powieści, świadomość, piękno oraz brutalność, którą nam przekazuje w pewien sposób magnetyzuje, uzależnia oraz pobudza do myślenia. Dla grona tych, którzy dopiero decydują się (albo i nie) sięgnąć po twórczość australijskiego autora, powiem tylko jedno - czytajcie, tylko wtedy jeśli poczujecie, że jesteście na to gotowi. To nie są książki lekkie, o niczym, czy też dla czytelnika pobłażliwe. Nie... i warto być na to przygotowanym. Jeśli jesteście wielbicielami poważnych tematyk, arcydzieł literatury światowej oraz języka, który na długo zapada w pamięć. Sięgnijcie, to jeden z autorów, który zmienia coś w życiu swojego czytelnika.
Opinia bierze udział w konkursie