- Książki Książki
- Podręczniki Podręczniki
- Ebooki Ebooki
- Audiobooki Audiobooki
- Gry / Zabawki Gry / Zabawki
- Drogeria Drogeria
- Muzyka Muzyka
- Filmy Filmy
- Art. pap i szkolne Art. pap i szkolne
O Akcji
Akcja Podziel się książką skupia się zarówno na najmłodszych, jak i tych najstarszych czytelnikach. W jej ramach możesz przekazać książkę oznaczoną ikoną prezentu na rzecz partnerów akcji, którymi zostali Fundacja Dr Clown oraz Centrum Zdrowego i Aktywnego Seniora. Akcja potrwa przez cały okres Świąt Bożego Narodzenia, aż do końca lutego 2023.opolię. Nie doszli jednak do centrum. Zatrzymali się na przedmieściach tak jak większość plebejskiej konkwisty. Ale o tym się nie mówiło. Nic dodać, nic ująć. Sprawiedliwość dziejowego szabru. Budzę się rano i słyszę stukot ptasich dziobów. Wisząca na werandzie słonina zamarzła na kość. Bogatki, modre i mniszki próbują uszczknąć skamieniały tłuszcz. Powietrze jest zeszklone i nieruchome. Drewniana konstrukcja domu przenosi najcichsze dźwięki. Szarobłękitne światło poranka wypełnia pokój. To jest ten sam blask co w dzieciństwie, gdy była niedziela albo ferie i zostawało się dłużej w łóżku, sam na sam z wyobrażeniami na temat wszystkich przyszłych światów. W łóżku było sennie i ciepło, ale wystarczyło wysunąć dłoń, by poczuć jasny, błękitny chłód. Parę dni temu zakopałem się w zaspach nad pegeerem. W tym miejscu droga wspina się zakosami i potem przez kilometr biegnie płaskim odcinkiem przez przełęcz. Z nagich łąk wiatr zgania śnieg i białe jęzory zasp zamykają przejazd. Trzeba się cofać, brać rozpęd i wbijać coraz dalej w sypkie, zdradliwe pola w nadziei, że za którymś razem uda się przedostać na drugą stronę. Ale mnie się nie udało. Auto zawisło na podwoziu i bezradnie obracało kołami. Nie miałem ze sobą łopaty, łańcuchów, nic. Było minus dwadzieścia i wiało. Ze wszystkich stron niosło oślepiające, kąśliwe tumany. Zima dopiero się zaczynała. Dwadzieścia lat temu co tydzień wędrowałem tędy z plecakiem do sklepu, by stanąć w tej dziwnej, ni to feudalnej, ni to społecznie sprawiedliwej kolejce. W grudniu, w styczniu wracałem o zmierzchu. Zatrzymywałem się na przełęczy i patrzyłem w dół. W stajniach zapalały się światła i zaczynał wieczorny obrządek. Dym z kominów wspinał się pionowo. Niebo na zachodzie płonęło jak złote lustro. Osada unosiła się niczym arka wśród bezmiarów mroku. Słychać było szczekanie psów. Z uchylonych drzwi stajni snuła się para. Owce leżały w półmroku i przeżuwały. Ludzie pachnieli tak samo jak zwierzęta i tak samo rodzili potomstwo. Po sto pięćdziesiąt złotych na dziecko. W domach obok stajni, w tym samym zapachu. Zaraz za ścianą zaczynała się ciemność i ciągnęła kilometrami. Ale tutaj było ciepło i pachniało gnojem i sianem jak w Betlejem. Ponieważ mieli się rodzić niczym nowi bogowie i zaludniać ziemię aż po najdalsze krańce. Stawałem na przełęczy, zrzucałem plecak, patrzyłem i czułem kołysanie ciemnych wód. Oni tam karmili i poili bydlęta, potem siebie i układali się do wczesnego snu, spokojni, że uczyniono z nimi przymierze, gdy wchodzili do korabia z synami swymi, żonami i żonami synów. Tak było w 1986 roku. W sklepie zawsze była słonina, pasztetowa, marmolada w pięciokilowych puszkach, makaron, ryż, cukier, herbata, a w dniach dostawy jeszcze chleb i marcowe. Nigdy niczego nikomu nie brakowało. Tak mieli obiecane. Tycowa wynosiła na plecach worek bochenków. Przechodziła przez drogę, wspinała się na wzniesienie i wchodziła do domu. Kroiła kromki, smarowała, stawiała talerz i wołała dzieci. Wychodziły z głębi chałupy, z półmroku i otaczały stół. Pod nagimi ścianami stało kilka sprzętów. W rogu żelazna kuchnia. Płonął w niej ogień i było ciepło. Z Ułan Ude do Czyty było pięćset pięćdziesiąt siedem kilometrów. Jechaliśmy w dzień elektrycznym bez przedziałów. Siedem albo osiem godzin. Co jakiś czas stawaliśmy w miejscach, gdzie bezkresna zielona powłoka pękała na chwilę i wyrastały spod niej ziemiste zabudowania. Nagie drewno, eternit, płoty. Albo coś w rodzaju miasteczka. To przypominało trochę wschodnią Polskę, dalekie Podlasie, ale rozcieńczone tym bezkresem. Stamtąd przychodzili ludzie i wsiadali. Byli dziwnie ubrani. Zwłaszcza chłopaki. Pstrokato i od Sasa do Lasa. Na tle swoich stron wyglądali jak egzotyczne ptaki. Ale to był pewnie lumpeks albo tania chińszczyzna. Wszystko jakieś niedobrane, niedopasowane, jakby znalezione. Z napisami, naszywkami i hasłami wszechświatowego wirtualu. Wsiadali, stawali w przejściu między wagonami, bo zaraz mieli wysiadać. Za pięćdziesiąt, za sto kilometrów. Znałem ich twarze. Zapamiętałem z radzieckich filmów widzianych w dzieciństwie. Wcale się nie zmienili. Tyle że teraz byli kolorowi, a wtedy czarno-biali. Wtedy w kanciastych marynarkach i kaszkietach, a teraz niczym aniołowie postnowoczesnej ikonosfery. Szli przez opłotki i kartofliska, pod niebem Syberii w dresiarskich szarawarach i kapotach ostemplowanych emblematami globalnej wspólnoty. Przez piachy po kostki w kitajskich reebokach. Stare drewno, piach i potem od razu ten postświat podróbek. Nic pomiędzy. Może pomiędzy rzeczywiście nic nie było? Ziała pustka po komunizmie, próżnia i dlatego ta chińszczyzna, ten śmietnik, ten cud nowego egalitaryzmu puchł i rozprężał się, nie n
Szczegóły | |
Dział: | Książki |
Kategoria: | Literatura faktu, publicystyka, książki o Bieszczadach, Książki o górach |
Wydawnictwo: | Czarne |
Oprawa: | twarda |
Okładka: | twarda |
Rok publikacji: | 2014 |
Wymiary: | 133x215 |
Liczba stron: | 304 |
ISBN: | 978-83-7536-559-7 |
Wprowadzono: | 25.09.2014 |
Zaloguj się i napisz recenzję - co tydzień do wygrania kod wart 50 zł, darmowa dostawa i punkty Klienta.